Nie jest rodowitym nowotarżaninem, jak zresztą wielu, którzy budowali klub i sprawili, iż był na ustach kibiców nie tylko w kraju. Stał się wizytówką stolicy Podhala. Od 1956 roku aż do 4 lipca 2012 roku, z krótkimi przerwami, pełnił w klubie różne funkcje. Często powtarza: - W latach 50 i 60- tych ludzie jak nie przynieśli coś do klubu, to nie wynieśli.
Dla Jerzego Ossowskiego jakby czas się zatrzymał. Jest w świetnej formie. Niemal każdego dni można go spotkać na lodowisku, obserwuje treningi. Niektórzy żartują, że ma wszystko pod kontrolą. Żywo interesuje się sprawami klubu, nie tylko sportowymi. Nie samym hokejem żyje. Można go również spotkać na meczu piłkarskim, nawet na wyjeździe, na trialu, koszykówce, imprezach młodzieżowych. Z młodzieżą był za pan brat. Organizował dla niej największe imprezy ogólnopolskie rozgrywane w Nowym Targu. Kierował sztabem organizacyjnym Ogólnopolskiej Spartakiady Młodzieży. Był nie tylko działaczem, ale sędzią narciarskim, trialowym i kolarskim. Tworzył Podhalański Podokręg Piłki Nożnej.
Budować, nie burzyć
Wychował się w Rabce, gdzie ojciec był naczelnikiem kolejowym. – W 1947 roku ojciec został przeniesiony do Jordanowa, gdzie odbudowywał spalony przez Niemców dworzec - kreśli pierwsze lata młodości. – Bezpośrednio po zakończeniu działań wojennych rozpocząłem naukę w gimnazjum, kontynuowałem ją w Jordanowie. W latach 1951 -55 studiowałem prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po skończeniu otrzymałem nakaz pracy w nowotarskiej prokuraturze. Tutaj poznałem żonę, założyłem rodzinę i mieszkam do dzisiaj. Od pierwszych dni pobytu w Nowym Targu interesowałem się sportem, a przede wszystkim hokejem. Każdy dzień spędzałem na lodowisku, poznałem wspaniałych, mądrych i uczciwych ludzi, którzy kierowali klubem. Prezes Augustyn Fuchs widząc moje zainteresowania sportem, zaproponował mi, bym włączył się do społecznej pracy na rzecz klubu. W wielką radością przyjąłem propozycję i od stycznia 1956 roku zasiadałem w zarządzie. W pierwszych dniach działalności miałem zaszczyt poznać pierwszych nowotarskich olimpijczyków Kazimierza Bryniarskiego i Mieczysława Chmurę. Poznałem ich nie w klubie, ale na kolacji w restauracji Podhalanka. W pracach zarządu uczestniczyłem do 1968 roku, do momentu, gdy klub został przejęty przez NZPS. To był owocny okres pracy. Zarząd spotykał się w każdy wtorek, ale niemal każdego dnia przebywaliśmy na terenie klubu, który był otwarty dla wszystkich. Grając w brydża sportowego wymienialiśmy poglądy, przyciągaliśmy nowych sympatyków. Sporo społeczników się do nas przyłączyło. Ludzie bezinteresownie pomagali. Byli hojni, skorzy do pracy, gotowi budować, a nie burzyć.
Biegun zimna
Za jego działalności wybudowano sztuczne lodowisko. – Gdy zaczynałem działalność społeczną, to budynek klubowy był prawie gotowy. Trwała kosmetyka – wspomina. – Lodowisko było naturalne otoczone drewnianymi trybunami na 2-3 tysiące widzów. Od listopada przez cztery miesiące były siarczyste mrozy. Pamiętam, że w przeddzień Wigilii w 1957 roku mroź ścisnął ogromny. Termometr na lotnisku pokazał minus 40 stopni. Mróz ustąpił dopiero po pięciu dniach. Przy takich arktycznych temperaturach naturalne lodowisko mogło funkcjonować i tętnić życiem. Kibicom siarczysty mróz nie przeszkadzał i tłumnie przychodzili na mecze. Przeszkodą dla hokeistów były za to obfite opady śniegu. Często 2 – 3 razy przerywano mecz, by odśnieżyć taflę. Wtedy do akcji wkraczali kibice. Łapali za łopaty i starali się, by mecz mógł być kontynuowany, by krążek miał poślizg i można go było dostrzec. W latach 50 –tych podjęto decyzję o budowie sztucznego lodowiska. Przy budowie społecznie pomagała społeczność nowotarska. Kilka warstw styropianu i żwiru położono, nim rury zalano betonową warstwą. Uroczyste otwarcie odbyło się 19 listopada 1961 roku. Rozpoczęliśmy produkcję hokeistów.
Przełamana hegemonia Legii i Górnika
Hokeiści już nie byli uzależnieni od kaprysów pogody i mogli trenować od lipca (to nie pomyłka) do końca marca. W lecie nad taflą rozciągano płachtę. Tworzono namiot, by promienie słoneczne nie roztapiały lodu. Podhale zaczęło piąć się coraz wyżej w tabeli. Stało się trzecią siłą ligi, by w 1966 roku przełamać hegemonię warszawskiej Legii i katowickiego Górnika.
– Już w 1964 roku byliśmy bliscy wywalczenia pierwszego mistrzostwa Polski – opowiada. – Wystarczył nam remis w ostatnim meczu na Torwarze. Wybrałem się do stolicy, była to moja pierwsza wizyta w Warszawie, ale przegraliśmy 0:2. Przy równej ilości punktów przegraliśmy koronę gorszym bilansem bramek. Ale dwa lata później byliśmy już w siódmym niebie. Nasza praca przyniosła pierwszy dorodny owoc. Nowy Targ oszalał z radości, bo nie było mieszkańca, który nie interesowałby się hokejem. Zresztą nie wypadało, bo takiego ludzie niezbyt tolerowali i wytykali palcami. Wszyscy musieli grać w jednej orkiestrze i grali. Widać to było na każdym kroku. Ludzie pomagali jak tylko mogli, by klub mógł egzystować. Teraz mówi się, że są ciężkie czasy, że brak sponsorów. Wtedy nikt o nich nie słyszał. Też się nie przelewało, ale ludzie byli jacyś inni, skorzy do pomocy. Chcieli, by o ich mieście było głośno w kraju. Zaś na ulicach dzieciaki non stop grały w hokeja. Toczyły się zacięte boje między ulicami. Trudno było przejść. Na szczęście samochodów było tyle, że można było policzyć na palcach jednej ręki. Grano też na Dunajcu i na stawach wokół niego. „Szarotki” były oczkiem w głowie rządzących. Sekretarz KP PZPR Alfred Potoczek pomagał, a nie przeszkadzał. Nieba by nam przychylił. Był na każde zawołanie.
Z doskoku
W latach 1961 – 65 Jerzy Ossowski pracował w prokuraturze w Suchej, ale… - Obowiązkowo dwa razy w tygodniu byłem w domu. W domu? Tam tylko chodziłem się przespać. Pierwsze kroki kierowałem na lodowisko. W latach 1972 -75 pracowałem w Myślenicach i było podobnie.
Po powrocie do Nowego Targu wrócił do klubu. W latach 1980 -84 był członkiem zarządu, kierownikiem sekcji narciarskiej.
– Zostaliśmy bez trenera, po tym jak podczas wypadku zginęła kadrowiczka, a Sobkowski uciekł z kraju – wspomina. – Namówiłem do pracy Jasia Czaję, ale i on szybko nas opuścił, wyjeżdżając do USA. W tym okresie gwiazdą biegów narciarskich była Jadwiga Guzik, czołowa biegaczka kraju. To za jej namową załatwiłem trenera Ludwika Tokarza. Łatwo nie było, bo stawiał warunek: „Przeniosę się z Rytra, ale muszę mieć mieszkanie”. Powiem nieskromnie, ale bardzo szybko z tym problemem się uporałem i Tokarz kilka lat pracował dla dobra naszego klubu. To była mocna sekcja, oparta o SP w Obidowej i pana Koperniaka. Grupy młodzieżowe zdobywały mistrzowskie tytuły.
Kopalnie pieniędzy
Kombinat obuwniczy upadł i klub znalazł się na zakręcie. Stracił mocnego opiekuna. Powstała Fundacja im. Elka Kilanowicza, by ratować klub.
– Nie chcę wymieniać nazwisk, ale kilku „sympatyków” Podhala, bo tak się nazywali, przez swoje nieodpowiedzialne działania, sprawiło, że odebrano klubowi kopalnie pieniędzy. Kurą znoszącą złote jaja było targowisko. Fundacja otrzymała go od włodarzy miasta. Dochody szły na działalność sportową. Do czasu wszystko świetnie funkcjonowało, ale… Do czasu.
- Potem rządu w klubie przejął Wieńczysław Kowalski – kontynuuje opowiadanie Jerzy Ossowski. - Niewątpliwie wyłożył olbrzymie pieniądze, ale otoczył się ludźmi, którzy go wykorzystali. To ich działania sprawiły, iż upadło stare Podhale. Błędem Kowalskiego było pakowanie się w odbudowę hokeja w stolicy. Szkoda, że kosztem Podhala. Nie ma śladu po dokumentach w tego okresu, a padało wtedy wiele zarzutów pod adresem rządzących. Posądzano, że fakturami, choćby na zakup sprzętu dla warszawskiej drużyny obciążone, było Podhale.
Musztarda po obiedzie
Jerzy Ossowski był też przy tworzeniu MMKS –u, który po roku od powstania, przejął tradycje, godło i barwy KS Podhale. – Po upadku KS Podhale doszło do spotkania wiceburmistrza Eugeniusza Zajączkowskiego i burmistrza Marka Fryźlewicza i podjęto decyzję o rozwiązaniu Podhala i jednocześnie o utworzeniu nowego klubu – przywołuje pamięcią rok 2000. - Janusz Kolusz poprosił mnie, by pomóc mu w organizowaniu nowego stowarzyszenia. Pierwsze zebranie odbyło się w siedzibie PZU, wybrano prezesem Andrzeja Kalatę. Wszystkie sprawy papierkowe i administracyjne były na mojej głowie. Z uwagi na stare znajomości w sądzie udało mi się w przeciągu kilkunastu dni doprowadzić do rejestracji nowego tworu. Podczas jednej kadencji, za rządów Jana Gabora, byłem członkiem zarządu. W 2009 roku, gdy ster klubu przejęli ludzie Mirosława Mrugały, wybrany zostałem do Komisji Rewizyjnej. Musiałem pracować z Piotrem Guzdą i Tadeuszem Michałczakiem, z którymi trudno było się dogadać. Oficjalnie mogę powiedzieć, że byli to zwolennicy i koledzy członków zarządu. Wszystko robili, żeby wiele spraw nie ujrzało światła dziennego, by zostało zamiecionych pod dywan. Chcieli wiele spraw załatwić za moimi plecami. Trudno było się doprosić o faktury, dokumenty, doprowadzić do spotkania. W takich okolicznościach trudno było cokolwiek sprawdzić, rozliczyć. Gdy oddawano ster Mrugale to dług klubu wynosił 64 złote. Półtora roku później było już 600 tysięcy. Brakowało przejrzystości i obecnie wiele spraw jest nie do uchwycenia. Działania obecnej Komisji Rewizyjnej to już musztarda po obiedzie. Zabrakło audytu w momencie przejęcia klubu.
Tekst Stefan Leśniowski
Zdjęcia archiwum Stefan Leśniowski