05.05.2020 | Czytano: 12261

Poczet ważnych ludzi (cześć I)

Rządzili z nadania lub inwestowali własne pieniądze. Kusili solidnymi kontraktami. Jedni zdobywali trofea, inni tylko popularność, jeszcze inni pozostawili długi i spaloną ziemię. Byli nie tylko prezesami.



 Rozpoczynamy cykl „Poczet ważnych ludzi” w historii Podhala. Na tej liście znajdą się nie tylko prezesi, sponsorzy, ale także osoby, które miały wielki wpływ na to co działo się w hokejowym klubie. Wypada zacząć od kobiet. 
 
Alfa i omega
 
Stanisława Soczek – dla jednych „Mama” dla innych „Dzidka”. Przez blisko ćwierć wieku była alfą i omegą Podhala. Była przyjaciółką sportowców, symbolem Podhala. Przykuwała wzrok niesamowicie kolorowymi strojami.  Na jej twarzy nieustannie widniał uśmiech. Była pogodną osobą, która słynęła z dowcipów Nawet największego mruka potrafiła rozbawić, doprowadzić go do łez opowiadając kawały. Nie raz bardzo pikantne. Wszyscy znali ją  od tej strony i tylko czekali kiedy wypali z nową „twórczością”.  
 
Mówili na nią „Mama”, bo dla wszystkich hokeistów była jak matka, dbała o nich, żyła ich osobistymi sprawami i pomagała je rozwiązywać.  To był wulkan energii, dla którego nie było sprawy nie do załatwienia.
 
  - Potrafiła załatwić wszystko, od najdrobniejszej do bardzo „grubej” sprawy. W klubie spędzała niemal cały dzień, więcej niż w domu. Przychodziła do niego, gdy było ciemno i wychodziła po…ciemku. Pracowita jak przysłowiowa mrówka – mówił o niej Edmund Dereziński, który przez 20 lat pełnił w zarządzie funkcję prezesa finansowego, a to z tej racji, że był dyrektorem Banku Rolnego.


 
Była sekretarką, która dbała o historię klubu. W zeszytach akademickich wklejała wycinki z gazet  po każdej kolejce spotkań. Każdy artykuł, który ukazał się na temat „Szarotek”. Szkoda, że gdy odeszła zeszyty zaginęły. Była  niepocieszona, gdy się o tym dowiedziała. „ Historię szlag trafił, bo komuś zeszyty zawadzały” – w swoim stylu skomentowała.  Nikt po niej nie próbował  kontynuować rozpoczętego dzieła.     
 
Gdy prowadzono akcję „Złóż złotówkę na dachówkę”, by zadaszyć lodowisko, każdego kto przychodził do klubu witała zawołaniem: „Kup pan cegłę”. Klub wtedy nie był dla nikogo zamknięty. Drzwi były szeroko otwarte. Każdy mógł przyjść, pogadać, zaproponować pomoc, czy też w kawiarence (tutaj spotykali się zwolennicy karcianych gier) obejrzeć mecze w telewizji. Głównie z ligi czechosłowackiej.  Podczas spotkań wyjazdowych Podhala tłumy kibiców gromadziły się w budynku klubowym, by „Dzidka” podała wynik spotkania. Wtedy nie było internetu, radio i telewizja nie podawały wyników w tym samym dniu, a „Mama” miała swoje kanały i po każdej tercji dysponowała danymi.   Pamiętam jak nie mogła się dodzwonić do Torunia. Wtedy wkręciła numer  na Milicję w grodzie Kopernika, podała się za sekretarkę sekretarza PZPR w Nowym Targu i dyżurujący w komisariacie w locie błyskawicy oddzwonił i podał końcowy wynik spotkania.  Ten podstęp kilka razy powtarzała. Choćby wtedy, gdy PKS nie podstawił na czas autokaru, którym hokeiści mieli się udać na wyjazdowe spotkanie. Po telefonie do firmy, za moment podjechały pod klub trzy autobusy! Gdy kibice nie potrafili załatwić  biletów na ważne mecze na Śląsku, „Mama” wkraczała do akcji. Używała swoich podstępów i forteli, obiecanek, a miłe słowa otwierały serca włodarzy śląskich klubów, którzy przydzielali pulę biletów dla fanów „Szarotek”.
 
Niemal do ostatnich swoich dni pracowała. Była sędzią stolikowym.  Czasami narzekała, że nie ma sił, ale kiedy przychodziła na lodowisko, to dostawała takiej adrenaliny, że jej nie poznawałem.
 
 „Gdzie diabeł nie może …”
 
To powiedzenie zapewne wszyscy znają, jak i to „ że baba z wozu koniom lżej”. Ale to takie chłopskie gadanie. W przypadku prezes Agaty Michalskiej, to guzik prawda. Po raz pierwszy i jak na razie jedyny za sterami najbardziej utytułowanej drużyny hokejowej w naszym kraju, która borykała się z ogromnymi problemami, stanęła kobieta.  Mówi się, że za sukcesem mężczyzn stoi mądra kobieta. I tak było.   Poradziła sobie z nimi i  trudną sytuacją finansową. Bardzo szybko ustaliła program ratunkowy popularnych „Szarotek” i krok po kroku z dobrym skutkiem go realizowała.
 
- Idziemy do przodu biednie, ale solidnie. Zadłużenia nie wyeliminowaliśmy do zera, ale cały czas go zmniejszamy. To powoduje, że będziemy stabilni i mocniejsi – mówiła Sportowemu Podhalu w grudniu 2013 roku.  - Angażujemy się w sport, by nasi zawodnicy wyrośli na mocne, dojrzałe jednostki – powiedziała podczas podsumowania sezonu 2014/15.
 
Potrafiła stworzyć jedną rodzinę i wyróżniać zawodników wszystkich sekcji -  za wyniki, za postawę na boisku i poza nim.  Podczas swojej prezesury dążyła do tego, by wychowankowie wrócili do klubu. Mozolnie, w miarę możliwości finansowych, realizowała ten plan. Wszystkich nie udało się namówić, ale z tego co dokonała  miała satysfakcję, bo dwukrotnie sięgała po brązowy medal.


 
- Radość trudna do opisania – mówiła wtedy.  – Drużyna wykonała w 150 % plan.  Czy to się naprawdę dzieje? Dla mnie jest to złoty zespół. Brązowy medal jest wielką rzeczą jaka kiedykolwiek mnie spotkała. Chłopacy są złoci, bo potrafią walczyć do końca. Pokazali wszystko co mieli najlepszego.
 
Jak się rzekło, przejęła klub w trudnym okresie, bardzo zadłużony, ale zakasała rękawy i nie narzekała. Nigdy nie powiedziała złego słowa na swoich poprzedników.  A  mogła to zrobić, wypłakiwać się do mediów, ale pokazała wielką klasą. Nie wszystkich na to stać.
 
Powierzyła funkcję pierwszego trenera Markowi Ziętarze i był to strzał w dziesiątkę. - Jeśli mamy wydać 500 euro na przeciętnych obcokrajowców, to wolę ogrywać swoich wychowanków. To przyszłość Podhala i polskiego hokeja. Nawet kosztem wyników – mówił  Marek Ziętara, po objęciu funkcji trenera.
 
„Kapelusze z głów”? – powinni powiedzieć ci,  którzy narzekali na Ziętarę, wieszali na nim psy, że  słabo stawiał na młodzież. No to jak się mają czyny jego następców? Z armią obcokrajowców i bez medali? Ziętara  był ostatnim, który wprowadził największą liczbę wychowanków do pierwszego zespołu i tego historia mu nie odbierze. Podobnie jak i tego, że z dna wyciągnął zespół.
 
Agata Michalska potrafiła przyciągnąć sponsorów, może nie z sześcioma zerami na koncie, ale takich, którzy pozwolili żyć. Skromnie, ale żyć na miarę dwóch brązowych krążków.  Zorganizowała wspaniałe 80- lecie klubu. Szkoda, że wielu ma krótką pamięć i nie potrafi uszanować tego, że wyciągnęła klub z bagna, będący nad przepaścią.  Ci, którzy w ostatnich latach szli z nią ramię w ramię, którzy twierdzili, że grają w jednej drużynie, teraz wbijają jej nóż w plecy, by ratować swoje  nieprzemyślane decyzje. 
 
Były też – jak w życiu - nietrafne decyzje.  Aleksandrs Belavskis  - to nietrafiony trenerski transfer. Łotysz z bogatym sportowym  CV okazał się uzależniony od napoi wyskokowych. Po pierwszym półfinałowym spotkaniu został odsunięty przez władze klubu od prowadzenia zespołu. Wtedy obowiązki głównego trenera przejął dotychczasowy asystent Andriej Parfionow i zdobył medal.   Z kolei Witalij Semeczneko, po zerwaniu kontraktu, odzyskał wynagrodzenie po ugodzie w  sądzie.
 
Stefan Leśniowski
 

Komentarze









reklama