01.08.2014 | Czytano: 1842

Dzieje jednego medalu

Ostatnio rozmawialiśmy podczas szukania materiałów do książki „Olimpijczycy spod Tatr”. Wczoraj dotarła do nas smutna wiadomość, że pierwszy zimowy polski medalista olimpijski Franciszek Groń Gąsienica nie żyje.

Dziwnie podobne są dzieje dwóch polskich medali zdobytych na zimowych igrzyskach olimpijskich. Pierwszego w ogóle – brązowego (1956), wywalczonego w kombinacji norweskiej przez Franciszka Gronia Gąsienicę, i złotego Wojciecha Fortuny z Sapporo. Dzieje medalu Fortuny są dość nagłośnione. Medal Gąsienicy został gdzieś daleko w tyle.

Przed igrzyskami w Cortina d’Ampezzo znalazł się w podobnej sytuacji jak Wojciech Fortuna. W kombinacji norweskiej mogło wystartować tylko trzech Polaków. Franek na liście zajmował czwartą pozycję, ale jego forma przed igrzyskami była rewelacyjna. Wygrał ważne przedolimpijskie zawody w Szwajcarii.

- Na kilka tygodni przed wyjazdem byłem w dużym gazie - wspominał. - Byłem niemal pewny udziału w igrzyskach. Aż tu 10 dni przed wyjazdem dostałem czyraków. Trzeba było przerwać trening i poddać się kuracji. Leczyli mnie bardzo skutecznie siostra Warszawska i dr Oziębło. Dzięki ich zabiegom szybko wydobrzałem, ale szkoleniowcy mieli obawy o moją formę. Czy nie uciekła wraz z chorobą. Tylko Orlewicz we mnie wierzył. I dzięki niemu znalazłem się w drużynie wyjeżdzającej na przedolimpijski rekonesans do Szwajcarii, po których wprost udawano się do Włoch. Trener przekonał działaczy, że do Szwajcarii powinno jechać nie trzech, a czterech dwuboistów. Pojechałem, ale zabrakło dla mnie sprzętu olimpijskiego.
Los bywa przewortny. Spisany na straty wygrywa z niemal całą czołówką światową (zabrakło jedynie Norwegów i Szwedów) dwuboistów. W połowie lat 50-tych szybko nie obliczano wyników, jak to się obecnie czyni. O wygraniu zawodów dowiedziano się dopiero wtedy, gdy gospodarze imprezy zaczęli szukać triumfatora.

- Po zawodach poszliśmy do kina – wspomina. – Grano tam jakiś western. Była to dla nas sensacja. W Polsce jeszcze takich filmów nie puszczano. Pilnowali nas działacze, żebyśmy nie udzielali wywiadów do zagranicznych gazet, a broń Boże do Wolnej Europy. Wychodząc z kina, czekali na nas Szwajcarzy i szybko zabrali mnie na dekorację. W nagrodę dostałem pozłacany zegarek. Mogłem za niego kupić drzewo na pół domu, ale nie sprzedałem.

Marian Wojna Orlewicz wtedy postawił sprawę na ostrzu noża: „Franek musi jechać na igrzyska. Jak on nie pojedzie, to ja również”. Tak znalazł się w reprezentacji. W polskim obozie było z tego powodu ogromne zamieszanie. Udało się jakość dowieźć część sprzętu. Ktoś dał mu jakieś stare norweskie buty, narty dostał po Kowalskim. Tak uzbrojony stanął na rozbiegu malowniczo położonej skoczni w Cortina d’ Ampezzo.

- Dzięki Bogu należałem do grona tych nielicznych sportowców, którzy w obliczu wielkich zawodów nie ulegają tremie, a wręcz dostają nowych sił. Pewnie dlatego częściej osiągałem lepsze wyniki za granicą, aniżeli w kraju – mówił pan Franciszek.

Na starcie stanęło 60 zawodników. Rekordowa liczba. Dwuboiści oddawali po trzy skoki w konkursie, z których dwa najlepsze liczyły się do klasyfikacji.

„Groń w pierwszym skoku wybił się za wcześnie i lądowanie zakończyło się upadkiem. W pierwszej serii skoków plasuje się na ostatnim miejscu. W drugiej serii jest nieco lepiej. Najlepiej skacze w trzeciej. Po konkursie skoków zajmuje 9-10 miejsce w niewielką stratą do czołówki. W znacznie lepszej sytuacji był Kowalski, który po skokach był piąty”- pisał „PS”.

- Straty na skoczni postanowiłem odrobić w biegu. Na mecie wiedziałem, że zająłem dobre miejsce, ale że będzie aż medal, to nie przypuszczałem. Tymczasem do srebrnego krążka zabrakło mi zaledwie siedem sekund, albo jak to wioli pół metra na skoczni. Do zwycięzcy, Norweg Sverre Stenersena miałem jednak już daleko, natomiast bardzo blisko mnie był czwarty zawodnik – opowiadał.

Od ówczesnego szefa polskiego sportu Włodzimierza Reczka otrzymał podwójną dietę za medal, w sumie… cztery dolary, za które kupił sobie we Włoszech skórzane rękawice i czapkę na motocykl, gdyż dostał także talon na wuefmkę.

- Całą zimę musiał składać, żeby kupić sobie ten motocykl. Kosztował coś koło siedmiu tysięcy złotych, ja zarabiałem miesięcznie tysiąc dwieście….

27 marca 1957 w Zakopanem, podczas konkursu skoków na Dużej Krokwi (Memoriał B. Czecha i H. Marusarzówny) miał wypadek. Podobno woda na progu skoczni przyhamowała nieco narty i skoczek „nie wyczuł powietrza”. W efekcie wstrząs mózgu, złamanie mostka i obojczyka, uszkodzenie siódmego kręgu. Trzy dni w stanie zbliżonym śpiączki klinicznej i dwa tygodnie bez świadomości. Wyszedł z tego nieszczęścia obronną ręką, później jeszcze startował, ale liczących się wyników już nie uzyskał.

Gąsienica Groń Franciszek – ur. 30 września 1931 Zakopane – zm. 31 lipca 2014 Zakopane. Narciarz – skoczek, kombinator norweski. Pierwszy w historii polskiego narciarstwa medalista zimowych igrzysk olimpijskich w kombinacji norweskiej w Cortina d’Ampezzo (1956). Mistrz Polski w kombinacji norweskiej (58) i 4-krotny wicemistrz kraju: w kombinacji (56, 57, 59) i skokach (57), zwycięzca międzynarodowych zawodów w Le Brassus (56) i Memoriału B. Czecha i H. Marusarzówny (56) w kombinacji norweskiej.

Klub: Wisła Gwardia Zakopane (47 – 64). Od 1965 pełnił funkcję trenera w macierzystym, zakopiańskim klubie. Wychowawca ponad 40 mistrzów Polski w kombinacji, w skokach, biegach i sztafetach. Dziadek Tomasza Pochwały, olimpijczyka. Absolwent Gimnazjum Ślusarstwa i Kowalstwa Artystycznego oraz Liceum Mechanicznego w Gliwicach (52) i Studium Trenerskiego wrocławskiej AWF. Próbował różnych sportów. Kopał piłkę, grywał w ping- ponga, świetnie pływał i skakał do wody. Był honorowym gościem Zimowych Igrzysk Turyn 2006. Z zawodu technik mechanik. Jeszcze w 2012 roku pomagał trenerowi Stanisławowi Trebuni w szkoleniowej pracy w Wiśle Gwardia Zakopane. Wychowawca m.in. Klimka Murański.

Tekst Stefan Leśniowski

 

Komentarze







reklama