13.02.2013 | Czytano: 5857

Wystrzałowa Kasia

- Jestem szczęściarą. W ciągu miesiąca wydarzyło się u mnie więcej niż przez 14 lat – mówi Kasia Kubicz, która przełom stycznia i lutego zapamięta do końca życia. Wsiadła do ekspresowej windy, która błyskawicznie wywiozła ją na szczyt.

Czternastolatka z Gronia dotarła do dwóch półfinałów mistrzostw Polski starszych roczników - U16 i U 18 w tenisie ziemnym. Zdobyła trzy brązowe medale.

- Nie znam się na tenisie, ale w trakcie tych turniejów nasłuchałem się od fachowców mnóstwa superlatywów o Kasi. Zrobiła na nich ogromnie wrażenie. W końcu biła się z doskonałym efektem z zawodniczkami o dwa, a w drugim turnieju, nawet o cztery lata starszymi. Wierz mi, zaimponowała nie tylko mnie – mówił w drodze do Gronia były hokeista Podhala, Dariusz Sikora, który opiekował się nastolatką.

Gdy dotarliśmy na miejsce zastaliśmy sympatyczną dziewczynę. W pokoju galeria pucharów i medali, a także pianino i gitara. Ucięliśmy sobie pogawędkę.

- Były to twoje najpiękniejsze dni w tenisowej karierze?
- Jestem szczęściarą. W ciągu miesiąca wydarzyło się u mnie więcej niż przez 14 lat. Byłam w świetnej formie, bardzo dobrze grałam w obu turniejach. Rozpoczęłam świetną serię w mistrzostwach Polski U 16. Na turniej przyjechałam wprost z Kanady i dlatego do turnieju głównego musiałem się przebijać przez eliminacyjne sito. Zmuszona byłam rozegrać dwa pojedynki więcej niż moje rywalki, w sumie stoczyłam ich siedem. Nie były to łatwe spotkania. W drugim pojedynku eliminacyjnym zafundowałam rywalce przejażdżkę na rowerku (dla niewtajemniczonych wygrała sety po 6:0 – przyp. aut.). Pierwsza konfrontacja w turnieju głównym również nie była spacerkiem. Wygrałam 6:3 i 6:4. Dobrze zagrałam też z Patrycją Maślanką w drugiej rundzie. Najtrudniejszy pojedynek stoczyłam w trzeciej rundzie z Wiktorią Kulig. Po wygraniu pierwszego seta, w drugim prowadziłam 5:1 i przegrałam sześć gemów z rzędu. Przestraszyłam się, że mogę gładko wygrać z bardzo dobrą zawodniczką. Zaczęłam się bać i popełniać błędy. Atakowałam za płasko lub za mocno i piłeczka wpadała w siatkę lub lądowała na aucie. W kolejnym secie rozluźniłam się, zagrałam swoje i awansowałam do półfinału. W nim czekała na mnie Szczygielska, z którą już wygrywałem. W zależności od dnia raz ona, raz ja wygrywałam. Przeciwniczka atakująca, ale ma momenty, że wywala piłkę na aut. Ma też chwile, że potrafi dziesięć razy pod rząd trafić w linię. To straszliwie wkurzające. W pierwszej partii byłam górą 6:2. Ona słabo grała, a ja wyśmienicie. Drugi set był w miarę wyrównany, ale w pewnym momencie zaczęła trafiać i przegrałam 4:6. Trzecie starcie również wygrała 3:6. Czułam się już zmęczona, plecy mnie bolały. Nie miałam sił biegać. Ból pleców spowodowany był przeciążeniem. Przy każdym ruchu się potęgował. Pojawił się już Kanadzie i dlatego mało trenowałam, tylko raz, żeby nie przeciążać kręgosłupa.

- Sukces w U16 był chyba niezłym „kopem”, bo kilkanaście dni później zdecydowałaś się wypłynąć na pełny Ocean. W mistrzostwach Polski U18 nie wystraszyłaś się dużo starszych rywalek?
- Tym razem nie musiałam grać eliminacji, gdyż w nagrodę za dobrą grę w 16- latkach otrzymałam dziką kartę. Przystąpiłam do turnieju na luzie. Pomyślałam, „jak odpadnę w pierwszej rundzie to nic się nie stanie”, tym bardziej, iż w niej wpadłam na rozstawioną z numerem jeden Martę Kowalską, z którą się już potykałam. Dwa lata temu męczyła się ze mną. Fachowcy widzieli ją na najwyższym stopniu podium. Zrobiłam wszystkim psikusa, chociaż rozpoczęłam pojedynek fatalnie od przegranego seta do zera. Byłam ogromnie spięta. Potem się rozluźniłam i wygrałem kolejne partie do 2 i 4. Przeciwniczka była zaskoczona moją postawą, zaczęła się denerwować, popełniać proste błędy. Piłka nie wpadała jej w kort. Trzeci set był wyrównany i stał na wysokim poziomie, przynajmniej tak ocenili go fachowcy, z czeską trenerką Kateriną Urbanovą na czele. Kasia Wysoczańska była moją kolejną przeszkodą. Rozegrałam z nią rewelacyjny mecz (6:2, 6:4), atakowałam, nie bojąc się zepsuć zagrania. Jak popsułam, to nie panikowałam, grałam swoje. Ona w pierwszej rundzie gładko ograła moją koleżankę i była przekonana, że również ze mną pójdzie jej łatwo. Była zszokowana, że się nie poddaję i dużo psuła. Przed meczem z Natalią Lewińską poczułam się źle. Bolał mnie mięsień ramienny oraz kolano i plecy. Nie mogłam mocno serwować, uderzać. Przegrałam pierwszą partię 4:6, a prowadziłam już 3:0 i miałam piłkę na 4:0. Przy mocnych uderzeniach odczuwałam ból. Zwolniłam grę, rywalka wygrała parę gemów i poczuła się pewnie. To zapewne ją zgubiło, bo widziała, że byłam obklejona dziewięcioma plastrami, że często korzystałam z przerw medycznych. Taktyka była prosta – szybko kończyć akcje, nie wdawać się w długie wymiany. Nie biłam mocno, by „nie urwać” sobie ręki. Obrana taktyka zdała egzamin. Wygrałam 6:2. W trzecim secie moja przeciwniczka była przekonana, że wygra. Tymczasem mnie piłki wchodziły w kort, a rywalka się denerwowała. To była woda na mój młyn. Wygrałam i awansowałam do półfinału. Przed potyczką z Agatą Borgman masażysta doprowadził mnie do stanu „używalności”. Mniej ramię bolało. Wygrałam pierwszego seta 6:4, ale w kolejnych uległam do jednego. Nie miałam już „czym grać”. Serwis i forehand były słabe. Ona to wykorzystała.

- Zrewanżowałaś się jej w grze podwójnej.
- To ona wzięła rewanż, bo debla graliśmy dzień wcześniej. Z Nikolą Matuszak zagraliśmy wyśmienicie (6:4 i 6:3). Jej trener nas bardzo chwalił. Ogólnie jestem zadowolona z turnieju. Przecież przywiozłam dwa brązowe krążki.

- Co musisz poprawić, by ograć rywalki?
- Przede wszystkim być w pełni zdrowa, by wykorzystać swoje atuty. Uważam, że gdyby nie problemy ze zdrowiem, to może nie wygrałabym z bytomianką, ale stoczyłabym bardziej wyrównany bój. Poprawić muszę też ruch, zwinność. Gubię się jak ktoś zagra mi pod nogi. Pracować muszę nad doskonaleniem woleja, bo dużo piłek wysyłam w miarę łatwych.

- Dlaczego wybrałaś tenis, a nie kojarzące się z naszym regionem sporty zimowe?
- Tata wymyślił tenis. Grał kiedyś w tenisa stołowego i trochę w ziemnego. Chciał grać, ale nie miał możliwości. Przygodę z tenisem rozpoczęłam od gry z bratem. On miał większe predyspozycje, ale uprawiał ten sport do studiów, żeby dostać stypendium na zagranicznej uczelni. Ja stawiam na tenis. Poważnie poświęcam się tej dyscyplinie od 3-4 lat. Dopiero od 1,5 roku gram dobrze, wcześniej nie wykorzystywałam swoich możliwości.

- Droga na szczyt?
- Wiedzie przez turnieje zagraniczne. W kraju mało gram. Tylko mistrzowskie turnieje. Uczestniczę w turniejach w Czechach, Kandzie i na Słowacji. Mam tam możliwość zmierzenia się z mocnymi rywalkami. W Polsce prawdziwe mecze zaczynają się dopiero od fazy półfinałów.

- Jak dużo trenujesz?
- W Kanadzie trenowałam pięć godzin dziennie w Akademii Tenisowej z trenerem z Jamajki. W kraju różnie. Czasami więcej, czasami mniej, średnio 3-4 godziny dziennie tenisa plus ogólnorozwojówka.

- Komu zawdzięczasz sukcesy?
- Głównie trenerom z Czech i Słowacji, trenerowi Alfredowi Chrobakowi z Zakopanego, Tomaszowi Iwańskiemu oraz Pawłowi Gąsiorowi i Tomaszowi Świstowi.

- Odziedziczyłaś po kimś geny sportowe?
- Po tacie, który jest mocno zbudowanym mężczyzną. Dlatego mam mocne uderzenie. Mam też kuzyna, Eryka Lichaja, który gra w piłkę nożną w Aston Villa.

- Asy czy długie wymiany?
- Zdecydowanie asy. Mam mocny serwis, ale pracuję nad drugim podaniem, ponieważ dziewczyny mają problem z rotacjami i slajsowanym serwisem (podcięty – przyp. aut.). Oczywiście doskonalę pierwsze podanie, bo bez niego nie da się grać.

- Szybkość serwisu?
- Przed dwoma laty wystrzeliłam piłkę z szybkością 140 km/h. Teraz trener Iwański zabrania mi pomiaru, by się nie bić rekordów.

- Gra z głębi kortu czy wędrówki do siatki?
- Do siatki nie chodzę zbyt często. Nie lubię też długich wymian. Jeśli mam możliwość grania mocno i atakowania, to biegnę do siatki, ale po ataku piłka zazwyczaj nie wraca już na moją stronę. Oczywiście, że nie da się wszystkiego wygrać jednym uderzeniem. Rzadko się zdarza, że będąc przy siatce jeszcze odbijam piłkę.

- Backhand czy forehand?
- Forehand, bo leci mocniej. Mam dobrą technikę i mocne uderzenie. To jest moje firmowe zagranie.

- Chciałabyś grać jak…
- Mieć siłę Sereny Williams i Marii Szarapowej oraz pomysł na grę Wiktorii Azarenki.

- Jaką rakietą grasz?
- Wilson BLX Blade Team z najlepszym naciągiem Luxilon Alu Power.

- Złamałaś kiedyś rakietę ze złości?
- Podczas gry się denerwuję, ale nie aż tak jak John McEnroe. Nie łamię rakiet. Złamałam tylko raz, przypadkowo rakietę testową. Wypadła mi z ręki przy serwisie.

- Jak reagujesz na sędziowskie pomyłki?
- Jest złość, ale staram się nie wybuchać. W meczu z Agatą Borgman sędzia na stołku nie widział piłki, która była metr w korcie. Wywołał aut. Po takim czymś można być spokojnym? Można oczywiście podnieść palce do góry i zaprotestować, ale sędzia rzadko kiedy zaakceptuje reklamację zawodnika.

- Do eksplozji talentu na wielką skalę potrzeba nie tylko umiejętności, ale i ustabilizowania psychiki na najwyższym poziomie samoakceptacji. Ktoś ci w tym pomaga? Masz zajęcia z psychologiem?
- Miałam kiedyś, ale odkąd przeczytałam amerykańską książkę z psychologii sportu, szczególnie z tenisa, to sama radzę sobie ze stresem i presją.

- Szkoła, zawody, trening. Masz jeszcze czas na inne zainteresowania?
- Niewiele. By podnosić umiejętności trzeba systematycznie i dużo trenować. Kiedyś grałam na pianinie, uczęszczałam na balet. Teraz w wolnym czasie od tenisa skupiam się na nauce. Jestem w drugiej klasie gimnazjalnej szkoły internetowej w Sopocie. Co dwa miesiące jeżdżę nad morze zdawać egzaminy. W międzyczasie dostaję zadania do przerobienia. Gdyby tenis nie wypalił, to można zostać z niczym. Nauka jest ważna.


Katarzyna Kubicz
Urodzona – 25 listopada 1998 roku.
Waga/ wzrost – 60 kg/164 cm.
Znak zodiaku – Strzelec.
Rodzina – 17 – letni brat Emil, który również grał w tenisa i hokeja na lodzie. Gra w golfa i pływa.
Rakieta – Wilson BLX Blade Team z naciągiem Luxilon Alu Power.

Kariera sportowa – Miała cztery lata, kiedy pierwszy raz pojawiła się na kortach KS Gorce w Nowym Targu. – To była zabawa. Rzucała rakietą. Nie podobało się jej to co robiła. U nas nic jednak nie ma na siłą – twierdzi tata Henryk Kubicz. Potem sama pokochała ten sport. Przyszły pierwsze sukcesy. Mając 12 lat została mistrzynią Małopolski do lat 16. Potem były kolejne laury – letnie mistrzostwo Polski U14 w deblu i zimowe wicemistrzostwo również w deblu, trzecie miejsce w deblu U12 i w turnieju Tenis Europe U14 w Czechach. Tegoroczna brązowa medalistka mistrzostw Polski w singlu U 16 i U18 oraz w deblu U18.

Tekst i zdjęcia Stefan Leśniowski
Zdjęcia archiwum zawodniczki

 

 

Komentarze









reklama