14.08.2012 | Czytano: 1698

Patologia triumfuje

Włączam telewizor, a tu na każdym kanale afera goni aferę. To syn premiera jest zamieszany w linie lotnicze, to Amber Gold, z karalnym szefem za oszustwa, w majestacie prawa okrada społeczeństwo na kolejne miliony, to wreszcie medaliści igrzysk skarżą się, że z działaczami mieli pod górkę i nie wszyscy są równo traktowani. Wszędzie rządzą rodzinne powiązania i kolesiotwo. Boleśnie o tym przekonało się również Podhale.

Kuźnia hokejowych talentów z 80-letnią tradycją z hukiem wyleciała z ekstraklasy. Niektórzy nie mogą pojąć, że z takim potencjałem ludzkim doszło do takiej wywrotki. Jacy zdolni ludzie kierowali klubem? – pytają mnie zatroskani losem „Szarotek”. Do władzy w klubie dorwali się ludzie, którzy nie mieli pojęcia o zawodowym sporcie. Mało tego, tak byli pewni sukcesu, że wszystkich mądrzejszych od siebie odtrącili. Dzisiaj – jak jeden z nich przyznał– bardzo tego żałują. Za późno, bo wpisali się w niechlubną historię Podhala, a następcom zostawili niezły bałagan.

Nie potrafili nawet sporządzić protokołu z walnego zebrania. Z blisko 4-godzinnej nasiadówki pojawił się dokument liczący jedną kartkę! Same ogólniki, a tyle ciekawego tam powiedziano. Powstał pod naciskiem Jerzego Ossowskiego, po trzech miesiącach, tuż przed zwołaniem kolejnego „walnego”.

Z biegiem czasu wszystkie grzeszki wypływają na powierzchnię. Okazuje się, że nie prowadzili magazynu, nikt nie ewidencjonował kto i ile pobrał kijów czy innego sprzętu. Dzisiaj trudno dojść do ładu, kto i co ma na stanie, bo żaden zawodnik nic nie podpisywał. Pożyczano pieniądze od prywatnych osób, związanych z klubem. Oczywiście jest potwierdzenie oddania, ale brak papierku, że ta forsa wpłynęła do klubu. W załącznikach wynagradzających sędziów znajdują się puste miejsca. Kto pobrał symboliczne 50 zł?. Toż to kryminał!

Jeśli wrócę wstecz pamięcią, to ci ludzie zarzucali poprzednikom, że źle prowadzą księgowość. No to ci, prowadzili lepiej. Obecny zarząd szybko siwieje, bo niemal co dzień natrafia na … przepaść. Nie wspomnę, że musi jeszcze spłacać dług, ponad półmilionowy i świecić oczami za nie swoje czyny. A ludzie są bezlitośni i o swoje się upominają. Byłych działaczy MMKS uratowała, niezgodna z prawem, reasumpcja głosowania nad udzieleniem absolutorium (pierwotnie go nie otrzymali). Uratowała ich ważna osoba starostwa.

Nie jestem zdziwiony, bo Podhale nie jest odosobnione. Po klęsce w Londynie sportowcy się otwierają. Mało mam włosów na głowie, ale te które jeszcze mi pozostały, stają dęba, gdy opowiadają o działaczach związkowych. Chcą rządzić dyscypliną (klubem), a robią wszystko, by ją (go) ośmieszyć w oczach świata, kibiców. Nie mają za grosz ambicji? Tym ludziom brakuje mentalności, umiejętności organizacji, wreszcie sympatii do sportu, ale… brakuje jej również politykom. Tomasz Majewski, dwukrotny złoty medalista igrzysk, mówi, że jest niepotrzebny. Chyba zapomniał o urzędnikach.

Taki jest polski sport, takie jak wszystko w tym kraju, po prostu do d**y. Wszystko pozostawione do góry nogami, oparte na układach, układzikach, na kolesiostwie. Jeśli potrafisz służyć jak pies, nie wychylać się, to masz posadkę. Nie liczy się to co umiesz, ale to jak pięknie wazelinujesz.

„Patologia zaczyna się wtedy, gdy przestają się liczyć kryteria merytoryczne, a sieci przekształcają się w zamknięte struktury, gdy nikt z zewnątrz nie ma szans, bez względu na kompetencje. Negatywne zjawiska występują wszędzie, ale w pewnych krajach – jak np. w Polsce – gdzie nie ma przejrzystości i jednoznacznych reguł, przybierają systemowy charakter – twierdzi profesor Zdzisław Krasnodębski.

Ponieważ szef nie może mieć mądrzejszego pracownika od siebie, to otacza się ludźmi niekompetentnymi. Trenerami pokornymi, którzy nie będą zawracali mu głowy „błahymi” sprawami. Ci ze swoim zdaniem, pracują w innych krajach i odnoszą sukcesy. Trener pokorny wszystko przyjmie na klatę, nie podskoczy działaczom, bo boi się narazić, a tym samym stracić pracę. To, że wielu z nich nie ma kompetencji, nikomu nie przeszkadza. A może się uda? Jak nie, to wina trenera. Zostaje kozłem ofiarnym, ale sam się tego domagał, bo nie był stanowczy, nie walczył. Tak to jest, że niektórzy ludzie najpierw włażą swoim szefom w d**ę, a potem się dziwią, że szefowie tam właśnie ich mają.

Trener też woli zawodników grzecznych, posłusznych, a butnych, z charakterem odstawia na bocznicę. Franciszek Smuda przejechał się, a dokładniej przeleciał, po lampce wina. Potem na zawodach wychodzi, że ci jego wybrańcy nie mają jaj. „Taki zespół, który o 22 godzinie idzie grzecznie spać do łóżeczka, jak trener każe, świata nie podbije” – twierdzi Zbigniew Boniek. Potwierdzają jego słowa byli hokeiści Podhala. „Zawsze razem spędzaliśmy czas, w takim miejscu, by trener nas nie złapał. Przy „piwku” następowała konsolidacja. Każdy wylał swoje żale, a potem byliśmy na lodzie jedną rodziną z jajami, mającą jeden cel - zwycięstwo”.

„Nie wiem co się stało?” „Ciężko pracowałem (łam) i nie wyszło” – to hasła nie tylko przegranych sportowców. Także trenerów i działaczy, którzy nie wiedzieli, co się stało. To kto ma wiedzieć? Wzruszają ramionami i mówią: „Na analizę za wcześnie”. Stara płyta, na starym gramofonie gra nadal po każdej imprezie, a świat tańczy już w innych rytmach.

„W polskim sporcie nic nie zmieni się na lepsze, jeśli nadal będą nimi zarządzać ludzie niekompetentni. Gdy spojrzymy co się dzieje z klubami w miastach i miasteczkach, jak pomagają samorządy, co wyprawia się na lekcjach wf, to w Londynie i na EURO zobaczyliśmy obraz naszego sportu. Brakuje spójności, rozsądnej polityki, piramidy – powiedział Andrzej Niemczyk, były trener polskich siatkarek. Do tego dorzucili dwa grosze komentatorzy Eurosportu: „ Co z tego, że buduje się Orliki, boiska, organizuje się czwartki lekkoatletyczne, skoro przychodzi 80 dzieci i muszą czekać w kolejce na oddanie skoku w dal. Jak dzieciak wyjdzie do toalety, to kolejka go minie”.

Nic dodać, nic ująć. Jak w tak chorej strukturze chcemy, by nasi sportowcy odnosili sukcesy? Chociaż i oni nie są święci. Nasi w Londynie sprawiali wrażenie, że satysfakcjonował ich wyjazd. Dla nich może tak, dla nas nie! Idea barona Pierre de Coubertina (twórcy nowożytnych igrzysk), że liczy się udział, w dzisiejszym świecie nie ma racji bytu. Nasi nie mają mentalności Amerykanów czy Brytyjczyków. Dla tych nacji drugie miejsce jest traktowane jako pierwszy przegrany. Nasi chcą być najlepsi, ale na skróty, najlepiej, żeby trener był „swój” i nie wymagał, działacz wrzucił coś do kieszeni, a media wypisywały laurki na ich cześć.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama