AMK Gorce Nowy Targ w obu rundach zainkasowali 593 punkty, a drugi zespól Smok Kraków zdobył ich o 308 mniej. Już te liczby świadczą o dominacji górali. Tytułu mistrzowskiego już nikt im nie odbierze, gdyż maja ogromną przewagę, a do zakończenia czempionatu pozostały tylko dwie eliminacje.
- Ósmy odcinek jest najtrudniejszy. Tutaj będą się działy ciekawe rzeczy – zapowiadał Rafał Luberda. Była to sekcja ułożona z belek i opon, lecz przeszkody usytuowane były na stoku usypanego kopca. Wielu motocyklistów miało problemy, by ją bezbłędnie pokonać. Niektórzy spadali z motocykla, który koziołkując staczał się ze zbocza. Byli też tacy, którzy nie potrafili nawet dojechać do przeszkody, zaczepiając o taśmę lub stalowy rumak zrzucał ich z siodełka „stając dęba”. Najlepsi jednak nie mieli problemów z pokonaniem tej sekcji, mimo iż – w przeciwieństwie do innych grup – jechali „czerwoną” trasą, czyli najtrudniejszą.
- Nie sądzę, żeby to był najtrudniejszy odcinek – mówi Ryszard Marcinów, „krasnoludek” wicemistrza kraju i aktualnego lidera w „generalce” Gabriela Marcinowa. – Bardziej trzeba uważać na koncentrację. Na pierwszej pętli na jednym OJO zgubił ślad, bo strzałka umieszczona na drzewie była w niewidocznym miejscu. Na pewno na kolejnych okrążeniach takiego błędu nie popełni.
Mistrzowski tytuł na wyciagnięcie ręki
Nie pomylił się. Gabryś jechał z każdym okrążeniem skoncentrowany i nie tylko jego sympatia mogła bić mu brawo. Jechał pewnie, z łatwością pokonywał przeszkody. Motocykl fruwał nad kamieniami, oponami, czy belkami drzew. Śmigał po nich niczym kozica. Najpierw przeskakując z głazu na głaz, potem pełnym gazem na szczyt, po stromym, prawie poziomym podjeździe. Pewnie wygrał. W pierwszym dniu złapał 17, a w drugim 14 punktów karnych.
- Rzeczywiście w pierwszym dniu na jednym z odcinków straciłem ślad, ale to się zdarza. Potem to nadrobiłem. Świetnie mi się jechało, pogoda dopisała. Nie było co prawda Svobody, ale był Kothay i Vranak ze Słowacji. Ostra konkurencja. Odcinki fajne. Lubię jeździć na torze, bo sekcje są techniczne, są wyskoki. Lubię taki trial jaki tutaj był. Nie wiem jak by było, gdyby był Svoboda. Jak radziłby sobie Czech na naszym terenie. Jeszcze w tym sezonie go nie ugryzłem, ale w Ochotnicy już uszczypnąłem – mówi Gabriel Marcinów, który jest o krok od odebrania mistrzowskiej korony Czechowi. Jiři Svoboda, jeżdżący w barwach wrocławskiej Sparcie, zachorował na grypę żołądkową. Nie przyjechał też Pavel Balaš. Stary znajommy z wielu rajdów z naszym kraju (startował w barwach AMK Gliwice), złamał podczas zawodów u siebie w kraju rękę. Brak tych jeźdźców znakomicie wykorzystał mistrz Polski sprzed dwóch lat, Gabriel Marcinów.
Najgroźniejszym rywalem Gabrysia był Michał Łukaszczyk, kolega z drużyny. Obie rundy zakończył za plecami Marcinowa, kończąc zawody z 57 i 40 punktami karnymi. Starszy z Łukaszczyków jechał nierówno. Ósmą sekcję pokonał wspaniale, ale dziesiąta pokonywał bardzo nerwowo. Miał mało czasu na pokonanie ostatniego fragmentu sekcji, musiał się spieszyć, stąd też błędy, które kosztowały go karne punkty. – Brak mu cierpliwości i pracy – skomentował Bogdan Sięka. - Chłopaki jednak dobrze pojechali. Widać, że mają objeżdżony tor, że ich praca nie idzie na marne. Pokazali to, co trenują.
W poprzednich latach z tą dwójką walczył Konrad Legutko, ale chłopak odkochał się w motocyklach. Wszystkie swoje uczucia skierował w stronę płci pięknej i zniknął z triasowych tras. – Szkoda, bo miał talent. Szkoda, że tyle pieniędzy na niego wydano. Na siłę nie da się go wsadzić na motocykl – rozkładał bezradnie ręce Rafał Luberda.
Młode wilczki
Świetnie z przeszkodami radził sobie młodszy z Łukaszczyków, Jakub. Przede wszystkim jechał spokojniej i pewnie. Na razie wygrywa grupę B. Pierwszy dzień ukończył z 40 punktami karnymi, a w drugim miał tylko 15 podpórek. Wielokrotny mistrz Polski Bogusław Sięka nazwał go odkryciem roku 2011. Powiedział wtedy: - Kuba urósł i to był klucz do sukcesu. Jeśli poprawi kondycję, główka mu ostygnie, to już w przyszłym roku będzie mógł nawiązać walkę z bratem.
Rafał Luberda z uwagą śledził poczynania najmłodszych – Oskara Kaczmarczyka i Andrzeja Luberdy, którzy walczyli z Kubą. Ten pierwszy był ubezpieczany przez ojca, byłego mistrza Polski. – Świetnie, świetnie. Tak trzymać – komentował jego przejazd na ósmej sekcji Rafał Luberda. – Za chwilę przekoziołkuje – to uwaga do Andrzeja Luberdy. Stary mistrz się nie pomylił. Młodzian spadł z motocykla. – To są jeszcze młodzi chłopcy i jeszcze nie zawsze zachowują chłodną głowę, jeszcze nie myślą – dodawał Rafał Luberda.
- Jestem zadowolony ze startu Oskara – mówi tata. – W pierwszym dniu był drugi, nazajutrz trzeci. W niedzielę podczas pierwszej pętli mu się nie farciło. Łapał piątki, ale na kolejnych okrążeniach nadrobił stracony dystans. Przejechał drugą pętle na 11 punktów, a trzecią na 17. Jechał bardzo dobrze. Brak mu jeszcze rutyny, stąd nierówna jazda na poszczególnych sekcjach, a także z braku sił. Niemniej jechał ładnie technicznie, wykonywał to nad czym pracuje na treningach ze mną oraz Bogdanem Sięką i Rafałem Luberdą, czyli nad dociążeniem tyłu, ustawieniem i równowagą. Koncentrował się na tym, by ruszyć na przeszkodę z dobrego ustawienia.
Jak wino
Lata lecą, a Bogusław Sięka, Zbigniew Jedynak i Marek Pawlikowski są jak wino. Boguś miał coś do udowodnienia, bo w poprzednich zawodach miał wypadek przy pracy. Przegrał, co nie zdarzyło mu się… No właśnie? Nikt nie pamięta kiedy. Zawsze był na czele.
- Nie zawsze jest wszystkich świętych – mówi Bogdan Sieka. – Są takie dni, że nic się nie układa. Paradoksem jest, iż przegrałem na odcinkach w terenie, które uwielbiam jeździć. W Ochotnicy w drugim dniu brakowało mi jednej „nogi”, by wygrać. Tutaj wziąłem srogi rewanż na tych, którzy mnie wtedy pokonali. Dostali potrójnego dubla i przekonali się, że to inna bajka. Muszą jeszcze trochę pojeździć. Trzeba umieć jeździć nie tylko w błocie, ale na trudnych technicznie odcinkach.
Z kolei Jedynak nie może żyć bez motocykla, bez atmosfery, jaka towarzyszy każdym zawodom trialowym. To żywa legenda tego sportu. A „Szary”? Jak zawsze szybko pokonuje odcinki. Gdy inni zaczynają drugą pętlę, to Pawlikowski już odprężony konsumuje złocisty napój. – Boli mnie łokieć, popatrz jak spuchniętą mam rękę. Ale nie pękam – mówił. W Pucharze Polski „Szary” miał siedem i trzy nogi. Piotr Ryncarz (Smok Kraków) miał sześć i zero punktów karnych. W drugim dniu na trzecim miejscu był Krzysztof Guroś z Nowego Targu.
Tekst Stefan Leśniowski
Zdjęcia Mateusz Leśniowski