To co teraz wypracuje, ma zaprocentować w najważniejszym starcie roku. Polaczyk wybrał się na Antypody, by wykuwać formę w dobrych warunkach pogodowych i oczywiście sprawdzić nowy sprzęt.
- Miesiąc spędzę w Australii – mówił tuż przed wyjazdem. - Będę tam testował nowe wiosło wyprodukowane przez firmę G’Power, która po bratysławskich mistrzostwach globu nawiązała ze mną ścisłą współpracę i zapragnęła skorzystać z moich projektów. Wspólnie zaprojektowaliśmy wiosła. Zobaczymy, czy pomyślnie przejdą testy, czyli zgraja się z łódką produkcji mojego ojca. Tata w swoim warsztacie wykonuje świetną robotę.
Tymczasem Grzegorz, siódmy kajakarz igrzysk olimpijskich w Atenach, również marzy o występie w Londynie. Tylko…w innej konkurencji. Przesiadł się z górskiej jedynki, a klasyczną. Chce tego dokonać w nowym kajaku, oczywiście wyprodukowanym przez ojca Krzysztofa.
- Chce pójść w ślady Stefana Kapłaniaka, który również swoją kajakową przygodę rozpoczynał od góralskiej jej odmiany – informuje mistrzyni świata, Maria Ćwiertniewicz. - Kapłaniak zaczynał od kajakarstwa górskiego, by następnie w klasyku zdobywać medale mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich ( brązowy medalista igrzysk w Rzymie na dystansie 1000 m.; mistrz Europy z 1959 roku – przyp. SL). Grzesiu od jesieni sprawdza się w klasyku. Warunki, jakie zapewnił mu klub z Bydgoszczy, pozwalają na dobre przygotowanie się do rywalizacji, o przepustkę na igrzyska olimpijskie w Londynie, najprawdopodobniej na dystansie 1000 metrów. ”Cenek” niech będzie dla Grzegorza dopingiem. Znam Grzesia i wierzę, że jeszcze dużo dobrego usłyszymy o nim w nowej dyscyplinie.
Grzegorz Polaczyk w drugiej dekadzie stycznia trenował w Alpach, a obecnie przebywa w Portugalii i testuje kajak własnej konstrukcji, a wykonany w warsztacie taty.
- W Portugalii ćwiczę z kadrą sprinterów – informuje Grzegorz Polaczyk. – Testuję kajak ze stajni "Polaczyk" mojego taty, który sam zaprojektowałem. Pierwsze wrażenia są bardzo dobre i jestem bardzo zadowolony z pracy taty i mojej włożonej w to cacko. Wcześniej przebywałem na zgrupowaniu we włoskich Alpach, na wysokości 2500 -3000 m n.p.m. Skupiłem się na treningach ogólnorozwojowych, biegałem na nartach, był basen, tradycyjnie siłownia. Wszystkie treningi przeprowadzane na tych wysokościach miały pozytywny wpływ na poprawienie mojej wydolności fizycznej. Pierwszy raz w życiu trenowałem na takiej wysokości i muszę przyznać, że przez pierwsze dwa dni strasznie bolała mnie głowa. Po zgrupowaniu kondycyjnym w Alpach, rozpoczęliśmy trening specjalistyczny na klubowym zgrupowaniu klimatycznym w Milfontes (Portugalia).
- Po sześciu dniach pobytu we Francji, pogoda wreszcie zaczyna nam sprzyjać. Może to nie Australia, ale na zimno nie narzekamy – mówią Rafał i Łukasz, którzy na obóz wybrali się do francuskiego Saint-Pe-de-Bigorre. - Pierwsze dwa dni czekaliśmy na sprzęt, który utknął w drodze. Ten czas poświeciliśmy na treningi ogólnorozwojowe. Pierwsze treningi specjalistyczne mieliśmy w lodowatej wodzie. Temperatura maksymalna wynosiła zero stopni, do tego był niski stan wody. Wcześniej pracowaliśmy dwa tygodnie w Szklarskiej Porębie. Przebiegliśmy na nartach biegowych ponad 320 km. Rzecz jasna nie tylko biegaliśmy na nartach. Spędziliśmy wiele godzin na siłowni, rozciąganiu, odnowie biologicznej i basenie. Jesteśmy bardzo zadowoleni z tego zgrupowania i mamy nadzieję, że nasza praca zaowocuje w sezonie – wierzy Rafał Polaczyk.
Stefan Leśniowski