10.01.2012 | Czytano: 1084

Na głowę mi nie wchodzą

Z młodzieżowym trenerem roku na Podhalu, Ryszardem Kaczmarczykiem, rozmawia Stefan Leśniowski.

- Recepta na sukces?
- Zapewne każdy ma taką samą – praca i jeszcze raz praca. Bez niej nie będzie wymiernych efektów. Gramy w lidze, w której ogromną sztuką byłoby przegrać. Niestety poziom ligi nie tylko od nas zależy. Żeby zmusić chłopców do pracy, trzeba mieć marchewkę. Taką są mecze, duża ich ilość, z dobrymi zespołami. Niestety tego nasz hokej nie gwarantuje. Jak się nic nie zmieni, to może być jeszcze gorzej i coraz trudniej będzie zmotywować zawodników do ciężkiej pracy. Wysokie wygrane nigdy nie sprzyjają rozwojowi. Mój patent na sukces polega też na tym, iż staram się być mądry mądrością całego zespołu. Umiem korzystać z wiedzy innych.

- Dajesz sobie wejść zawodnikom na głowę?
- Nigdy nie dawałem sobie wejść na głowę. Potrafię być zdecydowany. Miałem dobry kontakt z zawodnikami, z którymi dotychczas pracowałem. Obecnie trenuję trzecią grupę. Pracujemy wspólnie od ośmiu lat, co jest rzadkością w tej branży. Z poprzednimi dwoma grupami pracowałem cztery i pięć lat. Były chwile zmęczenia materiału i przyzwyczajanie się do siebie, ale zawsze na pierwszym miejscu były sprawy sportowe. Zawodnicy mają do mnie szacunek, bo traktuję ich poważnie. Zdają sobie sprawę, że chcę ich ukształtować w taki sposób, by dobrze wykonywali swój przyszły zawód. Trenują po to, by dobrze grać w hokeja, a potem dobrze z niego żyć. Mają przykłady starszych kolegów, którzy poszli grać do innych klubów i sobie nie krzywdzą. Jest i druga strona medalu. Jeżeli wykonuje się coś, co się lubi i jeszcze dostaje za to pieniądze, to sytuacja jest wymarzona. Każdy chciałby tak funkcjonować w życiu.

- Rządzisz twardą ręka, czy też w twoim zespole jest miejsce na demokrację?
- Demokracji nie ma. To tak jakby w samochodzie cała czwórka pasażerów chciała kierować pojazdem. Do czego by to doprowadziło? Musi być osoba, która wszystkim zawiaduje. Zawodnik orientuje się, że musi być w zespole taka osoba, odpowiedzialna za przygotowania, dobór taktyki, a także taka, która odpowiada za organizację.

- Jakbyś się zachował, gdybyś swojego zawodnika zobaczył z papierosem w ustach, na nie daj Boże żłopiącego piwo?
- Nie miałem takie sytuacji, aczkolwiek padło na chłopaka podejrzenie, że pali. Sprawę postawiłem jasno, dostał ultimatum – sport, albo uciechy. Zdeklarował się, że rzuci palenie. Dostał szansę i teraz piłeczka jest po jego stronie. Sytuacja w klubie jest jednak taka, że nie można od razu wyrzucić chłopaka, bo każda dusza jest na wagę złota. Znamy wielu wybitnych sportowców, którzy mieli nałogi, a zrobili karierę.

- Jesteś znawcą ludzkich dusz?
- Ktoś kiedyś o mnie napisał, że lubię się dokształcać. Dużo jest w tym racji. Trener nie może stać w miejscu. Czasy zarządzania żelazną ręką odeszły w niepamięć. Trzeba umieć rozmawiać z zawodnikami, poznawać ich problemy. Rozmowy muszą być tak prowadzone, by otworzyli się przede mną, wyrzucili z siebie, co im leży na wątrobie, a nie zamknęli się w sobie. Wtedy jest podwójna korzyść. Trener musi być psychologiem. Musi dobrze poznać duszę zawodnika, jego zachowania i co może z niego wydobyć na treningu czy w meczu. Po tylu latach pracy w tym zawodzie, po pewnych zachowaniach zawodnika, mogę ocenić jego przydatność dla zespołu. Na pewno trenerom pracującym z chłopami jest łatwiej. Praca z kobietami wymaga wyjątkowego wgłębienie się w duszę zawodniczek. Trener ma większą odpowiedzialność. Musi zrozumieć ich naturę, by scalić zespół i poprowadzić do sukcesów.

- Trener musi mieć nerwy ze stali?
- Trzeba być odpornym psychicznie. Najbardziej irytują porażki. Gdy są zwycięstwa, to wtedy każdy poklepuje po plecach, wychwala, ale jak tylko się powinie noga, to trener zostaje sam. Wtedy dopiero widać, na kogo można liczyć, kto jaki ma charakter. Jeżeli po stracie bramki się załamuje, to do sportu się nie nadaje i do życia również. Życie nikogo nie rozpieszcza i trzeba umieć znosić przegrane, umieć walczyć z przeciwnościami losu. Podziwiam wszystkich, którzy wychowują dzieci poprzez sport.

- Kto jest twoim trenerskim mistrzem?
- Zapewne komuś się narażę, ale wzorowałem się na pracy dwóch trenerów. Pierwszym jest Tadeusz Bulas, o którym różnie się mówi, ale potrafił wykrzesać z zawodników maksimum na treningach, a przy okazji dać do zrozumienia, że bez solidnego podejścia do zajęć nie będą robić postępów i osiągać sukcesów. Był świetnym psychologiem. Nie wyszedł z hokeja, ale miał wspaniałe osiągnięcia w tej dyscyplinie dzięki wymienionym walorom. Jeśli chodzi o przygotowania motoryczne, był fenomenem. Drugim autorytetem jest Walenty Ziętara. Miałem styczność z jego warsztatem trenerskim w juniorach oraz seniorach i wywarł na mnie ogromne wrażenie. Szczególnie jego profesjonalizm, podejście i myślenie perspektywiczne. To był jeden z nielicznych trenerów, który stawiał na młodych. Nie brakowało mu odwagi odstawić starszego gracza. W jednym sezonie zapłacił za to utratą pracy. Wysoko też cenię mojego wychowawcę klasowego i trenera z grup młodzieżowych, Kazimierza Kostelę. Jest moim wzorcem w pracy pedagogicznej.

Komentarze







reklama