11.03.2009 | Czytano: 7281

Kolekcjonerka trofeów: Ewa Pawlikowska

Nikt by nie powiedział, że - w życiu codziennym - skromna, o łagodnym usposobieniu dziewczyna, gdy staje na tatami ma duszę wojownika. Drobna i szczupła, w walce staje się Herosem - jest zadziorna i niemiłosiernie „leje” przeciwniczki. Umiejętność zadawania ciosów i kopnięć, rozbijania desek, szybkość, kondycja i odporność psychiczna sprawiły, iż stała się światową gwiazdą w karate kyokushin...

Z każdych zawodów z najwyższej rangi nie wracała z pustymi rękoma. O kim mowa? O EWIE PAWLIKOWSKIEJ.

Ta z krwi i kości nowotarżanka, bez wątpienia jest najbardziej utytułowaną sportsmenką Podhala. Wizytówką Nowego Targu, przynoszącą mu sławę i chwałę, kolekcjonerką medali. Ma w swoim dorobku trzy tytuły mistrzyni świata, dwa tytuły wicemistrzyni mistrzyni Świata, siedem mistrzyni Europy i dwa tytuły wicemistrzowskie, sześć mistrzyni Ameryk, jeden mistrzyni Ameryki Północnej, trzynaście mistrzostw Polski oraz dzierży trzy tytuły YOKOZUNA tj. „mistrzyni mistrzyń” i dwa razy stanęła na najwyższym podium Pucharu Europy. Osiągnęła już wszystko co było do wygrania.

- O co można jeszcze walczyć, skoro ma się na koncie już tyle tytułów? Nie brakuje motywacji? Czy ma pani jeszcze jakiś cel na tatami do zrealizowania?
- Faktem jest, że osiągnęłam w tym sporcie maksimum co można osiągnąć. Przyznam, że czasami brak mi motywacji, ale nie dlatego, że tyle już zdobyłam. Czasami czuję się zmęczona zbyt dużym tempem dnia - praca, treningi, zawody, podróże.... Myślę sobie wtedy: „ po co mi ta męczarnia jeżeli nie mam czasu dla siebie”. Z drugiej jednak strony, jak mam siedzieć w domu i patrzeć w sufit, rozmyślać o sama nie wiem czym, to wolę coś zrobić... A gdy zbliża się kolejna impreza, zawody to czuję, że powinnam tam być. W zależności od rangi zwodów, czuję że powinnam albo zawalczyć, albo sędziować. To drugie czasami stawia wiele do życzenia. Każda obecność na turnieju jest wyjątkowa, zwłaszcza start, daje nowe doświadczenia i przeżycia. Często po walce nawet wygranej pozostaje pewien niedosyt: „nie zawalczyłam tak jak chciałam, również po sędziowaniu. Nie łatwo jest wskazać werdykt sędziowski, rozstrzygając walkę dwóch bardzo dobrych zawodników i do tego znanych. Biorąc udział w sędziowaniu niektórych turniejów mogę powiedzieć, że jest to prawdziwa sztuka.
Wracając do startów. Przeciwniczki mają ogromną motywację, by mnie pokonać. W tym sporcie też obowiązuje zasada „bij mistrza”. Ja mam trochę inną motywacją - nie przegrać, zwłaszcza przez nokaut, pokazać ładną techniczną walkę, która na długo pozostanie widzom w pamięci.

- Nie żałuje pani, że dyscyplina uprawiana przez panią nie jest w programie igrzysk olimpijskich?
- Jak mogę żałować, jak to nie zależy ode mnie. Jeżeli karate byłoby na olimpiadzie, to zrobiłabym wiele, żeby tam być w roli zawodnika i również, zgodnie z zasadami fair play, wygrać dla Polski i Nowego Targu..

- Wśród licznych sportowych sukcesów, które ceni sobie pani najbardziej?
- Oczywiście pierwsze zdobycie mistrzostwa Polski, Europy i świata oraz - co może wydawać się dziwne - zdobycie drugiego miejsca w Pucharze Europy w Rosji. Było naprawdę ciężko. 5 walk i wszystkie z Rosjankami. W pamięci utkwiły mi najbardziej trzy pojedynki - pierwszy w moim życiu stoczony na macie podczas mistrzostw okręgu południowego w Rzeszowie, eliminacje i finał w mistrzostwach Polski w Gdańsku (walki stoczone z zawodniczkami będącymi w kadrze Polski), półfinał i finał Pucharu Europy w Rosji, z dwoma dogrywkami w każdej walce.

- Czy często nie zgadza się pani z werdyktami arbitrów?
- Może nie często, ale się zdarza. W 1999 r. w mistrzostwach Europy na Ukrainie podczas walki o wejście do półfinału sędziowie ukarali mnie genten, za przytrzymywanie przeciwniczki, co przyczyniło się do mojej przegranej. Na mistrzostwach świata w Osace też miałam pretensje do arbitrów. Przy mojej przewadze przeciwniczka zadała mi niedozwolony cios pięścią w twarz, tak że na chwilę straciłam przytomność i ocknęłam się leżąc na macie. Sędziowie kazali mi natychmiast walczyć dalej. Tymczasem moją rywalkę ukarali tylko czui ichi, a więc karą nie decydującą o wyniku walki. W drugiej dogrywce sędzia główny zwołał pozostałych oceniających walkę, coś poszeptali do siebie, po czym zakończyli pojedynek wskazując wygraną rywalki, pomimo, że nie miała żadnej przewagi. Myślę, że większa ilość złamanych przeze mnie desek, które decydują o wygranej przy remisowej walce, przyczyniła się do postawienia takiego werdyktu w drugiej dogrywce. Zresztą moja rywalka była bardzo promowana na championa przez media. Mocnym akcentem musiała zakończyć swoją karierę. Na polskiej arenie w wielu przypadkach sędziowie nie potrafią wskazać werdyktu wskazującego na wygraną. Najlepiej pokazać remis, może waga albo deski zdecydują. Nie wiadomo jak to nazwać. Stronniczość, nieuwaga.. „ no widzisz przegrałeś przez wagę lub deski”. Wychodzę z założenia, że powinien wygrać ktoś kto jest lepszy w danych zawodach. Ten „ktoś” pracował ciężko i jeżeli zasługuje na wygraną to powinien wygrać.!!

- Co skłoniło panią do wyboru tego sportu?
- Myślę, że na moją decyzję wpłynęło kilka czynników. Po pierwsze treningi odbywały się blisko mojego miejsca zamieszkania, a magnesem przyciągającym byli ćwiczący w białych kimonach, z przepasanymi pasami i wykonujący dziwne dla mnie techniki. No i bez wątpienia filmy z Brucee Lee.

- Czy czuje się pani gwiazdą pośród kobiet uprawiających dalekowschodnie sztuki walki?
- Nie czuję się gwiazdą. Masutatsu Oyama twórca karate podkreślał, że należy być skromnym i mieć poszanowanie dla innych. Choć przyznam, że bardzo miło jest, gdy ktoś z innego kraju, podczas obozu lub zawodów, podejdzie uściśnie mi dłoń, zamieni ze mną kilka słów. Wtedy dopiero dociera do mnie, że ludzie mnie cenią, pewnie nawet bardziej niż ja sama siebie. Podczas zawodów w Nowym Jorku spotkała mnie miła niespodzianka. Shihan Boby Lo z Hawai 8 DAN – bardzo ceniony i chyba najstarszy w Kyokushin - objął mnie i powiedział, że bardzo się cieszy, że znowu mnie widzi. Z kolei shihan Gilbert z Kanady 5 DAN wykonał polski gest i pocałował mnie w rękę. A tak na marginesie, ja wolę być sobą, bo przynajmniej mam dobrych znajomych i przyjaciół. Gwiazdą nie będzie się wiecznie, a przez gwiazdorstwo można stracić wielu ludzi, których się naprawdę lubi. Zresztą ja sama nie lubię ludzi, którzy się „noszą”. Na tym świecie każdy tak samo kończy żywot, nie zależnie czy to „gwiazda” czy nie.

- Jest pani bardzo efektowną kobietą. Czy ładnym kobietom jest w sporcie łatwiej?
- Może w niektórych dyscyplinach, gdzie prezencja ma jakieś znaczenie. W karate uroda nie odgrywa specjalnej roli, może w kata, tym bardziej, że trzeba jej trochę poświęcić, aby coś osiągnąć.

- Atrybutem kobiety jest delikatność, łagodność, czułość...A tu tymczasem kobieta bijąca, kopiąca przeciwniczkę....
- A kto powiedział, że jestem nie czuła, łagodna, delikatna. Tego może nie widać na pierwszy rzut oka, poza matą Skopać przeciwniczkę? W pewnym sensie tak, ale na pewno, nie z nastawieniem: „dokopię ci, dobiję, będziesz miała wiele siniaków...”. Wcale nie jest łatwo walczyć z przeciwnikiem podobnie wyszkolonym i doświadczonym, żądnym takiego samego celu jak ja. Podczas walki myśli się o wielu rzeczach: „nie dać się trafić tak, żeby nie paść na matę”, „nie dać się za bardzo porozbijać, wykonywać uniki i bloki, żeby za dużo nie zebrać, a jednocześnie atakować w miejsca odkryte”, „jestem zmęczona i akurat uderzyłam opuchniętą po rozbijaniu desek ręką, czy wytrzymam?”, „jak nie wytrzymam”, „przecież ta walka kiedyś się musi skończyć”. Ktoś krzyknął z boku: 30 sekund do końca. Tyle wytrzymam i na całego kopię i biję obolałymi już kończynami, w ustach sucho, próbuję zebrać resztki błądzącej energii, a walka trwa i końca nie ma......, ale kiedyś te pół minuty się skończy. Nareszcie. Kolega się pomylił do końca walki było 1,5 min.”.

- Z karate da się wyżyć?
- Jeżeli posiada się własny klub w dużym mieście i uczestników jest dużo, a oprócz tego prowadzi się inne zajęcia typu samoobrona, czy aerobik, to żyje się nawet nieźle. W tym wypadku trzeba całkowicie się poświęcić karate. Niestety mieszkam w małym mieście, gdzie jest duża konkurencja w zakresie sportu. Ale nie narzekam. Co do korzyści materialnych to za zdobycie w mistrzostwach Europy miejsca na pudle dostaje się stypendium sportowe, co miesiąc przez rok do następnych mistrzostw Starego Kontynentu w wysokości odpowiednio do miejsca od 750 zł do 500 zł brutto. Leczenie, witaminy, sprzęt sportowy – to kosztuje więcej. Kiedyś ktoś mnie zapytał: „Pewnie dostałaś sporo kasy za zdobycie mistrzostwa świata”? A ja dostałam puchar, misia, podkoszulkę i wielki, męski zegarek sportowy, a z wcześniejszych mistrzostw świata przywiozłam srebrny łańcuszek. Oprócz karate pracuję i jestem radną w rodzinnym mieście. Bycie radnym nie jest zbijaniem majątku, przynajmniej nie w moim mieście. Zresztą nie o to chodzi, a o to, by miasto dobrze funkcjonowało i przyciągało ludzi.

- Skąd u pani zainteresowania polityką?
- Czy można to nazwać polityką... w naszym mieście, kraju? Patrząc na to wszystko co dzieje się w Radzie Miasta i wyżej mam wrażenie, że to jest zwykły ludzki EGOIZM, brak działania, zrozumienia dla ogółu. Liczę się JA i MÓJ INTRERES, nikt inny. Staram się nie myśleć o prowadzeniu polityki. Zresztą jaka polityka... liczą się przede wszystkim ludzie, miasto. Słowa „jestem radnym, posłem, senatorem itd. Dla mnie to taki sam człowiek ?!

- Czy w życiu jest pani tak szybka i „ostra” jak na tatami?
- Wszystko zależy od sytuacji, jeżeli trzeba podejmować decyzje szybko i stanowczo, to tak. Jeżeli nie, to zwalniam tempo. Staram się być konkretna i tego też spodziewam się po innych.

- Czy prócz karate ma pani jeszcze jakieś hobby?
- Taniec towarzyski, turystyka górska, grzybobranie, a ostatnio bieganie na nartach

- Jaka jest Ewa domowa?
- Rzadko jestem w domu. Lubię działać, coś robić. A jak jestem w domu to śpię albo sprzątam, lub pracuję na komputerze.

- Jak się pani lubi ubierać?
- Na co dzień preferuję luźne rzeczy, bardziej sportowe, a na specjalne okazje - zależy od jej charakteru - lubię ubrać się elegancko. Dużo też zależy jaki mam nastrój i jak jest pogoda.

- Jest pani przesadna?
- Nie.

- Sportowe życie rzucało panią na różne kontynenty. Czy jest jeszcze zakątek świata, o którym pani marzy i chciałaby tam pojechać?
- Jest sporo takich zakątków, które chciałbym zobaczyć. Zwłaszcza takie, których cywilizacja jeszcze nie zniszczyła. W zeszłym roku byłam na Jamajce... prawdziwa egzotyka.

- Jaka jest pani dewiza życiowa?
- Życie jest ciągłą walką i nie należy się poddawać, bo przegrać jest łatwo, a wygrać trudno. Każda wygrana wymaga poświęcenia i wysiłku. Nie każdy jest jednak na tyle silny, aby poradzić sobie z samym sobą - to jest najcięższa walka - ale są inni, aby im pomóc. Z roku na rok obserwuję, że ludzie zwłaszcza młodzi są coraz słabsi i fizycznie i psychicznie.

- Jakie – pani zdaniem – są najważniejsze życiowe wartości?
- Skromność, szczerość, umieć milczeć, słuchać i działać, pomagać i nie być obojętnym

- Karate to ostatnio bardzo modny sport, ale czy elegancki?
- Czy taki modny? Jak wszędzie są wzloty i upadki. W karate były lata, gdzie ilość ćwiczących ledwo mieściła się na Sali, po wejściu na ekrany kin filmu „Wejście Smoka”, jak i lata, gdzie widoczny był duży spadek chętnych do uprawiania tego sportu. Obecnie, może karate jest nie tyle modne, ale docenione przez ludzi. Jako sztuka oraz sport, który rozwija sprawność fizyczną, wzmacnia psychikę, wprowadza dyscyplinę i kształtuje cechy osobowe u młodych osób. Karate jest sztuką, więc nie może być nie eleganckie. Jest to naprawdę piękna dyscyplina, tylko trzeba do niej dostrzec i zrozumieć - jak sztukę.

- Jest kilka odmian karate, jak laik ma je odróżnić?
- Wszystkie odmiany karate są bardzo podobne do siebie. Obecne odmiany karate wywodzą się z jednego pnia, walki wręcz, bo broń jest w nas samych. Jeżeli chodzi o cechy charakterystyczne, czy jakieś specjalne rytuały w poszczególnych odmianach, to raczej ich nie ma, przynajmniej w Polsce. W każdym karate jest tzw. medytacja. Medytacja odbywa się przed treningiem i po. Ma na celu wyciszenie się i koncentrację. Jak odróżnić poszczególne style? To trudne pytanie. Każda odmiana jest sztuką. Czy ktoś zacznie trenować Shotokan, czy Kyokushin to cel będzie ten sam. Z czasem jednak, zależy od osobowości danego człowieka, może powstać pewne niezrozumienie walki. W Kyokushin walka odbywa się w kontakcie z wykorzystaniem wielu technik nożnych i ręcznych, a w Shotokan walka jest bezkontaktowa i według mnie ograniczona.

- Karatecy kreują się często na nadludzi: mężni, silni, zawsze z „otwartą przyłbicą”. Czy karate pokazywane w filmach nie ogłupia ludzi?
- Owszem, w większości filmy pokazują osoby trenujące dalekowschodnie sztuki walki, nie koniecznie jest to karate, jako osoby, które są niepokonane i mają władzę. W rzeczywistości jest jednak inaczej, poza sporadycznymi przypadkami. Te sporadyczne przypadki, to według mnie ludzie niedowartościowani, którzy potrzebują zyskać pewnego rodzaju władzę w pewnej, ograniczonej w rozwoju emocjonalnym grupie. Ktoś kto chociaż raz walczył na macie, wie, że tak naprawdę „żywa” walka nie ma nic wspólnego z filmami, chyba że to są walki wyreżyserowane. Karate pokazywane na filmach, to z reguły jedna wielka bzdura. Np. jak ktoś, kto z potężną siłą dostaje potężne kopnięcia na głowę, a nawet kilka, ma twarz całą zakrwawioną, stoi na nogach, a nawet jeszcze podejmuje walkę i wygrywa. To jest paranoja. Ktoś kto dostanie celnie raz w głowę, zwłaszcza z nogi, nie jest w stanie podjąć walki, a co dopiero po kilku kopnięciach.

- Nie jest pani podobna do komiksowych postaci, którymi epatuje się komercja filmowa: wzrost średni i nie budzący trwogi, uśmiech na twarzy....
- Jestem kobietą więc do mężczyzny nie bardzo mogę być podobna. Nie uczęszczałam jak Van Damm na gimnastykę artystyczną. A moje początki, zwłaszcza w technikach nożnych były bardzo ciężkie. Należę do osób, którym rozciąganie sprawiało ogromne problemy Byłam jednak bardzo uparta i doszłam do celu. Po roku czasu zrobiłam szpagat. Miałam wtedy 17 lat!

- Pewien samozwańczy mistrz karate w naszym kraju-mniejsza o nazwisko - zaczął przed laty twierdzić, że jest którymś tam z kolei wcieleniem Badidharmy. Kim był Badidharma?
- Trudno jednoznacznie określić tę postać, ponieważ owiana jest ona wieloma legendami graniczącymi wręcz z magią. Na stałe wpisał się w historię Shaolin oraz w historię Dalekiego Wschodu. Według źródeł historycznych, w roku 520 p.n.e do Shaolin przybył Da-Mo, w kulturze japońskiej znany jako Badhidharma, oświecony mnich z Indii albo Cejlonu. Zapoczątkował on Buddyzm Chan (Zen w japońszczyźnie), prąd umysłowy, który przeniknął wszystkie sztuki walki regionu azjatyckiego. Badhidharma studiując techniki ataku zwierząt oraz siły natury, łączył je ze specjalnymi technikami oddychania i tworzył podstawy legendarnego systemu walki bez broni. Jej technik nauczał mieszkających w Shaolin od mnichów. Po zburzeniu klasztoru przez wojska mandżurskie, wielu mnichów ruszyło drogami państw Azji nauczając przy tym sztuk walki. Nazywa się go pierwszym patriarchą zen. Był twórcą podstaw buddyzmu chan. Badidharmie przypisuje się opracowanie zestawu ćwiczeń fizycznych, których celem było podniesienie sprawności umęczonych klasztorną dyscypliną mnichów. Zdaniem niektórych historyków ćwiczenia te, były pozycjami jogi, inni uważają, że prawdziwymi technikami walki.

- A kim zatem był Gichina Funakoshi?
- W burzy dziejów systemy walki bez broni trafiły na Okinawę, jedną z wysp archipelagu Ryukyu, będącą w tamtym czasie ważnym ośrodkiem pośrednictwa handlowego pomiędzy Chinami i Japonią. Wybuchy powstań chłopskich, liczne represje spowodowały powstanie organizacji, których celem było nauczenie wieśniaków metod walki bez użycia broni. Za ojca sztuki karate (jap. kara - pusta, te - ręka) uważa się okinawskiego mistrza Gichina Funakoshi, żyjącego w latach 1868-1957, twórcę stylu Shotokan. Na obszarze całego Ryukyu dawał on pokazy "pustej ręki", wywołując powszechny podziw nie tylko najwyższych dostojników, ale również ekspertów sztuk walki m. in. Jigoro Kano, twórcy judo. Efektem popularyzatorskiej działalności Funakoshi wprowadzono tę sztukę walki do programu nauczania w okinawskich szkołach. Funakoshi dał również pokaz karate w Budokuden w Kioto w roku 1915, co sprawiło, że sztuka ta, obok judo, kendo i aikido, weszła w skład japońskiego systemu budo. W świątyni Enkaku-Ji znajduje się obelisk poświęcony pierwszemu propagatorowi sztuki "pustej ręki", na którym obok imienia i nazwiska widnieje napis: "Karate ni sente nashi" - "Karate nigdy nie było techniką agresji".

- Karatecy to twardzi ludzie?
- Zależy o jaką twardość chodzi - fizyczną, psychiczną, a może jeszcze inną. Na pewno są twardsi niż wcześniej, gdy nie trenowali. Sama po sobie wiem, że gdy nie trenowałam, bałam się sama chodzić, gdy zrobiło się ciemno. Gdy zaczęłam trenować, zyskałam większą pewność i wiarę w siebie. Większości karatecy to jednak ludzie twardzi. Pokonać własny ból, zmęczenie, podporządkować się trenerowi, zwłaszcza, gdy się jest trenerem samym dla siebie, walczyć z własną psychiką podczas treningów, nie mówiąc już o zawodach.

- Czy karate jest sztuka samoobrony?
- Każda odmiana karate zawiera w sobie techniki samoobrony. Systematyczna nauka bloków, uderzeń i kopnięć pozwala na samoistną reakcję na atak, wykonanie odpowiedniego bloku – uniku oraz atak.

- Jakich argumentów trzeba użyć, by zachęcić młodych ludzi do uprawiania tego sportu? Jakie cechy musi posiadać ktoś, kto chce uprawiać ten sport?
- Najlepszym argumentem są pokazy. Po dobrym pokazie większość oglądających chciałoby tak samo wykonywać techniki, czy rozbijać pustaki. Co do cech i predyspozycji, to karate może uprawiać każdy. A najważniejszym jest TRZEBA CHCIEĆ COŚ ROBIĆ. Nie wolno w karate, zresztą w żadnym innym sporcie podchodzić w sposób płytki tzn. pochodzę pół roku i będę mistrzem. Należy wyjść z założenia, że fajnie jest się poruszać, nauczyć samoobrony, technik walki, poznać ludzi, pokonać siebie, a ci co chcą sprawdzić się na macie muszą pokochać wysiłek fizyczny i ból.

- Kurs kyokusin w pigułce. Co trzeba wiedzieć o tym sporcie, aby można było oglądać zawody?
- Reguły nie są trudne. Nawet nie mający kontaktu z karate szybko załapie co jest ważne w walce. Nie dozwolone są kopnięcia w kolano, krocze ( w Polsce proste kopnięcia na twarz oraz kolanem na twarz) i uderzenia na twarz i w szyję. Wykonanie takiej niedozwolonej techniki jest karane. Dwie kary dają pół punktu przewagi przeciwnikowi, a cztery dyskwalifikują. Natomiast celne uderzenie przeciwnika - oczywiście jeżeli widać, że dostał - to wazaari, które daje pół punktu przewagi, dwa wazaari daje ippon, czyli wygraną. Ippon można również uzyskać, jeżeli przeciwnik został trafiony dozwoloną techniką i nie jest zdolny do walki przez trzy sekundy.

- W karate kyokushin są rytuały? Mam na myśli kolor kimona, przepaski, ukłony...
- Nie nazwałabym to rytuałami, bo źle się to kojarzy. Są to raczej stopnie wtajemniczenia - kolory pasa. Kimono jest cały czas białe. Ukłon to wyraz szacunku i zrozumienia. Na każdy stopień wymagane są odpowiednie techniki i aby zdać egzamin należy je umieć. Stopnie uczniowskie rozpoczynają się od 10 Kyu i kończą na 1 Kyu. Później zaczynają się stopnie mistrzowskie od 1 Dan w górę. Egzaminy na Dan zdaje się na obozach międzynarodowych przed specjalną komisją.

- Ile osób w Polsce ma najwyższy DAN?
- 7 Dan osiada tylko jedna osoba, Andrzej Drewniak.

- Jaki kolor pasa ma pani?
- Posiadam 3 Dan.

- O stylu Kyokushin krążą jakieś niesamowite historie. Podobno twórca, Masutatsu Oyama zabijał byki pięścią, pojedynkował się z niedźwiedziem? Te opowieści, czy prawdziwe zdarzenia budzą u niektórych żartobliwy ton, bo wymykają się one ludzkiej wyobraźni.
- Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba poznać tajemną moc Japończyka Masutatsu Oyama (1927 - 1994) i pasjonujące życie tego człowieka. Całkowicie poświęcił je samodoskonaleniu i popularyzacji współczesnej sztuki walki w jej duchowych i fizycznych aspektach. O wielkości osobowości tego człowieka świadczy, że jeszcze za życia nazwano go "Ostatnim Samurajem". Oyama nie tylko przejął najcięższy do spełnienia ideał Bushido (kodeksu etycznego samurajów), lecz poszedł o krok dalej. Zwracał on uwagę na to, że stopień poświęcenia: samozaparcie poprzez samodyscyplinę jest wprost proporcjonalne do stopnia odnoszonego sukcesu. Walka karate, gdy na świecie istnieje broń palna, nie ma już dzisiaj zasadniczego znaczenia w czasie wojen, wydaje się czymś archaicznym. Jednak dyscyplina Budo pozostaje w sercach kontynuatorów dzieła samurajskiego. W roku 1936 Oyama zdobył stopień mistrzowski w chińskiej sztuce walki o nazwie kempo, a jako 17-letni student uniwersytetu w Takushoku zdał egzamin na 2 dan w karate, które trenował u najwybitniejszego mistrza tamtych czasów, Gichina Funakoshi. Posiadał również 4 dan w judo. W roku 1947, po wygraniu mistrzostw wszechstyli w Kioto, Oyama postanowił całkowicie poświęcić swoje życie tej dalekowschodniej sztuce walki. Wzorując się na buddyjskim mnichu Nichiren, który spędził wiele lat na surowym treningu, Japończyk udał się samotnie na górę Kiyosumi. W pustelniczych warunkach przez 18 miesięcy doskonalił swoje umiejętności w sztuce karate, a także w zen. Po powrocie z gór jako jedyny w historii karateka zdecydował się na pojedynek z bykiem. Był przekonany, że taka walka pokaże jak dalece udoskonalił swoje psychiczne i fizyczne umiejętności. Starcie ze zwierzęciem miało miejsce w Chiba i zakończyło się zwycięstwem Oyamy. Byk został zabity poprzez jedno uderzenie pięścią między oczy. W Stanów Zjednoczonych, gdzie przez 11 miesięcy dawał liczne pokazy sztuki kyokushin, stoczył także kilka pojedynków z bykami. Po jednym z nich jedna z najbardziej prestiżowych w Ameryce gazet, "The New York Time" nazwała go "Boską Ręką". Japończyk twierdził, że w walce można z łatwością pokonać nawet 800-kilogramowego byka, pod jednym wszakże warunkiem - nie wolno się go bać. Chciał jedynie pokazać moc ludzkiej woli, niezwykłą siłę charakteru i odwagę.
Oyama zawsze powtarzał swoim uczniom, że karate zaczyna się i kończy na uprzejmości i że o ile rozwój fizyczny jest początkiem tej sztuki walki, o tyle rozwój duchowy jest celem ostatecznym. Dla lepszego wyeksponowania zasad etycznych kyokushin Japończycy stworzyli siedmiopunktowy kodeks moralny tej sztuki walki. Jest w nim mowa o obowiązku szanowania starszych i rodziców, dążeniu do fizycznej i duchowej doskonałości oraz powstrzymaniu się od gwałtowności. Liczne podróże Oyamy po świecie sprawiły, iż kyokushin w krótkim czasie stało się bardzo popularne. Obecnie uprawia je ponad 2 miliony ludzi na całej kuli ziemskiej. W roku 1974 Międzynarodowa Organizacja Kyokushin przyznała Oyamie najwyższy stopień wtajemniczenia w sztuce karate - 9 dan, a potem 10. Po śmierci legendarnego mistrza, przywódcą światowego ruchu kyokushin został Shokei Matsui (8 dan). To właśnie tego, niespełna 37-letniego człowieka, Masutatsu Oyama wyznaczył w swoim testamencie jako sukcesora. Shokei Matsui jest mistrzem świata w kyokushin, który także - jako jeden z nielicznych karateków - z powodzeniem przeszedł test stu kumite. Od początku przejęcia obowiązków prezydenta Międzynarodowej Organizacji Kyokushin stara się on unowocześnić jej struktury. Podobnie jak jego wielki poprzednik i nauczyciel wiele podróżuje po świecie. Jego ambicją jest wprowadzenie sztuki karate na areny olimpijskie. Nowoczesność, która zawitała do kyokushin jest jednak bardzo wyważona. Władze Międzynarodowej Organizacji Kyokushin pragną bowiem, by główne przesłanie karate, wyrażające się w samodoskonaleniu ludzkiej psychiki i ciała, pozostało niezmienione, podobnie zresztą jak filozofia, której autorem był Masutatsu Oyama.

- Trenowała pani w Japonii, z Japończykami? Słyszałem, że treningi odbywają się tam w lodowatych wodospadach?
- Po mistrzostwach świata w 1999 miałam okazję pojechać na trzydniowy obóz międzynarodowy do Mitsumine. Obóz prowadzili najwyżsi stopniem i najbardziej zasłużeni w Kyokushin Japończycy. Spaliśmy w pokojach po kilkanaście osób na materacach z podziałem na kobiety i mężczyzn. Pobudka była o 6 rano, 6.30 – 7,30 rozruch, medytacja w świątyni, 8.00 śniadanie, 9.30 –11.30 trening na macie (nauka technik i samoobrona), 12.30 obiad 16-18.30 trening (kihon i elementy kumite) 19.00 kolacja i 20.30 – 22.00 trening kata. Między treningami spacery (a Mitsunine to naprawdę piękne miejsce w górach pełne zieleni), jakuzi i sauna. Na zakończenie obozu, zbiegaliśmy ze stromej góry i zatrzymywaliśmy się pod wodospadem. Nie był to jakiś specjalnie wielki i robiący wrażenie wodospad, ale woda była tak przeraźliwie zimna, że po kilkudziesięciu sekundach mogłoby nastąpić odmrożenie. Pamiętam, że stałam z shihan Andrzejem Drewniakiem pod takim wodospadem, woda spadała mi na głowę i czekałam na... zdjęcia. Po może dwudziestu sekundach wymiękłam się, bo czułam, że jak postoję dłużej to zemdleję.

- Założyła pani w Nowym Targu Stowarzyszenie Sportowe Karate Yokozuna.....
- Powstało w 2002 roku. Wcześniej podlegaliśmy pod Klub w Nowym Sączu. Widok ćwiczących dzieci (od 6 lat) i dorosłych (do 56 lat) jest budujący. Starają i radzą sobie całkiem nieźle. Co ważniejsze lubią to robić, chcą uczestniczyć w różnych obozach i imprezach, przeżywają każde zawody. Prowadzimy zajęcia w trzech grupach: dziecięcej, podstawowej i zaawansowanej oraz nieoficjalnej czwartej - zawodniczej. Mamy troszkę sprzętu - worki, tarcze... Pomaga nam miasto poprzez nieodpłatne wynajmowanie sali i przyznawanie dotacji. To naprawdę dużo. Szkoda tylko, że sponsorzy nie garną się do tego sportu. Niemniej jakoś sobie radzimy i organizujemy równego rodzaju imprezy. W 2008 roku zorganizowaliśmy mistrzostwa makroregionu południowego, a co roku organizujemy turniej ogólnopolski dla dzieci i młodzieży

EWA PAWLIKOWSKA – urodzona 26 grudnia 1974 r. w Nowym Targu. Znak zodiakalny: Koziorożec. Stan cywilny: panna. Wykształcenie: wyższe magister inżynier ochrony środowiska (Politechnika Krakowska, Wydział Inżynierii Środowiska, kierunek: Zaopatrzenie w Wodę, Oczyszczanie Ścieków i Unieszkodliwianie Odpadów). Temat pracy magisterskiej: Analiza rzeczywistych i pozornych strat wody w sieci wodociągowej w Nowym Targu. Radna Rady Miasta Nowy Targ. Od 19 lat uprawia karate. Posiadaczka 3 DAN. Sportowe osiągnięcia: mistrzostwo świata ( 1997, 1998, 2003), wicemistrzostwo świata ( 2001, 2005), mistrzostwo Europy (1996, 2000, 2001, 2002, 2005, 2006, 2007), wicemistrzostwo Starego Kontynentu (1997, 2008), brązowy medal mistrzostw Europy ( 2003, 2004), pierwsze miejsce w Pucharze Europy ( 2000), drugie miejsce w Pucharze Europy ( 1998, 2002), mistrzostwo Ameryk ( 1999, 2000, 2001, 2002, 2003, 2004, 2008), mistrzostwo Polski ( od 1996 do 2004 i od 2006 do 2008 – w 2005 nie wzięła udziału), tytuł Yokozuna (1999, 2000, 2001).

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama