Belfer z uczniem w szkole stoją po przeciwnej stronie barykady. Nauczyciel w tym starciu zawsze jest w korzystniejszej sytuacji. Ma bat, którym są stopnie. Nie zawsze też jego przekaz trafia do ucznia. Raz w roku, na lodowej tafli, dochodzi do sytuacji, że trzeba wzajemnie współpracować. Jeśli oczywiście chce się wywalczyć prymat wśród szkół w najpopularniejszej dyscyplinie w Nowym Targu. W tym przypadku profesor niekoniecznie musi być lepszy od ucznia, o czym mogliśmy się przekonać. Doszło do wielu zabawnych sytuacji, z których, ze śmiechu, można było się popłakać.
W środę hala lodowa wypełniona była po brzegi uczniami. O takiej frekwencji działacze Podhala na meczach ekstraklasy mogą tylko pomarzyć. Doping był ogłuszający, bo kibice obu drużyn rywalizowali na decybele wydobywające się z gardeł. Nie tylko kto głośniej, ale też kto dowcipniej wspierał swoją drużynę. Szkoda, że takiej klasyfikacji nie przeprowadzono. Szkolne kanony tutaj nie obowiązywały. Można było więc się pastwić na uczestnikach widowiska, przypinać łatki profesorom. Postronni obserwatorzy mogli dowiedzieć się ciekawych pseudonimów profesorów. Kto wie czy sami o nich wiedzą. Była też meksykańska fala.
– W szkole nauczyciele z nas się śmieją. Teraz jest okazja do rewanżu. Choć raz w roku można bezkarnie pokrzyczeć sobie na belfrów – mówiła jedna z dziewczyn.
Największy entuzjazm wzbudził profesor od matematyki Wiesław Dworski. Miał swój fan klub. „Profesor Dworski do boju”, rzucał się w oczy ogromny transparent. Jako jedyny wystąpił w koszulce z jubileuszu, wydanej na 100-lecie Goszczyńskiego. – Równania różniczkowe zdecydowanie są łatwiejsze – przyrzynał po meczu, gdy fani wznosili okrzyki na jego cześć. Profesor Dworski ze sportem jest za pan brat. Na co dzień kopie futbolówkę w amatorskiej lidze, bierze udział w różnych imprezach sportowych. Oby więcej takich belfrów, nie do wuefu.
Na tafli nie było wielkich emocji. – Z góry byliśmy skazani na pożarcie, bo u nas grało pięć kobiet. W szkole mamy więcej dziewcząt niż chłopców. Za czarnym kauczukowym przedmiotem uganiały się także dwie nauczycielki języka angielskiego Agnieszka Paprocka Maciaś i Ewa Komperda – informowała dyrektor I LO, Maria Kopeć.
Trzeba przyznać, że płeć słaba nie była taka słaba. Ktoś twierdził, że będą to maskotki meczu. Zapewne mu teraz głupio, szczególnie gdy obejrzał w akcji zawodniczkę z numerem dwa na koszulce. Bardzo zadziorną i waleczną. – To taki góralski charakter – twierdzi dyrektor I LO.
Przeciwnik miał tylko jedną kobietę, Agnieszkę Zych, byłą łyżwiarkę short – tracku. Tworzyła pierwszą formację z Przemkiem Kępą, Michałem Dominem (były piłkarz) i byłymi hokeistami Podhala, a obecnie nauczycielami - Bogdanem Kalatą i Zbigniewem Behounkiem. Ten ostatni otworzył wynik spotkania i zrobił to w fantastycznym stylu. Minął obrońcę, znalazł się w sytuacji sam na sam i bramkarza rozłożył na lodzie niczym żabę, pakując „gumę” do pustej bramki. – Stara szkoła – odparł strzelec i jeśli ktoś mu nie wierzył, to... ściągnął kask.
Po skrzydle szalał Boguś Kalata, wypracowywał sytuacje swoim współpartnerom, mieszał pod bramką przeciwnika. Kępa z Behounkiem tworzyli zaś trudną do sforsowania parę obrońców. – Mówiłem, że nie czuję się swojsko z kijem – powiedział Przemek Kępa, gdy minął bramkarza i nie trafił do pustej bramki.
„Goszczyński” też miał trzech byłych hokeistów z importu. Ryszard Kaczmarczyk, który imponował spokojem rozgrywania akcji i dostrzegania partnerów, a Szymon Pohrebny (najmłodszy) szalał po skrzydle. Razem z Łukaszem Gilem kręcili kręciołki w tercji przeciwnika, ładnie rozgrywali krążek, ale w bramce „techników” stał Robert Mrugała, zapora trudna do przebycia. – On jest świetny. Powinien go kupić prezes Podhala – żartowała Maria Kopeć.
Gol zdobyty przez Łukasza Gila, po indywidualnej akcji, był przedniej urody. Golkiper nawet nie zareagował, gdy krążek wystrzelony z nadgarstka trafił w przeciwległy górny róg.
Trzy jaskółki jednak wiosny nie uczyniły. Od początku meczu przeważali „technicy”, którzy sprawili przeciwnikowi tęgie lanie (12:3). – Ja myślałem, że zagrają na remis. Nie umówili się? – dziwiła się jedna z obserwatorek meczu. – To gra o honor – próbował jej wyjaśnić kolega.
- Wynik nie jest sprawą najważniejszą. Najważniejsze, że wszyscy się dobrze bawiliśmy. Zostawiliśmy też trochę potu na lodzie, co też wyjdzie nam na zdrowie – odparł Bogdan Kalata.
Młodzież nie miała litości i szacunku dla profesorów. Jak trzeba było to zdzieliła kijem ( odwet za szkołę?) podcięła, rzuciła na bandę. To były zagrania niedozwolone, więc za takie czyny trzeba było odpocząć na ławce kar. Jeśli arbiter nie dostrzegł zachowania niezgodnego z zasadami fair play, to wtedy do akcji wkraczał dyrektor Kępa i odsyłał delikwenta do szatni. Całkowicie uczniowie od belfrów się jednak nie uwolnili.
Stefan Leśniowski