30.11.2010 | Czytano: 1019

Punkty cieszą, ale...

Pięć zdobytych punktów Podhala w trzech meczach powinno cieszyć. Natomiast jak one zostały wywalczone, to już inna kwestia – rozpoczyna cotygodniowy komentarz po występach „Szarotek” nasz ekspert, Jacek Kubowicz.

Rozpoczęliśmy zmagania od stabilnego finansowo i wzmocnionego Jastrzębia. Gdyby nie potyczka pięć dni później z zamykającym tabelę Naprzodem, to powiedziałbym, że przegrana 1:8 z JKH była wypadkiem przy pracy. Zagraliśmy katastrofalnie, ale starałem się usprawiedliwiać zawodników. Każdemu zdarzają się takie mecze. Sam grałem i wiem, że wszystkich spotkań nie da się rozgrywać na najwyższym pułapie. Zabrakło Czuya i nie miał kto pociągnąć gry. Nie miał kto zagrać ciałem. Graliśmy jak na zwolnionych obrotach, a przecież przeciwnik nic wielkiego nie pokazywał. Na naszym tle wyglądał jednak jak profesor. Ot, pod nóżką krążek przepuścił, kiwnął i oddal strzał.

O traktowaniu przegranej z JKH, w kategoriach „wypadku” przekonała mnie postawa „Szarotek” w Tychach. Z relacji trenerów i zawodników był to dobry nasz występ. Doszło zapewne do wstrząsu w szatni, pomagały roszady w składzie. Byłem zaskoczony prowadzeniem 3:0 Podhala, bo to ewenement. Dotychczas to Podhale traciło na początku 2-3 bramki i goniło wynik. Niemniej w odstępie 3 minut straciło cztery gole. Kolejna katastrofa, która nie powinna się zdarzyć, nawet, gdy po drugiej stronie są zawodnicy doświadczeni, co to z niejednego pieca chleb jedli. Wygraną w dogrywce należy uznać za sukces.

Minęło 48 godzin i kolejne zaskoczenie. Tym razem in minus. Z zamykającym tabelę Janowem powinniśmy wygrać co najmniej w takich rozmiarach w jakich przegraliśmy z JKH. Sytuacji było od groma. Jeśliby co trzecia zostałaby wykorzystana, to powinna paść dwucyfrówka. Niektórzy twierdzą, że nie mieliśmy szczęścia. Uważam, że to brak koncentracji. Nie można się rozluźniać, dopóki krążek nie zatrzepocze w siatce. Jeszcze ostatnie podanie było dobre, ale wykończenie pozostawiało wiele do życzenia. To kij się wygiął, to nie trafiono w krążek, to bramkarz wystawił rękę lub parkana. Ogólnie jednak gra nie była solidna. Dużo strat, niecelnych podań, trudności z sforsowaniem środkowej tercji. Jeśli mamy z tym problem, to wstrzeliwujmy krążek po przekroczeniu linii czerwonej i walczmy o niego w tercji. Tymczasem rywal w środku przechwytywał „gumę” i wyprowadzał kontry, po których niebezpiecznie było pod naszą bramką. Gdy janowianie objęli prowadzenie 2:0, to zrobiło się nieciekawie, bo nasze strzały były anemiczne. Na szczęście przebudził się Łabuz. Jest wykorzystywany, to padają bramki. Jak nie dostaje krążków, to nie będzie przecież strzelał z połowy boiska, bo to bezsens.

Co do występów Baranyka i Bakrlika, to pokazali się z dobrej strony. „Baran” z Tychami i Janowem zdobył zwycięskie gole. Ta dwójka w Tychach wzbogaciła indywidualny dorobek o cztery punkty, a z Janowem „Franek” miał trzy asysty. Można powiedzieć, że jest nieźle. Natomiast co do formy, to musi jeszcze sporo wody w Dunajcu upłynąć, by byli w takiej dyspozycji jak w zeszłym sezonie. Znane są ich perypetie zdrowotne. Milan zagrał mecze sparingowe i potem złapał kontuzję, która wyeliminowała go z gry na 2 miesiące. Każdy zawodnik musi mieć czas po kontuzji. Jedni szybko wracają do gry, po 2 tygodniach, innym potrzeba 5-6 tygodni. Dojdą do siebie, jeśli przepracują wolny od meczów grudzień. Tylko czy znajdą się pieniądze, by ich zatrzymać w drużynie? Czy potrzeba nam napastników? Mamy przecież ogromne luki w obronie.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama