13.07.2010 | Czytano: 1148

W debiucie nie byli łatwym kąskiem

Już pewnie nie wszyscy pamiętają, iż nowotarskiego Gorce miały kiedyś męską trzecioligową drużynę koszykarzy. Przez długi czas wydawało się, że basketem w męskim wydaniu będziemy się emocjonować tylko w amatorskiej NNBA. Występuje w niej wielu koszykarzy z dawnych Gorców i sporo młodych wilczków, z których można byłoby stworzyć fajną ekipę. Nikt jednak nie podjął się tego zadania. Wreszcie w minionym sezonie na ligowych parkietach pojawiła się chłopięca ekipa.

W Nowym Targu odrodził się męski basket i to z jakim skutkiem w UKS Piątka. Tylko wypada bić brawo na stojąco. Maciek Trzciński, wielki fanatyk koszykówki, zakasał rękawy i powołał do życia klub przy Szkole Podstawowej nr 5. Trenerem został Wojciech Polak. Po sezonie obaj panowie mają powody do satysfakcji i radości. Młodsza ekipa (rocznik 1998 i młodsi) okazała się najlepsza w Małopolsce w mini-koszykówce. To ogromny sukces, bo w pokonanym polu pozostawiła renomowane zespoły z Karkowa, Nowego Sącza, Wieliczki czy Tarnowa.

- Zrobić w chłopakach taki wynik w debiucie, to nie lada sztuka – twierdzi Wojciech Polak. – Już w turnieju półfinałowym, który rozgrywany był w Nowym Sączu pokazaliśmy klasę. Wygraliśmy turniej w cuglach. Do dzisiaj pamiętam zdziwione miny trenerów naszych rywali. Byli w szoku, że wygraliśmy wszystkie spotkania i awansowaliśmy do krakowskiego finału. Tam różnicą 10 punktów ograliśmy Regis Wieliczka, a później wprawiliśmy w osłupienie trenera Długosza z Krakowa, który podczas 36- letniej pracy „wyprodukował” dla Wisły wielu wybitnych koszykarzy. Dla mnie to również ogromny trenerski sukces.

- W kolejnym meczu rozwaliliśmy Tarnów różnicą 40 punktów, by w półfinale kolejny raz okazać się lepszym do nowosądeczan – relacjonuje. - W finale pokonaliśmy SP 100 z Krakowa, filię Wisły 28:26. Było to dramatyczne i zacięte spotkanie. Chłopaki pokazali charakter, że przed nikim nie pękają. Nazwa „Wisła” nie zrobiła na nich wrażenia. Cały czas gonili wynik i w końcówce przechylili szalę zwycięstwa na swoją stronę. Chłopacy, przez postanie 2-3 lata byli bardzo pracowici i to przyniosło sukces. MVP turnieju wybrano rozgrywającego Macieja Trzcińskiego jr., który z wielkim wyczuciem dyrygował drużyną, wiedział kiedy przyśpieszyć, kiedy zwolnć. Z tym trzeba się urodzić. Żywym srebrem zespołu był Kamil Pierowała, który dwoił się i troił w ataku, i obronie. oraz Jan Żmuda cztery razy trafił zza linii 625 cm. Szkoda, bo trójek w tej kategorii wiekowej nie przyznają. Niemniej wielki szacunek dla niego.

Miano najlepszej drużyny w Małopolsce wywalczyli: Arkadiusz Balakowicz, Kacper Bryniarski, Mikołaj Leja, Piotr Leja, Szymon Szymański, Piotr Suder, Maciej Trzciński, Jan Żmuda, Maksymilian Senio, Krzysztof Górowski.

Ci sami zawodnicy z kolegami z rocznika 1997 uczestniczyli w rozgrywkach ligi małopolskiej. Również był to debiut. Pierwszoroczniak początkowo płacił frycowe, ale nie był łatwym kąskiem do pożarcia. Męczyły się z nim tuzy ligi, a nawet musiały uznać jego wyższość. Dotyczy to m.in. mistrza Małopolski Regis Wieliczka. Podopieczni Wojciecha Polaka odnieśli pięć zwycięstw i ostatecznie zajęli siódme miejsce w dziesięciozespołowej lidze.

- Uważam, że to ogromny sukces, bo w składzie mieliśmy tylko czterech graczy z właściwego rocznika (1997) – mówi trener Wojciech Polak. – Cieszy mnie fakt, iż nie przegrywaliśmy sromotnie, a do tego potrafiliśmy możnym tej ligi rzucić 50-60 punktów. To dobry prognostyk na przyszłość i symptom, że obraliśmy dobry kierunek. Rywale przewyższali nas w obronie. Byli starsi, więc górowali nad nami „fizyką”. To był ich atut w walce pod tablicami. Niemniej moi „mali” nie pękali. Walczyli z ogromnym sercem, nadrabiając braki w wzroście i wadze. Michał Kowalczuk i Hubert Derebas to dwie wyróżniające się postacie. One ciągnęły grę i rzucały najwięcej punktów. Rozgrywający Kowalczuk miał średnią na mecz 16 zdobytych punktów, a center Derebas o dwa „oczka” mniej. Ten ostatni toczył zacięte pojedynki pod tablicami. Ma niesamowite serce do gry. Przypłacił to zdrowiem w ostatnim turnieju towarzyskim w Sączu. Złamano mu szczękę. Ogromny postęp mentalny i fizyczny zrobił Daniel Żegleń, którego przygotowuję do gry na centrze. Jak przychodził do klubu to miał problemy ze złapaniem piłki, nie potrafił się znaleźć na parkiecie. Ale to tytan pracy, który systematycznie uczęszczał na treningi i efekt od razu był widoczny. Myśli na boisku i słucha uwag trenerskich. Z kolei wielki skok w obronie zrobił Michał Behounek.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama