24.02.2025 | Czytano: 7895

Zszargane „Szarotki” z woli włodarzy

Wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej, zapowiadano przełomowy sezon. Starannie, na miarę możliwości budżetowych, dobierano kadrę. Tak przynajmniej twierdzono. Trafiło do niej kilku wartościowych ligowców, którzy mieli coś do udowodnienia.



 
Kibice się mocno jarali, że teraz to my w lidze będziemy rządzić, a jeśli nie, to solidnie namieszamy. Karnety szły jak świeże bułeczki, a potem okazało się, że fani zostali nabici w butelkę.  Wielu zachłysnęło się – jak napisali na transparencie – „wizją i fantazją włodarzy bez pokrycia”. Czas pokazał, że trzeba twardo stąpać po... lodzie, a nie bujać w obłokach.  Podhale odniosło  jedno zwycięstwo w 40 (!) meczach. To powód do wielkiego wstydu dla ludzi odpowiedzialnych za organizację w tym klubie.
 
„Hej górale nie bijta się – chciałoby się zawołać! Sytuacja Podhala Nowy Targ to pokłosie wieloletniej „pracy” całego środowiska. Wszyscy ze wszystkimi są skłóceni i w rezultacie doprowadzili do degrengolady. Wielki żal i smutek nas ogarnia, gdy patrzymy na sytuację „Szarotek” – ocenił katowicki Sport.  Marcin Daniec śpiewał „ z góry lepiej widać”. Okazuje się, że niekoniecznie. To co się dzieje w nowotarskim klubie dostrzegają  też z nizin i nawet mają swoją teorię. Okazuje się, że trafną.  Tak, w Nowym Targu zapomniano, że zgoda buduje, a niezgoda rujnuje. Tutaj wszyscy chcą być najmądrzejsi i jego musi być na wierzchu, a jak nie to nawet pięści idą w ruch. W takiej atmosferze musiało dojść do tragedii, bo w ostatnich pięciu latach nikomu do głowy nie przyszło, że takie działania są nieskuteczne.  Więc, powielano błędy.
 
„Szarotki”, po terminie, rzutem na taśmę dostały licencję. O klubie najgłośniej mówiło się przed sezonem,  o zawirowaniach w nim. Działacze zapracowali na to, że  w mediach leciała głównie szydera. Często padały słowa – amatorszczyzna,  partyzantka, choć były też bardziej dosadne.  Działaniami, obietnicami bez pokrycia narazili klub na śmieszność. Jak wspomniałem w poprzednim felietonie, moje zbójeckie prawo oceniać działania włodarzy, jako dziennikarza i kibica. Więc oceniam.
 
Na stołku prezesa ludzie zmieniali się za często.  Jeden prezes  jeszcze  dobrze nie zagrzał fotela, a już zasiadał na nim kolejny, kolejny. Zmiany były tak szybkie, aż niektórym z zewnątrz trudno było się połapać.   A wszyscy  narzekali(ją) na poprzedników, że zostawili dług i potworny bałagan. Jeśli wierzyć doniesieniom, to ponad  2 miliony złotych sięga zadłużenie. Mimo to, prezes  biznesmen Mateusz Gacek i jego świta  zaczęli zatrudnianie zawodników  bez pokryciowa finansowego. Chyba wierzył w jakiś cud. On nie nastąpił i PZU nie odnowił umowy. Tego można było się spodziewać po zmianie władzy w kraju.
 
Gdy został prezesem byłem sceptyczny wobec tego wyboru (można to sprawdzić). Biznesmen podpisywał kontrakty nie mając gorsza na koncie klubu, do tego na słowo wierzył radnej -  jak sam wyznał – że coś mu obiecywała. Zapomniał, że to co mówią politycy nie należy brać w ciemno. Naprawdę tak się działa w biznesie? Dzisiaj mógłbym powiedzieć, a nie mówiłem. Ale to żadna  dla mnie satysfakcja, bo klub, z którym związany jestem emocjonalnie  od 1958 roku znalazł się na krawędzi funkcjonowania. Lada moment może spaść w przepaść.  
 
Złe decyzje poskutkowały tym, że odeszli zawodnicy, zatrudniani na  gębę.  Szybko zorientowali się, że dali się nabić w butelkę. Zrozumieli, że trzeba zwijać manatki i uciekać z przeciekającej  barki. A działacze nie mieli wariantu zastępczego, bo co zdolniejsza młodzież nie  znalazła ich uznania i została pogoniona z klubu jeszcze przed pierwszym ligowym gwizdkiem.   Tym samym została młodzież bez żadnego doświadczenia, a drużyna z nich złożona była łojona nieustannie i w takich rozmiarach, że może się odechcieć uprawiać sport. Jaką bowiem motywację można w sobie znaleźć, jeśli widzisz, że rywal jest z innej półki, a jeszcze przed rozpoczęciem gry czujesz, że jesteś bez szans na jego pokonanie, a na dodatek brak obok tych, od których możesz się uczyć, a dzięki temu robić postępy i nabierać pewności siebie.
 
Sezon 2018/19 był tym, kiedy „majstrowanie” przy klubie i drużynie zaczęło się psuć na dobre, po względem sportowym i organizacyjno –finansowym. Bo nie tylko ci wymienieni na transparencie przez kibiców zgotowali ten fatalny los. Byli wcześniejsi, a zaczęło się od Tomasza Dziurdzika, który sprowadził do klubu 18 obcokrajowców, a wtedy 15 wychowanków powiedziało pas.
 
 Klub był zadłużony, ale wesoły „autobus” dalej jechał w krainę  wizji i fantazji. Mimo to podjęto mnóstwo błędnych decyzji, od których głowa boli.  Zatrudniano marnych obcokrajowców, a  tracono wychowanków na potęgę, aż doszło do tego, że trzeba było wypożyczyć zawodników z Janowa.  Swoich młodzieżowców przed sezonem pogoniono do Krakowa, innych zmuszono, by podjęli pracę poza hokejem. Co gorsza, nie wyciągnięto wniosków z poprzednich sezonów  albo wyciągnięto  niewłaściwe. Może by się w końcu zreflektowali i posłuchali kompetentnych  podpowiedzi z boku, ocenili ich przydatność i być może skorzystali z nich. Wiem, każdy uważa, że ma dobry plan, ale tylko do momentu, gdy nie oberwie w twarz. A Podhale zostało okrutnie spoliczkowane i to nie raz w ostatnich sezonach,  i nie pomogą tłumaczenia, że  prezesi dostali tylko „z liścia”. Oni dostali takie ciosy, po których na oczy nie widzieli i…podali się do dymisji.   
 
Ci ludzie nie sprawdzili się w sporcie. Jeśli ktoś myśli, że jest świetnym restauratorem i sprawdza się w innym biznesie, a ten mu hula, to gratulacje, ale sport rządzi się innymi prawami.  Trzeba go znać od podszewki, by nie zapędzić się w kozi róg.  Znać zapach szatni z uprawiania danej dyscypliny, mieć kontakty w tym środowisku, by dobrze w nim funkcjonować i nie dać się zrobić w konia. Sposób zarządzania odbiega od standardów, jakie obowiązują w tradycyjnym biznesie, ze szczególnym uwzględnieniem prywatnego. „Prowadzenie klubu sportowego w znacznej mierze odbiega od prowadzenia standardowego biznesu. W nim, jeżeli coś robię, mam efekty. Sport pokazał mi natomiast, że w nim konieczny jest proces, a wdrażanie nowych rozwiązań wymaga czasu i na efekty trzeba zaczekać, ponieważ przychodzą wolniej niż w normalnym biznesie. Warto jednak to zrobić, bo one nadejdą. Widzę, że jako klub idziemy w dobrym kierunku” – to fragment wywiadu z Idą Szostakowską, która  od czerwca 2023 roku jest prezeską BBTS-u Bielsko-Biała, siatkarskiego klubu. Dodajmy, iż przejmowała klub zadłużony, a teraz jest na plusie.
 
Co rok prorok, a nawet krócej. Czy wiecie ilu trenerów prowadziło pierwszy zespół  od sezonu 2018/19? Aż trzynastu! W dodatku były to różne szkoły – fińska, białoruska, słowacka, łotewska, kanadyjska i polska.  Tak różnorodny dobór świadczy tylko o niekompetencji rządzących.  Ta mieszanka od początku nie wróżyła nic dobrego. Podhale szukało chyba cudotwórcę.  W minionym  sezonie zespół prowadziło pięciu trenerów – Dave Allison, Dariusz Gruszka,  Marek Batkiewicz, Rafał Sroka i Aleksander Bielawski.  
 
Gacek zatrudnił  trenera z ojczyzny hokeja, ale… Kanadyjczyk szybko został skrytykowany przez wiceprezesa Krzysztofa Wajsaka   jeszcze nim sezon się zaczął. „Po kilku meczach będziemy wyciągać wnioski” – wyjawił po okresie sparingów. Nie lada  pospiech. Nie wiem na co liczył. Chciał postraszyć Kanadyjczyka?  Ten zapewne pomyślał „strachy na Lachy, teraz wy macie problem”. Wiceprezes swoją wypowiedzią strzelił sobie i klubowi w kolano. Allison był miesiąc i okazał się świetnym obserwatorem. Zauważył to co niektórzy nie chcieli zauważyć, albo woleli mieć klapki na oczach. Wytknął, że włodarze obiecywali, a obietnic  nie spełniali. Nie dotrzymywali słowa, a także słowa zapisane w kontrakcie. „Nigdy nie widziałem tylu ekspertów czy jak kto woli doradców wokół drużyny, ilu widziałem w Nowym Targu”  - dodał na odchodne. Doradcy okazali się niskiego  lotu. Kanadyjczyk przyjechał do stolicy Podhala mając już gotową drużynę. Kto poza plecami trenera buduje zespół?  Podhale od kilku sezonów tak robi, bo przecież w Nowym Targu  wszyscy znają się na hokeju. Jaki jest tego efekt? Wystarczy rzut oka na tabele z ostatnich czterech lat, w których  aż trzy razy Podhale nie dostało się do play off! Zajęło niechlubne  ostatnie miejsce w lidze!  
 
Włodarze mieli problemy z płynnością wypłat i nie tylko wobec graczy, ale także sędziów. Stąd nie został rozegnany mecz z Toruniem i „Szarotki” oddały go walkowerem. Smród po tym długo się roznosił, a być może jeszcze będzie go czuć w korytarzach hali.
 
Kolejny kwiatek do kożucha włodarzy to brak PR (public relations).   Działań ukierunkowanych na kształtowanie wizerunku, dbających  o dobry wizerunek klubu, firmy, nawet osób zarządzających klubem. Nadrzędnym celem specjalisty PR  jest tworzenie i utrzymywanie trwałych relacji z mediami oraz skuteczna komunikacja z przedstawicielami mediów, aby kreować zaplanowany wizerunek marki w przestrzeni publicznej. Tymczasem  takiego nie ma, albo jest bardzo słaby. Zapowiedzi Krzysztofa Wajsaka, że ich działania będą lepsze niż poprzedników, okazały się tylko obietnicą, jak zresztą wszystko co padło z jego ust.  Nawet w mediach społecznościowych klubu oprócz zapowiedzi meczów, dodawano post „znowu przegraliśmy” i tak z tygodnia na tydzień. Obecnie nawet amatorzy tak nie działają. Niżej podpisany dostaje mnóstwo informacji z różnych klubów i nie zawsze z hokeja, z  innych dyscyplin,  którymi niezainteresowany jest nasz region.  O transferach, o życiu klubu. Rozsyłają je kluby, bo każde kliknięcie to w trudnych czasach  grosz do zdobycia, a solidny sponsor do tego przywiązuje duże znaczenie. W całym sezonie dostałem tylko dwie informacje, tyle, że nie z klubu, tylko z Kancelarii Prawnej Piotrowski i Wspólnicy dotyczące przebiegu postępowania restrukturyzacyjnego. W klubie widocznie pracują ludzie, którzy nie mogli dokopać się do adresu. Znacie takie przysłowie: „Jak cię widzą, tak cię piszą”. Przysłowie, które jako jedne z nielicznych od wieków przetrwało po dzień dzisiejszy i sprawdza się w stu procentach. Jeśli zaś  chodzi o restrukturyzacje, to na zapowiedzi się zaczęło i skończyło. O postępach w eterze zapanowała cisza.  Można podejrzewać, że „akcja”  zakończyła się fiaskiem.  
 
Nowy prezes kieruje klubem z Warszawy. To nie mogą być skuteczne działania. Prezes powinien być na miejscu i mieć oko na wszystko. Bo jak mówi przysłowie ”gdy kota niema, myszy harcują”. Kiedy nie ma przez jakiś czas kontroli nad podwładnymi, to panuje rozprężenie  i wykorzystywanie  sytuacji.  Jeśli nie ma dowódcy rzetelnego i stanowczego, to podopieczni robią co chcą, a fundamenty pękają.
 
Spokojna czaszka, nie zamierzam apelować do Bóg wie kogo o ukrzyżowanie włodarzy z ostatnich lat. Najwyższy zatem czas, by spokojnie, bez pośpiechu i chłodnym okiem obecni  przeanalizowali swoje  dokonania. Powinni dojść do wniosku, że ich czas i tak był za długi w Podhalu. Nie uczymy się na własnych błędach i nie możemy nie widzieć rzeczy, które aż biją po oczach.  Nie można powiedzieć, że wszystko było OK.
 
W filmie wyreżyserowanym przez Clinta Eastwooda „Bez przebaczenia” jest taka scena: leżący na podłodze z przystawionym do głowy obrzynem szeryf mówi: „Nie zasłużyłem na taką śmierć”. Grany przez Eastwooda William Munny odpowiada bez zmrużenia powieki: „Zasługi nie mają tu nic do rzeczy”, po czym... naciska spust. Oby ten pocisk nie trafił w zasłużone dla polskiego hokeja „Szarotki”.
 
Dziadki  i bajtle główkują, co z ich ukochanym klubem się stanie? Jakie poczyni zabezpieczenia, by najsilniejsza marka miasta nie upadła i nie popadła w zapomnienie? Ludziska mogą wiele wybaczyć, ale nie tego, że przy Parkowej może zamrzeć życie. Sprawa jest poważna.
 
Stefan Leśniowski  

Komentarze







reklama