12.02.2024 | Czytano: 7126

Pękł mocno napompowany balon

- Każdy wynik niż pierwsze miejsce będzie naszą klęską i przy naszych kibicach nie możemy się potknąć- mówił Patryk Wronka. A wtórował mu kapitan biało –czerwonych, Krystian Dziubiński: - Wygranie turnieju jest naszym obowiązkiem.



 Przed turniejem prekwalifikacji olimpijskiej  w Sosnowcu panował ogólny optymizm. No bo co nam może się stać, skoro gramy w elicie, a rywale dwa szczeble niżej? Balon był pompowany do granic wytrzymałości, aż wreszcie pękł. Rozczarowani postawą naszych hokeistów są wszyscy. Dodajmy ogromnie zawiedzeni. Tak naprawdę trudno znaleźć jakiś pozytyw na usprawiedliwienie ich porażek z Ukrainą i Koreą. Dobra pierwsza tercja z tą pierwszą ekipą i przyzwoite końcowe dziesięć minut z Koreą, to było  zbyt mało by ograć rywali. Mało, by zachwycać się postawą biało –czerwonych. W końcu – jak sami mówili – to był ich obowiązek wygrać turniej, nawet bez braku kilku graczy.  Tymczasem rywale przez większą część meczu zdominowali naszą drużynę narodową, zmuszając do błędów w defensywie.
 
Co nie poszło tak?  W wielu aspektach Polscy ustępowali swoim rywalom. Po pierwsze  zabrakło lidera. Grali za wolno, myśleli wolno, nie kwapili się z szybkim rozegraniem krążka, tylko go przewozili, a to było woda na młyn przeciwnika.  Ten był szybszy, agresywniejszy i zdecydowanie przewyższał biało -czerwoną drużynę fizycznością. „Orły” przegrywały  pojedynki przy bandzie, jeden na jeden, nie potrafiły w tercji rywala  wypracować klarownych sytuacji, bo za długo zwlekano z podaniem czy oddaniem strzału.  Tymczasem nasi przeciwnicy operowali szybkim krążkiem, nie bawili się nim i zyskiwali przewagę liczebną w ofensywie. Polacy grali tak jak w lidze, gdzie na wszystkie rozwiązanie jest sporo czasu.  Boję się jak w maju potraktują nas reprezentacje grające w elicie, skoro z teoretycznie słabszymi rywalami nie daliśmy sobie rady. Zostaliśmy sprowadzeni na ziemię. Najlepsi grają jeszcze szybciej, szybciej rozwiązują lodowe łamigłówki.
 
Wielu ekspertów zachwyca się nad poziomem naszej ligi, że z roku na rok jest progres. Pewnie tak jest, tyle tylko, że reprezentacja mówi „sprawdzam”. Trzeba jasno sobie powiedzieć, że w wielu drużynach przewagi i osłabienia grają stranieri.  Od lat Gabriel Samolej, trzykrotny olimpijczyk, nawołuje, by zmniejszyć limit obcokrajowców, by dać szansę  gry  Polakom w większej liczbie.  Słowa wpadają w próżnię.  Nikt ich nie słucha, bo kluby  patrzą tylko na swój koniec nosa.  Tymczasem całe zło naszego hokeja bierze się, że coraz mniej Polaków ugania się za krążkiem, że w lidze w wielu klubach  nie grają pierwszych skrzypiec.  Nie tylko w THL, ale także w grupach młodzieżowych – juniorach, juniorach młodszych czy młodzikach, gdzie w każdej drużynie aż roi się od graczy z Ukrainy, Białorusi czy Czech. W poprzednim tygodniu na nowotarskim lodowisku grała dwudziestka, a więc główne zaplecze naszej seniorskiej drużyny narodowej, z o rok młodszymi Madziarami. Wygrali pierwsze spotkanie po dogrywce, a drugie przegrali. Wyniki nie są ważne, ale gołym okiem widać było błędy w wyszkoleniu tych młodych hokeistów. A jak mówi przysłowie: „Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał”. Trzeba się martwić o przyszłość polskiego hokeja?  Sosnowiecki turniej dla wielu naszych obecnych  reprezentantów kraju był ostatnią szansą, by jeszcze żyć marzeniami o występie na igrzyskach olimpijskich. Nie  ma w nich naszych hokeistów od 1992 roku! To szmat czasu. Pora, by decydujący o polskim hokeju wreszcie przejrzeli na oczy. Bo niebawem odchodzących nie będzie miał kto godnie zastąpić.  
 
Stefan Leśniowski  
 

Komentarze







reklama