Nie było wybitnym uczeniem. Chodziło do szkoły, dobrze się zachowywało, ale realnie oceniając możliwości i potencjał, nie miało na tyle dużej wiedzy, żeby zdać do kolejnej klasy. Cenzurki z czerwonym paskiem odebrała Stal. Przy Piłsudskiego wielkie rozczarowanie. Walka o pozostanie w tej samej klasie trawiła sumienia niemalże do końca. Można nawet powiedzieć, że uczeń finiszował… ze scyzorykiem na gardle.
Przewaga nad strefą spadkową po jesieni wynosiła zero punktów. Na szczęście wiosna był lepsza, ale nie na tyle, by można piać z zachwytów. Ot, nowotarżanie pozostali w lidze, ale ten krok uczynili w przedostatniej kolejce, z zespołem, który już stracił nadzieję na awans do drugiej ligi. Był więc łatwym kąskiem.
Brak stabilizacji
Eksperci często powtarzają, że kluczem do osiągnięcia dobrych rezultatów jest stabilizacja składu. „Między rundami powinno dojść tylko do niewielkiego retuszu składu. To powinny być uzupełnienia na dwóch, trzech pozycjach. Zmiana większej ilości piłkarzy wyrządza tylko krzywdę zespołowi, odbija się niekorzystnie na rezultatach” – to opinia eksperta Polsatu Sport, Tomasz Łapiński. Słuszna w przypadku Podhala. Skrojona jakby na użytek jedynaka w tej klasie rozgrywkowej z naszego regionu. W tym klubie od kilku sezonów wymienia się niemal 80% drużyny. Jak w takim przypadku można mówić o zgraniu. Tak było przed sezonem, tak było przed rundą wiosenną. Patrząc na osiągniecia i „papierowy” potencjał sprowadzonych zawodników wydawało się, że drużyna została wzmocniona. Okazało się wprost przeciwnie, nie podniosła jakości, a jedynie jednostki utrzymywały ją na powierzchni wzburzonego morza. Raz był przypływ dobrych emocji, a za moment ich odpływ. Stabilizacja składu była tylko za czasów trenera Dariusza Mrózka i prezesa Andrzeja Podgórskiego, i był to najlepszy sezon Podhala w tej klasie rozgrywkowej. Nowotarżanie byli bardzo blisko drugiej ligi. Odszedł Andrzej Podgórski i w następnych sezonach do takiego osiągnięcia się nawet nie zbliżono. Więcej, nastąpił zjazd po równi pochyłej. Z tego jednak włodarze nie wyciągnęli żadnej lekcji.
Co rok to prorok
Obiegowa opinia mówi, iż w małym miasteczku nie da się zbudować drużyny z wysokimi aspiracjami. Otóż są zespoły, która zadały kłam tej opinii. Udowodniły to kilkutysięczne Niepołomice. „ Kluczem do sukcesu była ciągłość pracy trenera” – stwierdził Tomasz Łapiński. Tomasz Tułacz osiem lat pracuje w Puszczy. Ma swoją filozofię, która odniosła sukces. Dobrał sobie piłkarzy, odrzuconych przez inne kluby, którzy odpowiednio prowadzeni bez mrugnięcia okiem wykonywali żelazne założenia taktyczne. O dużej części tych piłkarzy, trudno powiedzieć, że są wirtuozami futbolu. Suma ich umiejętności pozwoliła, że stali się autorami dużej sensacji.
„Każdy trener stara się wypracować pewien sposób gry. Jedni są w tym bardziej kreatywni i to oni narzucają trendy, ale na to muszą mieć czas”- pisał w swoim felietonie Dariusz Dziekanowski.
Niestety w Podhalu słowo „ciągłość pracy trenera” nie istnieje w słowniku. Co rok to prorok – mówi polskie przysłowie. W przypadku Podhala trzeba zmodyfikować pierwszy człon na „co runda”. Trudno więc marzyć w przypadku dużych zmian wśród piłkarzy i w szkoleniowcach, że wypracowany zostanie jakiś styl gry, który będzie rozpoznawalny. A przecież każdy klub stara się mieć jakąś tożsamość. Tej tożsamości nie ma Podhale. Od 2016 roku Podhale miało dziewięciu szkoleniowców. Czy nowy sezon rozpocznie kolejny? Jeszcze kolejkę przez zakończeniem sezonu wydawało się, że dojdzie do zmiany za sterami. Trwają jednak rozmowy i być może zakończą się sukcesem.
Tak z mojej strony, gdyby już miało dojść do zmiany trenera, to starałbym się zatrudnić Mirosława Kalitę. Szkoleniowca znanego na Podhalu, który miał osiągnięcia. Po wycofaniu się rezerw Cracovii, które prowadził wiosną, może być do wzięcia. Pełni funkcję drugiego trenera reprezentacji Polski U-21 prowadzonej przez selekcjonera Czesława Michniewicz, z którą wywalczył awans na MME we Włoszech 2019, a także jego asystentem w seniorskiej drużynie narodowej.
Antkowiak to klasa
„W piłce najważniejsi są wykonawcy. Trener może wymyślić doskonałą taktykę na przeciwnika, narysować przepiękne rzeczy na tablicy, pokazać jak kto ma się poruszać, ale na boisku liczy się realizacja, to, jak zawodnicy będą prowadzić grę na boisku” – to kolejna wypowiedź Tomasza Łapińskiego.
Czy tak było? Trudno powiedzieć jaką taktykę wymyślał Szymon Szydełko i czy była ona realizowana. Trenerzy, gdy wygrają, zawsze mówią, że taktyka została w stu procentach zrealizowana, po prążkach wytyka się brak jej realizacji i mówi się o indywidualnych błędach. Trener reagował, starł się modyfikować ustawieniem. Rozpoczął od gry czwórką z tyłu i trójką w ataku, potem przeszedł na wariant trzech środkowych obrońców i tyluż napastników, a w meczu z Wisłoką zagrał trzema środkowymi obrońcami, pięcioma piłkarzami w środku i dwójką w ataku. Pierwszoplanową postacią drużyny, na którą w każdej sytuacji mógł liczyć, był Hubert Antkowiak, najlepszy snajper w zespole, król strzelców ligi z 19 trafieniami. Trudno też jest się przyczepić do Grzegorza Płatka, który był drugą strzelbą w ekipie. Ale jedna czy dwie jaskółki wiosny nie czynią, choć w tym przypadku pozwoliły na utrzymanie wiosną drużyny w tej klasie rozgrywkowej.
„Zanim coś osiągniesz, musisz czegoś od siebie oczekiwać” – to słowa Michaela Jordana, najlepszego koszykarza w historii. Ta sentencja powinna obowiązywać wszystkich – nie tylko zawodników i trenera, ale także działaczy, bo to oni biorą odpowiedzialność za losy drużyny.
Stefan Leśniowski