- Ta nagroda jest chyba na otarcie łez, po porażce jaką doznali moi piłkarze – mówi Henryk Święchowicz. – Na dziesięciolecie klubu zakładaliśmy awans do klasy A, a tymczasem zostaliśmy brutalnie sprowadzeni na ziemię. Spadliśmy szczebel niżej. Był moment, że zwątpiłem w to wszystko co robiłem. Chciałem się wycofać, ale za namową współpracowników zdecydowałem się nadal ciągnąć ten wózek.
Henryk Święchowicz zakładał klub. Jest prezesem od początku jego istnienia. Sportowego bakcyla złapał w Krakowie, gdy uczył się w Technikum Kolejowym. – Tam zarażono mnie piłką, Wisłą i wielkimi nazwiskami jej piłkarzy – wspomina. – Nie chciałem biernie przyglądać się wydarzeniom sportowym, lecz w nich czynnie uczestniczyć. W „Kolejarzu” sport był na wysokim poziomie. Reprezentowałem szkołę w rozgrywkach piłki ręcznej i siatkówce. Z drużyną szkolną występowaliśmy nawet poza granicami kraju. Po powrocie do Naprawy, spotykałem się z głosami młodzieży, której brakowało sportowej rozrywki. Widziałem w Krakowie jak tam robi się sport, jaki dostęp ma młodzież do boisk i hal. Tymczasem w Naprawie było ściernisko. Nie było boiska sportowego, a najbliższe znajdowało się w Jordanowie. Po wybraniu mnie na radnego do powiatu w Suchej Beskidzkiej, postanowiłem coś zmienić w dostępie do sportu. Znalazłem przychylne dusze, które do dziś mi pomagają w sporcie. Razem, w 1999 roku, założyliśmy klub. Najpierw jednosekcyjny, z piłką nożną. Występowaliśmy w klasie C, grając w Spytkowicach. Z każdym sezonem był postęp w grze drużyny i awans do klasy B. W międzyczasie powstała sekcja tenisa stołowego, występująca w czwartej lidze. Kilka lat temu obiła się o awans. Na 10-lecie klubu postanowiliśmy mieć własny obiekt z prawdziwego zdarzenia.
Piłkarze na dziesięciolecie klubu nie popisali się i powinni czerwienić się ze wstydu, bo działacze zrobili wszystko, by w komfortowych warunkach odbywały się treningi i mecze ligowe. Wiele zespołów z wyższych lig może tylko pomarzyć o takim obiekcie. Wybudowali przepiękny stadion, z świetną murawą, z betonową trybuną z krzesełkami, zamontowali oświetlenie i nagłośnienie.
- Sam tego nigdy bym nie dokonał – mówi laureat. – To zasługa ludzi, z którymi współpracuję, pasjonatów sportu. Rozpoczęliśmy od zakupu działek, a potem... Pomógł wójt. Koszt oświetlenia, sześć 12 metrowych słupów z podwójnymi lampami, wyniósł 100 tysięcy złotych. We własnym zakresie postaraliśmy się o słupy, krzesełka i nagłośnienie. Tylko wielki ból serce przebija, że piłkarze zawiedli. Mam nadzieję, że zrehabilitują się w tym sezonie.
Stefan Leśniowski