Rafał Gawron – najlepszy bramkarz (892 głosów)
Przed trzema laty był odkrycie roku. Ten rok nie był tak błyskotliwy, ale grzechem byłoby narzekać, gdy borykał się z kontuzją kręgosłupa, która może go wyeliminować ze sportu.
W 2006 roku wybrano go odkryciem roku. Strzegł wtedy bramki LKS Szaflary. Miał wielki udział w awansie tej drużyny do „okręgówki. Jego talent dostrzegli trenerzy „Jagi” Białystok i kieleckiej Korony. Był na testach w tych klubach, ale ostatecznie wylądował w czwartoligowym Lubaniu Maniowy.
Gawron w wieku 18 lat już sporo potrafił, ale – jak sam twierdzi - dopiero treningi w czołowych klubach uświadomiły mu, że zbyt mało trenował. – Tam po raz pierwszy zetknąłem się z indywidualnym treningiem dla bramkarzy – mówi. – Dotychczas wszystko robiłem z marszu. W Kornie były dwa treningi dziennie, jeden poświęcony tylko pracy z bramkarzami, gdzie doskonalimy technikę chwytu, ustawiania się, gry na przedpolu... Drugi był już z całą drużyną. Oprócz treningów w obu klubach brałem udział w grach kontrolnych, a w Jagielonii 45 minut stałem między słupkami w meczu sparingowym z trzecioligową drużyną ligi mazowieckiej. Po tym występie zebrałem wiele pochwał. Miałem pójść w ślady Jakuba Hładowczaka, który w 2005 roku wygrał plebiscyt i „załapał” się do Widzewa, ale... nie wyszło. Jeden dzień rozluźnienia, akurat wtedy, gdy prezesi mnie obserwowali. Wybrali zły moment (śmiech).
Trafił więc do Lubania Maniowy. – Zdrowie się kruszy – mówi z żalem w głosie. – Kręgosłup wysiadł. Mam powybijane kręgi. Nie wiem czy jeszcze wrócę do piłki.
Miał 13 lat jak trafił do futbolu. Chciał grać w polu, zdobywać gole jak Tomek Frankowski czy Maciej Żurawski. Poprosił kolegę, który już trenował, by zabrał go na trening. – Kolega szybko mnie zakablował trenerowi, że w szkole bardzo dobrze broniłem, a akurat w Szaflarach brakowało bramkarza – wspomina. - Tak moje marzenia o zdobywaniu goli prysły jak mydlana bańka. Teraz musiałem zatrzymywać napastników, by jak najmniej wyjmować piłkę z siatki. Widocznie dobrze wywiązywałem się z tego zajęcia, bo trenerzy nie zmienili mi pozycji. Nie spodziewałem się nawet, że tak dobrze mi pójdzie, że wpadnę w oko szperaczom z możnych klubów.
- Bardzo dobry golkiper jak na podhalańskie warunki – wystawia mu cenzurkę trener Bartłomiej Walczak. – W ostatnim czasie nie prezentował się dobrze, ale mało kto wie, że boryka się z urazem kręgosłupa. Nie wiadomo, czy będzie kontynuował karierę. Jego zaletą jest pracowitość, zwinność i warunki fizyczne. Nie był szkolony od podstaw i ma zaległości techniczne i problemy z czytaniem gry.
- Największą satysfakcję mam wtedy, gdy przeciwnikowi z głowy ściągnę piłkę. Instynkt, intuicja to najważniejsze atrybuty bramkarza. Muszę poprawić technikę, nauczyć dyrygowania obroną. To bardzo ważne w tym fachu – mówi.
Sebastian Gąsiorek – najlepszy obrońca ( głosów 601)
- Z każdym meczem gra lepiej. Piłkarski rozwój przeszedł poza Podhalem i to widać. Typowy obrońca, potrafiący czytać grę i świetnie grać głową. Gubi się jeszcze w akcjach ofensywnych – tak Bartłomiej Walczak ocenia najlepszego defensora na Podhalu za rok 2009. Został nim Sebastian Gąsiorek.
Urodził się 9 kwietnia 1987 roiku w Nowym Targu. Pierwsze piłkarskie kroki stawiał w Borze Dębno. Będąc juniorem przeszedł do Przełęczy Łopuszna. Stamtąd, w wieku 17 lat, trafił do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Krakowie. W tym czasie reprezentował barwy Kmity Zabierzów. Przez rok występował w koszulce Dalinu Myślenice. Obecnie jest podporą defensywy Lubania Maniowy.
- Chciałbym podziękować czytelnikom www.sportowepodhale.pl, że oddali nam nie głos – mówi Sebastian Gąsiorek. – Również mojej mamie, która od dziecka wspierała mnie w tym co robię. Dzięki niej stałem się odważny. Dziękuje tym, którzy kształtowali mój charakter na boisku, a więc głównie trenerom, w tym Bartłomiejowi Walczakowi. Zwycięstwo w plebiscycie, to dodatkowy bodziec do podnoszenia swoich umiejętności. Zdaję sobie sprawę, że mam sporo do poprawienia. Żałuję, że w młodszych latach nie miałem profesjonalnych treningów. Brakuje mi podstawowego wyszkolenia technicznego. Muszę być szybszy i zwrotniejszy. Gram na pozycji, na której bardzo ważne jest doświadczenie. Jestem jeszcze młody i z każdym meczem, sezonem, ogrywam się, staję się piłkarsko bardziej dojrzałym. Powoli staram się eliminować moje mankamenty, grać jak najlepiej potrafię. Od dziecka lubiłem grę w obronie. Mam ku temu warunki. Na pewno zwycięstwo indywidualne oddałbym za sukces drużyny. Stajemy wiosną przed historyczną szansą awansu do trzeciej ligi. Śledząc nasze jesienne dokonania można być w tym względzie optymistą. Zmienił się trener, zapewne zmieni się również styl gry. Skład również nie uległ zmianie. Największy problem jest z bramkarzem. Rafał Gawron ma uraz kręgosłupa i raczej wiosną nam nie pomoże.
Rafał Waksmundzki – najlepszy pomocnik ( głosów 661).
- Trenowałem pod okiem Wojciecha Stawowego w pierwszej drużynie Cracovii, ale nie udało mi się przebić do drużyny. Konkurencja była mocna, a ja dodatkowo rok spędziłem na łóżku masażysty. Kontuje i choroby się mnie imały – mówi Rafał Waksmundzki.
Rafał jako jeden z nielicznych futbolistów Podhala, który przeszedł piłkarski uniwersytet. Tak można to nazwać, bo swoje młodzieńcze lata spędził w krakowskiej Wiśle i Szkole Mistrzostwa Sportowego. Również pierwsze kroki stawiał pod okiem wiślaka Grzegorza Bamburowicza.
Urodził się 31 marca 1986 roku w Szczawnicy. Pierwsze kroki na murawie stawiał w wieku 8 lat. Wspomniany Bamburowicz był jego pierwszym szkoleniowcem. – Trenował ze mną indywidualnie i w klubie z Huraganem Waksmund – wspomina. - Przełom w mojej karierze nastąpił, gdy miałem 16 lat. Ówczesny drugi trener Wisły Kraków, Antoni Szymanowski wyparzył mnie na treningu i zaproponował grę w rezerwach „Białej Gwiazdy”. Rozegrałem dwa sparingi i podpisałem kontrakt. Spędziłem tam trzy lata. Dwukrotnie miałem szanse zdobycia tytułu mistrza Polski juniorów. Pierwszy raz nie udało się ze względów organizacyjnych, ponieważ do Gwarka Zabrze pojechaliśmy bez kart i przegraliśmy walkowerem. W rewanżu nie udało się odrobić strat, bo wygraliśmy tylko 2:0 i odpadliśmy z rozgrywek. Z rocznikiem 1986 jechaliśmy na turniej w roli faworyta, ale po remisie 1:1 z warszawską Polonią, po pechowej przegranej 0:1 z SMS Łódź i wygranej z Arką Gdynia 3:0 zajęliśmy trzecie miejsce w grupie. Wracaliśmy wkurzeni na siebie i z ogromnym niedosytem. Skończył mi się kontrakt z Wisłą i przeniosłem się do Cracovii. Od trzech lat reprezentuję barwy Lubania Maniowy.
- Powinien grać w wyżej lidze, bo ma ku temu predyspozycje - twierdzi trener Bartłomiej Walczak. – Miał szansę, ale niestety kariera potoczyła się innymi torami. Uważam, że jeśli udałoby mu się przebić na wyższy stopień kariery, to grałby dzisiaj w ekstraklasie. Zawodnik bardzo dobrze wyszkolony technicznie.
Jego zespół jesienią miał wzloty i upadki. Potrafił wysoko wygrać, by w kolejnym meczu doznać sromotnej klęski. Co było tego przyczyną?
- Huśtawka formy była uzależniona od dyspozycji dnia formacji defensywnych – mówi. – Zawsze w tej rundzie zdobywaliśmy 24 bądź 25 punktów. Normę wykonaliśmy i teraz z niecierpliwieniem oczekujemy na wiosnę. W poprzednich latach w lidze były dwa zespoły nie do ugryzienia, które dyktowały warunki. Teraz jest wyrównana oprócz Wojnicza i Tuchovii. Akurat z tymi najsłabszymi zespołami przegraliśmy na wyjazdach. Wszyscy, którzy kochają piłkę na Podhalu, muszą się zjednoczyć w jednym celu, awansie do trzeciej ligi. My piłkarze dołożymy wszelkich starań, by awans stał się faktem.
Jacek Pietrzak – najlepszy napastnik ( 881głosów ) i odkrycie roku ( 849 głosów).
Niedaleko pada jabłko do jabłoni – tak można powiedzieć o Jacku Pietrzaku, który wygrał dwie kategorii plebiscytu piłkarze 2009 roku. Wybrano go najlepszym napastnikiem i odkryciem roku. Jego karierą od początki kieruje ojciec Marek (Kazimierz) Pietrzak, były gracz Sandecji Nowy Sącz., a także podhalańskich drużyn.
- Pierwsze kroki stawiałem pod jego okiem – mówi podwójny triumfator. - Ponieważ nie jestem potężnej postury, tata główny nacisk kładł na wyszkolenie techniczne i szybkość. Urodziłem się 19 stycznia 1989 roku w Szczawnicy, ale pierwszym moim klubem była Sokolica Krościenko. Później grałem w Lubaniu Tylmanowa, ponieważ tata przeniósł się do tej miejscowości. Potem był Dunajec Nowy Sącz i występy w małopolskiej lidze juniorów, Jarmuta Szczawnica, aż wreszcie wylądowałem w maniowskim Lubaniu. Ojciec nadal kieruje moją karierą. Nie opuszcza meczu i często udziela mi wskazówek. Najbardziej wkurzony jest wtedy, kiedy nie popróbuję indywidualnych rozwiązań akcji, dryblingów jeden na jeden, tylko staram się dogrywać piłkę partnerom.
Pietrzak snajperskimi umiejętnościami dał się poznać w Jarmucie. Potrafił się znaleźć w odpowiednim czasie i momencie, by zadać cios przeciwnikowi. Ma snajperskiego nosa. Piłka go szuka. Dostrzegł to Bartłomiej Walczak, który zapragnął mieć w swoich szeregach takiego snajpera. Ten odwdzięczył mu się super strzelecką dyspozycją. Zdobył wiele goli, które rozstrzygały losy spotkania.
Studiuje w Krakowie na AWF, z Lubaniem trenuje tylko w poniedziałki i piątki, w pozostałe dni...- Z Wieczystą, która gra w okręgówce, tylko dlatego, że pracuje tam znajomy trenera Bartłomieja Walczka.
- Jego wielką bronią jest skuteczność - tłumaczy Bartłomiej Walczak. - Potrafi wykorzystać każdy nadarzający się moment do zdobycia gola. Ponadto jest szybki i niełatwy do zatrzymania. Troszkę u niego kuleje wyszkolenie techniczne. Jeśli je poprawi, to będzie jeszcze bardziej groźny dla bramkarzy. Chłopak może zrobić karierę i grać w wyższych ligach. Ma na to papiery. Gdyby dzisiaj otrzymał taką propozycję, to poradziłby sobie.
O czym marzy odkrycie roku? - Nie wiem jeszcze czy całkowicie poświecę się futbolowi – mówi. – Wszystko zależy od czasu. Mam już przecież 21 lat. Jeśli będę nadal trafiał do siatki i dobrze grał, a dojdzie do ciekawego transferu, to być może futbol na dłużej zagości w moim życiu.
Bartłomiej Walczak – trener roku ( 615 głosów)
To już jego piąty triumf na jedenaście możliwych. Był także nominowany na najlepszego trenera Małopolski i na najlepszego piłkarza 30-lecia Podhalańskiego Podokręgu Piłki Nożnej. Człowiek, który – jak sam o sobie mówi – bez piłki nie mógłby żyć. – Na punkcie futbolu mam hopla – powtarza.
Czego się dotknął zamieniał w sukces. To on doprowadził do najwyższych laurów Huragan Waksmund, potem świecił triumfy z maniowskim Lubaniem. Z tymi zespołami wywalczył najwyższe miejsca w historii klubów w rozgrywkach czwartej ligi. Sięgał po Pucharu Podhala.
- Dziękuje wszystkim, którzy na mnie glosowali – mówi. – Traktuję to jako nagrodę dla wszystkich trenerów na Podhalu. Wiemy jakie mamy warunki do pracy. Trener nie tylko zajmuje się szkoleniem, ale także sprawami organizacyjnymi. To wyróżnienie także dla klubu, w którym pracowałem 4,5 roku. Bez piłkarzy i działaczy nie byłbym zauważony.
Walczak jako trener słynie z twardej ręki. Nie mają życia zawodnicy zaliczani do tzw. „obiboków”. Ciężka praca się opłaca, bo sukcesy gwarantowane. Sukcesy to także taktyka. Walczak dobiera zawodników pod określoną taktykę. Muszą to być gracze, którzy czytają to co ma im do zaoferowania. Pasmo sukcesów rozpoczął w 1999 roku zajmując wraz z zakopiańską Jutrzenką trzecie miejsce w lidze okręgowej.
- Piłka była moim hobby, ale z biegiem czasu wciągała mnie do tego stopnia, że przez pewien czas dokładałem do tego interesu. Nie mogłem się od piłki oderwać. To siedziało gdzieś w środku we mnie. Piłką żyję 24 godziny na dobę. Po piłkarskiej karierze, wziąłem się za trenowanie – opowiada Bartłomiej Walczak.
Walczak jest z krwi i kości góralem. Urodził się 28 maja 1964 roku w Zakopanem. Tam też, w najstarszym klubie, SN PTT stawiał pierwsze kroki. Miał wtedy 14 lat. Pierwszym jego piłkarskim nauczycielem był Zdzisław Karaś. W tym klubie grał w juniorach i po reaktywacji w seniorach. W 1985 roku przeniósł się do czwartoligowego Porońca. 12 sezonów spędził w tym klubie. Był z nim na dobre i na złe. Zaczynał grać w pomocy, ale jak trzeba było występował także w innych formacjach. Można śmiało o nim powiedzieć - uniwersalny gracz. W Pucharze Polski awansował na szczebel centralny. Walczyli z Ustrzykami i przegrali w karnych, tracąc wyrównującą bramkę w ostatniej minucie meczu (2:2). W Huraganie, z konieczności, grał na stoperze. Do tego klubu po raz pierwszy trafił, gdy trenerem był Marek Kusto. Za jego rządów grał rok i powrócił do Zakopanego. Zakotwiczył w tamtejszej Jutrzence. Przez pół roku tylko grał, a przez kolejne półtora był grającym trenerem. Po tym okresie na kolejne półtora roku związał się z Wiatrem Ludźmierz, a stamtąd przeszedł do pracy szkoleniowej w Huraganie. Podczas 3,5 –letniego pobytu w tym IV-ligowym klubie od czasu do czasu zakładał koszulkę i korki, by pomóc młodszym kolegom w walce o ligowe punkty. Miał propozycję gry w Wiśle Płock. Był w tym klubie na testach w 1992 roku. – Gdyby nie zaawansowany już wiek, to na pewno przebiłbym się do składu – twierdzi.
Po rundzie jesiennej Bartłomiej Walczak, pożegnał się z Lubaniem. – Pracuje teraz z młodzieżą. Prowadzę szkółkę w Szaflarach i trampkarzy KS Zakopane.
Kazimierz Antolak – „Kryształowy gwizdek” ( 615 głosów)
Dopiero w jedenastym plebiscycie Podhalańskiego Podokręgu Piłki Nożnej, po raz pierwszy wybierano najlepszego arbitra na podhalańskich boiskach. Nagrodą był kryształowy gwizdek. Jego właścicielem został nowotarżanin Kazimierz Antolak.
Nie jest to żadna niespodzianka. Cenią go piłkarze, działacze i kibice. Od 20 lat jako sędzia rzeczywisty biega z gwizdkiem bądź chorągiewką po boiskach, nie tylko Podhala. Wybrał zawód bardzo niewdzięczny. Wiadomo, że wszystkie winy za porażkę spadają na arbitra. O „sprawiedliwych” mówi się, że to największe zło polskiego futbolu. Dlaczego został sędzią piłkarskim?
- Chciałem być i już – mówi. - Miałem 22 lata, kiedy zapragnąłem zostać piłkarskim rozjemcą. Bardzo mi się podobało, jak inni gwiżdżą. Chciałem być jednym z nich. Tak też się stało. 20 lat już minęło, gdy po raz pierwszy wybiegłem na murawę w nowej roli. Jest to jakiś sposób na spędzenie życia. Czasem daje satysfakcję.
Gwizdanie na podhalańskich boiskach nie należy do przyjemności. Dla każdej wioski mecz piłkarski w niedziele to wielkie święto. Każda miejscowość chce być lepsza ( na boisku) od drugiej. Tu wchodzi w grę ambicjonalny czynnik. Kibice przemieszczają się za swoją drużyną, są jej częścią składową. Doping jest specyficzny, bo kibicowska brać jest specyficzna. Składa się z kumpli piłkarzy i rodzin. Każde gwizdnięcie przeciwko „swoim” wywołuje burzę. Padają niecenzuralne epitety pod adresem sędziego, nieraz dochodziło do przepychanek. Zdarzył się przypadek, że arbiter salwował się ucieczką w pola przed goniącym go tłumem.
- Rzeczywiście jest to saperska działalność – mówi laureat. – Jak jest dobrze, czyli „po ich” myśli, to poklepują cię po plecach. Jak jest źle, to oczywiście sędzia winien. Ja w pola nie uciekałem. Może dlatego, że jestem potężnej postury i wzbudzam respekt. Z drugiej strony kibic coraz bardziej orientuje się w przepisach. Ogląda analizy w telewizji i potrafi wybrać kawałki z meczu i je ocenić. Są oszołomy, dla których sędzia zawsze będzie „be”. To są „schorowane” jednostki i takimi pozostaną, bo takich przypadków nie da się leczyć. Spotykam jednak działaczy, trenerów, piłkarzy i kibiców, którzy przegrali, a potrafią obiektywnie ocenić pracę sędziego. Nie szukają winnych w pracy arbitra, tylko w postawie piłkarzy na boisku.
Kaziu zapowiada zakończenie sędziowskiej kariery. – Czas kończyć, bo jak mogę się czuć będąc najlepszym wśród arbitrów – śmieje się. – Brakuje mi „stówę” do 1500 spotkań i zawieszam ten interes. Jeśli obsadowiec nie będzie mnie karał, to w rok dobiję do wyznaczonej granicy. Były sezony, że gwizdałem 130 spotkań w sezonie.
Stefan Leśniowski