Tymczasem w zakończonym czempionacie globu w Tychach zabrakło hokeistów „Szarotek”. Tak źle jeszcze było. Trudno się jednak dziwić, skoro Podhale w lidze uplasowało się na ostatnim miejscu. Selekcjoner nie dał szans żadnemu hokeiście. Najbardziej utytułowany klub w kraju, który do niedawna uchodził za wzór w szkoleniu, zaatakowany został przez wirus. Straszna choroba zaczął się rozwijać, gdy trenerem został Phillip Barski. To on myślał, że dużą dawką zagranicznych lekarstw (18 rodzajów) postawi na nogi pacjenta (czytaj: zdobędzie medal). Miał na to przyzwolenie. Leki okazały się nieskuteczne i jeszcze tylko pogorszyły stan zdrowia pacjenta. Od tego momentu pacjent cierpi, a jeszcze nie znalazł się mądry medyk, by złagodzić ból 89 – latka.
Nie znaczy to, że w drużynie Roberta Kalabera zabrakło hokeistów z nowotarskim rodowodem. Miło było jak do ucha docierały słowa komentatorów TVP Sport, z których ust wylatywały słowa „wychowanek Podhala”. To mogło cieszyć. Oznaczało to, że należeli do wyróżniających się graczy. Krystian Dziubiński był kapitanem reprezentacji i z Serbią zaliczył hat ticka. Gwiazdą turnieju był Alan Łyszczarczyk, który pod nieobecność liderów zespołu - Grzegorza Pasiuta i Marcina Kolusza, wziął sprawy w swoje ręce. Turniej utwierdził mnie w przekonaniu, że młody „Łyżka” niebawem może być liderem biało-czerwonych. Nie bał się wziąć odpowiedzialność na swoje barki. Dziewięć punktów wypracował dla siebie i drużyny, za dwa gole i siedem asyst. To po jego podaniach „Dziubek” ustrzelił hat tricka. Było widać, że Alan lekcje hokeja pobierał u najlepszych nauczycieli za południową granicą i w Kanadzie.
Wychowankowie Podhala, wyżej wymienieni oraz Oskar Jaśkiewicz, Patryk Wajda, Mateusz Michalski i Patryk Wronka dołożyli swoją cegiełkę do awansu do Dywizji IA. Na ten dzień czekaliśmy od 2018 roku, kiedy to w Budapeszcie musieliśmy opuścić zaplecze Elity. Może awans nie był wywalczony w olśniewającym stylu, ale liczy się cel!
Sporo jednak było mankamentów w grze biało –czerwonych, które jeśli nie zostaną poprawione, to czeka nas trudna walka o utrzymanie się na zapleczu światowego hokeja. O wygranej decydują detale, jak choćby gry w przewadze i osłabieniach. Ten pierwszy element był naszą pietą achillesową. Na 15 przewag wykorzystaliśmy zaledwie jedną (!) i osiągnęliśmy wstydliwy wskaźnik 6,67% skuteczności. Ten element ma kluczowe znaczenie dla końcowego rezultatu. Trudno się jednak dziwić takiemu wynikowi, skoro w PHL tylko troi Fraszko – Pasiut – Wronka z polskich zawodników wypuszczane było na przewagi. Pozostali w takich okresach wysyłali w bój stranieri.
Słowa uznania należą się naszym zawodnikom za grę obronną. Na 15 osłabień straciliśmy zaledwie gola, na dodatek wtedy, gdy rywal miał dwóch graczy więcej na tafli. W tym elemencie tylko Japończycy byli od nas lepsi, bo na 13 wykluczeń nie stracili bramki.
Nie byłoby sukcesu, gdyby nie John Murray. „Murarz” zamurował polską bramkę, bronił ze skutecznością 97,78% w trzech spotkaniach. Dwa mecze zakończył z czystym kontem. Amerykanin z polskim paszportem uznany został najlepszym golkiperem turnieju. Niestety poza Murrayem nie dochowaliśmy się rodzimego golkipera.
Niestety przyszłość polskiego hokeja nie rysuje się w barwnych kolorach. Obie młodzieżowe reprezentacje – U-20 i U-18 – w kiepskim stylu spadły do czwartej ligi, czyli Dywizji IIA. Juniorzy przegrali wyraźnie z każdym rywalem. „ To wynik wieloletnich zaniedbań szkoleniowych oraz braku kontroli władz związku przez minimum 20 lat. Za chwilę reprezentacja seniorów nie będzie miała kandydatów do gry. Włączyłem się jako doradca, by opracować system szkolenia, który obowiązywałby zarówno w SMS, jak i czterech ośrodkach szkoleniowych. By odrobić zaniedbania, trzeba dziesięć lat pracy i…cierpliwości” – mówi Henryk Gruth, czterokrotny olimpijczyk i wybitny trener w rozmowie z katowickim Sportem.
Stefan Leśniowski