I będzie miał rację, bo "gdyby" to najczęstsze słowo polskie. „Gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka, gdyby się nie przewrócił, byłaby rzecz wielka. Gdyby mama miała f…, to by była ojcem” – wyśpiewał Kazik Staszewski w piosence „Plamy na słońcu”.
Ale z drugiej strony kto zabroni marzyć. Jeśli usilnie się dąży do wyznaczonego celu, to marzenia często się spełniają. „Nigdy nie należy tracić wiary” – takie przesłanie niosą sportowcy, a przekonaliśmy się o słuszności tego podczas trwających igrzysk olimpijskich w Pekinie.
Prześledźmy naszych wychowanków, którzy mają aktualnie innych pracodawców. O ich wartości chyba nikogo nie trzeba przekonywać. Oni odgrywają główne role w swoich nowych ekipach, ale trudno, żeby tak nie było, skoro w większości to reprezentanci kraju. O ich wartości świadczą nie tylko zdobyte gole i punkty, chociaż te są bardzo ważne, ale przede wszystkim zadziorny góralski charakter jaki prezentują na tafli.
O tym jaka jest ich wartość we wtorek mogli przekonać się kibice katowiczan. To piątka nowotarżan grała pierwsze skrzypce i przyczyniła się do tego, że zespół ze stolicy Górnego Śląska wygrał arcyważne spotkanie w perspektywie play off. Patryk Wronka i Marcin Kolusz łącznie zdobyli cztery gole. W ekipie przeciwnej gola zdobył Krystian Dziubiński. O umiejętnościach „Goldiego” nie ma nawet co dyskutować. Wystarczy spojrzeć na klasyfikację strzelców i kanadyjską. „Dziubek” z Wronką walczą o koronę strzelców.
W oświęcimskim zespole opaskę kapitańską nosi Krystian Dziubiński, gracz, który od małego ma wpojoną walkę w stylu kanadyjskim. Nie ma co się dziwić, bo za oceanem uczył się hokejowego rzemiosła. Takiego walczaka można tylko pozazdrościć. Walczy do końca, mobilizuje kolegów i potrafi w decydujących momentach wziąć odpowiedzialność za wynik. Nie tylko w naszej lidze zdobywa zwycięskie gole w dogrywce i karnych. Wszyscy zapewne mają w pamięci wyczyn „Dziubka” w białoruskiej lidze w play off. To on w najdłuższym meczu zdobył decydującego gola.
Ilu jest wychowanków w innych klubach? Trzynastu, nie wliczając Marcina Kolusza i Filipa Wielkiewicza, którzy skorzystali z oferty w ostatnich dniach okienka transferowego. Najwięcej „pracuje” dla Rudolfa Rohaczka i Jacka Płachty. Siłą napędową „Pasów” jest Damian Kapica, który w poprzednim sezonie zawstydził armię obcokrajowców ściągniętych przez czeskiego szkoleniowca. O jego wartości można się przekonać w tym sezonie, gdy go zabrakło, siła napędowa ataku „Pasów” nie ma już takiej mocy, takiej skuteczności. Pod Wawelem rozwijają się Sebastian Brynkus i Łukasz Kamiński, zdolni zawodnicy, którzy już zdążyli zadebiutować w seniorskiej reprezentacji.
Mamy graczy w zagranicznych ligach. W farmie Ocelari Trinec, świetnie sobie radzi Alan Łyszczarczyk, który zza oceanem był wyróżniającym się graczem. Był bliski trafienia na draft do NHL. Młody „Łyżka” grał w poprzednim sezonie w barwach „Szarotek”, co prawda nie cały sezon ( po odwieszeniu rozgrywek w Ameryce wrócił na tamten kontynent), ale wystarczyło, by poznać jego nieprzeciętne umiejętności w prowadzeniu krążka, w zasłanianiu się ciałem i waleczności. Nauczył się tego za oceanem.
W Czechach grają jeszcze dwaj bardzo utalentowani bracia – Krzysztof i Kacper Maciasiowie. Zbierają bardzo dobre opinie, pokazali się z dobrej strony w ubiegłorocznych mistrzostwach Polski juniorów. W Niemczech występuje Noureddine Bettahar, a na Wyspach Brytyjskich - Tomasz Malasiński. Wyobrażacie sobie atak Malasińskich, którym wujek dyryguje? Jest jeszcze Oskar Jaśkiewicz, który przed sezonem wybrał Zagłębie i chyba tego pożałował, bo kłopoty finansowe sprawiły, że musiał wyjechać do Szwecji.
Chciałbym, żeby Kazik niedługo zaśpiewał o naszych hokeistach, o ich powrocie do klubu i na mistrzowski tron. Jakby było fajnie, gdyby „akcja” działaczy udała się na 90-lecie klubu. Mogę se pomarzyć? A może nie są to marzenia?
Stefan Leśniowski