Wizytówka Nowego Targu już kilka razy wisiała nad krawędzią, ale zawsze uniknęła katastrofy. Za każdym razem znalazł się „ratownik”, który podał dłoń wiszącemu nad przepaścią. Tak było, gdy NZPS zaprzestały utrzymywania drużyny, wtedy Fundacja im. Elka Kilanowicza uratowała klub od zagłady. Później „ratował” z opresji Wieńczysław Kowalski, a po nim MMKS, który powstał po likwidacji spółki 25 sierpnia 2000 roku. Rok później przejął na swój garnuszek pierwszą drużynę od SSA Podhale. Z końcem września drużyna została autonomiczną sekcją w ramach klubu, a sponsorem został firma obuwnicza Wiesława Wojasa. W 2010 roku po zdobyciu tytułu mistrza kraju odszedł Wiesław Wojas i kolejny raz koło ratunkowe wrzucił MMKS z prezesem Mirosławem Mrugałą. Po nim pałeczkę przejęła Agata Michalska. Czy obecnemu prezesowi (Marcin Jurzec) uda się uratować 88- latka, wielce zasłużonego dla polskiego hokeja? Trzeba mieć nadzieję, bo ona zawsze umiera ostatnia.
Gdy Podhale miało problemy finansowe, to posiadało drużynę. Wychowankowie całą ławą wchodzili do pierwszej drużyny i nie byli gorsi od tych, którzy odeszli. Ba, zdobywali mistrzowskie tytuły. Tak było za czasów, gdy warszawska Legia najlepszych górali ściągała do wojska. Tak było też wtedy, gdy ręce po reprezentantów kraju wyciągali sosnowiczanie czy katowiczanie. W stolicy Podhala zawsze praca z młodzieżą była wzorem dla innych. Niestety studzienka się wyczerpała, a narybek jest, tyle, że jeszcze za młody, by stanąć w szranki z doświadczonymi zawodnikami krajowymi i zagranicznymi. Ale… Jeżeli jeszcze przez trzy lata nikt nie spada z PHL, to może warto ograć tych młodych. Kolejny raz z pomocą będzie musiał przyjść MMKS, zresztą większościowy akcjonariusz obecnej spółki.
Trzeba przyznać, że zarządzający pierwszym zespołem sami sobie zgotowali taki los. Kompletnie przez ostatnie dwa sezony nie myśleli o przyszłości. Pozwolili poszaleć szkoleniowcom, którzy lekką rączką pozbywali się wychowanków. A mieli być, przynajmniej tak zapewniał Tomek Valtonen, dwa razy lepsi od swoich. To były tylko słowa na pierwszej konferencji prasowej, które później nie miały potwierdzenia w rzeczywistości. A niektórzy już widzieli w nim drugiego Ewalda Grabowskiego.
Phillip Barski poszedł jeszcze dalej. Ten to już ustanowił rekord w ilości stranieri w historii Podhala. 18 obcokrajowców, a nowotarscy wychowankowie musieli zawiesić łyżwy na kołku, bądź z wysokości trybun obserwować poczynania szrotu zatrudnionego przez Barskiego. Nie ukrywam, że zatęskniłem za Agatą Michalską i Markiem Ziętarą. Ten duet, mimo niskiego budżetu, był gwarantem drużyny niezłej jakości i przede wszystkim cenił wychowanków, a obcokrajowcy byli jedynie uzupełnieniem.
Działacze związkowi zorganizowali już kilka wideokonferencji, ale w żadnej nie uczestniczyli przedstawiciele Podhala. I to jest niepokojący sygnał. Nowy Trag to małe miasteczko i nic nie da się ukryć. Wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, że spółka ma spore długi wobec zawodników i innych podmiotów. Rozeszła się również wieść, że spółki skarbu państwa są zainteresowane sponsorowaniem „Szarotek”, ale ile w tym prawdy dowiemy się niebawem. W czasach pandemii może być to wiadomość pisana patykiem po piasku. Każda firma będzie zaciskała pasa, bo epidemia nikogo nie oszczędziła. Już drużyny innych dyscyplin się o tym przekonały, tracąc sponsora, którego miały już kilka sezonów. Życzę działaczom, by ich misja się powiodła, bo nie wyobrażam sobie PHL bez Podhala.
Stefan Leśniowski