23.05.2020 | Czytano: 11310

Niezapomniane mecze: Szalona noc (+ dużo zdjęć)

To co się działo, w nocy z 20 na 21 marca 2007 roku przed halą lodową i na nowotarskim Rynku przeszło wszelkie wyobrażenia. To była wyjątkowa noc.



 
Nim jednak doszło do nocnego szaleństwa „Szarotki” musiały  uporać się z GKS Tychy. Nie były faworytem, bo też sezon zasadniczy ukończyły na czwartej pozycji. Targana personalnymi konfliktami drużyna przynosiła swoim fanom więcej rozczarowań niż radości. Jednak prawdziwych mężczyzn poznaje się po tym jak kończą, a nie zaczynają.
 
Dobra passa „Szarotek” trwa nadal
 
 – pisaliśmy po pierwszym finałowym spotkaniu.  Po wyrzuceniu za burtę „Pasów”  wygrały z GKS Tychy. Górale w przekroju całego spotkania byli zespołem lepszym i zasłużenie zwyciężyli, mimo dantejskich scen jakie rozgrywały się po bramką Podhala w końcówce meczu.
 
Pierwsza tercja.  Gospodarze trzymani byli – umywając terminologii bokserskiej – na dystans. Ich ataki rozbijane były w strefie środkowej. Jak im już się udało oszukać defensywę Podhalan, na posterunku był niezawodny Rajski. Przewyższali górale rywala szybkością i dojrzałością, a kontry w ich wykonaniu były bardzo groźne.
 
Jedna z nich przyniosła gościom prowadzenie. Zapała rozprowadził krążek, zagrał do  Kacira, a ten do   Różańskiego.  Gdy  kapitan Podhala chciał strzelać został lekko potrącony przez  Gretkę i był to zbawienny moment, gdyż w tym momencie  Sobecki leżał już na lodzie. Jarek  spokojnie ulokował krążek w bramce. 
 
Po przerwie tyszanie rzucili się na rywala. Sytuacje miał Parzyszek i Sarnik, ale również górale nie próżnowali, zatrudniając tyskiego golkipera.  W połowie tercji  goście wyprowadzili dwójkową kontrę. Kacir z Różańskim jej jednak nie wykończyli, ale krążek przechwycił  Zapała i natychmiast odegrał go do kapitana. Jego strzał odbił przed siebie Sobecki, a na to czekał tylko Kacir. Po tym golu gra się zaostrzyła. Podhale trzy razy grało w osłabieniu, ale... – Tychy nie mają pomysłu na grę – ocenił Jacek Szopiński.


 
W trzeciej tercji gospodarze nie mieli nic do stracenia, ruszyli do huraganowego ataku. W tym fragmencie rewelacyjnie bronił Rajski. Likwidował samotne najazdy rywala, bronił uderzenia z dalszej odległości. Gdy na ławkę kar powędrował B. Piotrowski stało się nieszczęście. Uderzenie z niebieskiej linii Śmiełowskiego zablokował Różański. Krążek odbił mu się od kija i lobem spadł za plecy obrońców Podhala. Tam pozostawiony  bez opieki Belica szczęśliwie ulokował krążek w bramce. Od tego momentu tyszanie z jeszcze większą determinacją dążyli do zmiany rezultatu. Pod bramką Rajskiego dochodziło do dantejskich scen, a ten zwijał się jak w ukropie.  Świetne okazje mieli Sarnik, Bacul i Justka.  W 57 min i 51 sekund  miejscowi zostali ukarani za nadmierną ilość graczy na lodzie.  Tymczasem 72 sekundy przed syreną na ławkę kar powędrował Sroka, a trener Matczak ściągnął z lodu bramkarza.  Ten manewr  się nie powiódł. 
 
- Bylem przekonany, że walka będzie twarda i zacięta – powiedział Wiktor Pysz.  Wygraliśmy zasłużenie, bo przewyższaliśmy gospodarzy szybkością.  Lód był „ciężki”, a to powodowało duży ubytek sił.
 
GKS Tychy – Wojas Podhale Nowy Targ 1:2 (0:1, 0:1, 1:0)
0:1  Różański – Kacir - Zapała (12:12)
0:2  Kacir – Różański – Zapała  (32:05)
1:2  Belica – Śmiełowski (48:30 w przewadze).
GKS Tychy: Sobecki; Gonera (4) -  Gwiżdż (4),  Kuc -  Śmiełowski,  Mejka -  Majkowski oraz Gretka; Bacul -  Parzyszek -  Belica (4),  Wołkowicz (2) - Justka (2) -  Sarnik,  Gawlina -  Frączek -  Woźnica oraz Jakubik. Trener Wojciech Matczak.
Podhale: Rajski; Sroka (2) – Wilczek, Buril – Jakes,  Zamojski (2) -  B. Piotrowski (2) oraz Dutka (2);  Różański -  Zapała (4) -  Kacir,  Baranyk -  Voznik – Łyszczarczyk, Malasiński -  Koszarek - Bakrlik (2)  oraz Ł. Batkiewicz. Trener Wiktor Pysz.
 
 
Wiosenne roztopy
 
Drugi pojedynek nie był najwyższych lotów, ale też nie z winy hokeistów, lecz fatalnego stanu lodu. – Obawiam się, że znowu nie znajdzie się winnego takiego stanu lodu – powiedział kapitan „Szarotek”, Jarosław Różański. – Przepraszam za naszą grę, ale musieliśmy się koncentrować na opanowaniu krążka, wiec zabrakło precyzji w podaniach, a co za tym idzie w składnych akcjach.
 
Goście przystąpili do meczu bez swojego kapitana i lidera Parzyszka, który miał kłopoty z przywodzicielami i pachwiną. Zabrakło też Wołkowicza, Belicy (stłuczenie kości ogonowej) i Bagińskiego (złamana szczęka). To zmusiło szkoleniowca Tychów do przemeblowania formacji. Zaś w zespole Podhala na L4 przebywał Jakies.
 
Podhalanie rozpoczęli mecz od ataków. „Szarotki” przeprowadzały składne, dynamiczne akcje, ale tylko do strefy obronnej gości. Tam brakowało decydującego podania, otwierającego drogę do bramki. Po okresie przewagi gospodarzy śmielej zaatakowali przyjezdni.
 
Początek drugiej  tercji dla tyszan. Grali szybciej,  z większą determinacja i częściej zagrażali bramce Rajskiego. Strzały Sarnika i Bacula nie znalazły jednak drogi do siatki. Była też kontrowersyjna sytuacja. Był gol, czy go nie było po akcji Łyszczarczyka? Analiza wideo potwierdziła, że krążek znalazł się w „raku” Sobeckiego,   ale wypadł mu, po tym jak został potrącony przez szarżującego górala. 


 
Męczarnie i jeszcze raz  męczarnie z...lodem  – to obraz trzeciej tercji. Zawodnicy mieli problemy z zmuszeniem krążka do posłuszeństwa na „kartoflisku”, a co dopiero mówić o składnych akcjach. Było ich jak na lekarstwo.  W 49 min. Woźnica,  a chwilę później Cychowski mieli doskonałe  sytuacje na zmianę wyniku, ale Rajski stanął na wysokości zadania.  W 56 min. Podhale przeprowadziło decydującą   akcję.  Voznik wprowadził „gumę” do tercji gości i zagrał na skrzydło do Baranyka, który trafił w krótki róg. Gościom nie udał się manewr z wycofaniem bramkarza. Najpierw Kacir trafił w słupek, ale za drugim razem już się nie pomylił.
- Lód fatalny.  Potwierdziła się stara prawda, że niewykorzystane sytuacje się mszczą. Chwała chłopakom, bo mimo ubytków kadrowych, rozegrali dobre spotkanie – ocenił Wojciech Matczak.
 
- Finezyjnych zagrań nie można było oczekiwać na tak fatalnym lodzie. Jesteśmy techniczną drużyną i trudno na takiej tafli grać szybkim krążkiem. Nie mogliśmy rozgrywać przewag, bo krążek zatrzymywał się w wodzie – podsumował Wiktor Pysz.
 
SSA Wojas Podhale Nowy Targ – GKS Tychy 2:0 (0:0, 0:0, 2:0)
1:0  Baranyk – Voznik – Łyszczarczyk (55:27),
2:0  Kacir – Rożański (59:26 do pustej bramki).
Podhale: Rajski; Sroka – Wilczek, Buril – Smereczyński, Zamojski (2) – B. Piotrowski, Dutka; Różański – Zapała – Kacir, Łyszczarczyk – Voznik – Baranyk, Bakrlik (2) – Koszarek – Malasiński (2). Trener Wiktor Pysz
Tychy: Sobecki; Gonera – Gwiżdż, Kuc – Śmiełowski, Mejka – Majkowski; Bacul – Cychowski – Jakubik (4), Ślusarczyk – Justka (2) – Sarnik, Gawlina – Frączek (2) – Woźnica. Trener Wojciech Matczak.
 
Tychy się nie poddają
 
- Musimy wygrać. Jeśli to uczynimy, to jesteśmy w stanie zmienić losy rywalizacji – mówił przed trzecim meczem wyluzowany i nieogolony trener tyszan, Wojciech Matczak.
 
Mający nóż na gardle goście, zagrali z ogromną determinacją i dopięli swego, po meczu dramatycznym, w którym było wszystko co prawdziwy entuzjasta hokeja lubi. Niespodziewane zwroty sytuacji, dogrywka i osiem serii karnych.
 
Mecz zaczął i skończył się pomyślnie dla hokeistów z miasta piwnego. W 132 sekundzie objęli prowadzenie, a potem  lepiej egzekwowali rzuty karne.
 
- Wracamy do gry – wykrzyknął Wojciech Matczak po tym jak w ósmej serii Sarnik pokonał Rajskiego, a Baranyk przestrzelił. –  Przyjechaliśmy wygrać i wygraliśmy.  Mogliśmy dawno już być na kolacji, gdyby Jakubik nie przegrał wznowienia. 21 sekund zabrakło nam, by rozstrzygnąć losy spotkania w regulaminowym czasie. A  tak mieliśmy dodatkowe emocje i nerwy w dogrywce i rzutach karnych.
 
Goście byli bliscy wygranej. 66 sekund przed końcem gospodarze wycofali bramkarza. Wygrali wznowienie po prawej ręce Sobeckiego i kapitan „Szarotek” doprowadził do dogrywki. 


 
– Karne to loteria, tym razem więcej szczęścia mieli rywale – mówił Wiktor Pysz. – Wcale nie musiało dojść do karnych. W pierwszej tercji mieliśmy przewagę, a wynik był zbyt niski na sytuacje jakie sobie wypracowaliśmy. Również druga odsłona rozpoczęła się pod nasze dyktando. Szkoda, że Bakrlik w sytuacji sam na sam zamiast jechać na bramkę próbował strzałem z dystansu zaskoczyć Sobeckiego
 
Jeśliby jeszcze raz nadużyć często powtarzanego określenia, że ktoś dał z siebie wszystko, to można by w ten sposób powiedzieć o grze górali do 28 minuty. Gospodarze walczyli z pasją, prezentowali niezłą szybkość, ustawiając tyszan w pozycji obronnej. Skoczyło się na dwóch trafieniach i iluś tam sytuacjach na  kolejne bramki. Niewykorzystane sytuacje się zemściły. Przełomowym momentem była 26 minuta, kiedy to miejscowi nie wykorzystali liczebnej przewagi. Gdy Cychowski wrócił na taflę wrzucił krążek do tercji Podhala, ten odbiwszy się od bandy trafił na kij do Bacula, który posłał „szczura” do nowotarskiej świątyni. Gol ten zmienił oblicze meczu. Tyszanie dostali wiatr w żagle i go wykorzystali.  Akcje Podhalan straciły tempo, rozmach  i siłę. 
 
- Dostaliśmy dwie bramki, które były do obrony. Nie wiem co się stało drużynie. Nie grała swego – tłumaczył Wiktor Pysz.
 
SSA Wojas Podhale Nowy Targ – GKS Tychy 3:4 K (2:1, 0:2, 1:0; 0:0), karne 1:2
0:1  Woźnica – Gawlina (2:12),
1:1  Zapała – Kacir – Różański (3:23),
2:1  Dutka – Buril – Baranyk (5:39 w podwójnej przewadze),
2:2  Bacul (27:28),
2:3  Sarnik – Jakubik (34:26),
3:3  Różański – Voznik (59:39).
3:4 Sarnik (karny)
Podhale: Rajski; Zamojski – Piotrowski, Sroka (2) – Wilczek, Buril – Dutka; Bakrlik (2) – Jakes – Malasiński, Różański – Zapała – Kacir, Łyszczarczyk – Voznik – Baranyk (2) oraz Koszarek. Trener Wiktor Pysz.
Tychy: Sobecki; Gonera (2) – Gwiżdż, Kuc – Śmiełowski, Mejka – Majkowski (4); Bacul (2) – Parzyszek – Justka, Wołkowicz – Belica – Sarnik, Gawlina – Frączek (2) - Woźnica (2), Jakubik – Cychowski(2). Trener Wojciech Matczak.
 
„Kazek” odkryciem sezonu
 
- Tego nie możemy już wypuścić! – krzyczał w szatni kapitan Jarosław Różański, po trzecim spotkaniu.
 
– Tyszan mamy doskonale rozpracowanych – cieszył się szkoleniowiec Podhala, Wiktor Pysz. – Od początku narzuciliśmy gospodarzom swój styl gry. Graliśmy szybkim krążkiem, a tyszanie nie potrafili znaleźć na to recepty. Obie bramki zdobyliśmy w przewagach. To nie przypadek. Długo ćwiczyliśmy ten element, bo wiedzieliśmy, iż to może być klucz do sukcesu. Jesteśmy w dobrej sytuacji, ale Tychy to doświadczona i groźna drużyna, która w kolejnej konfrontacji postawi wszystko na jedną kartę.  
 
- W tej rywalizacji atut własnego lodowiska ma drugorzędne znaczenie – zapewniał Krzysztof Zapała. -  Jesteśmy lepszą drużyną, z większym zasobem sił. Odnoszę wrażenie, że nam bardziej zależy na sukcesie niż tyszanom.
 
 Krzysztof Zapała, to odkrycie roku.  Gracz pełną gębą, co to nie pika w żadnej sytuacji. W pewnym momencie, gdy został staranowany przy bandzie, wydawało się, że już nie zagra. Zagrał i   był najaktywniejszym graczem na lodzie. To jego gol zapewnił nowotarżanom zwycięstwo. - Pewne schematy ćwiczymy na treningach, a zwycięska bramka była tego pokłosiem - podkreślał.


 
Gdy na ławce kar przebywał MajkowskiRóżański zagrał do stojącego za bramką Kacira, a ten do „Kazka”, który odważnie wszedł między trzech obrońców tyskich i  z metra wpakował krążek w górny róg.  Pierwszego gola górale również zdobyli gdy faulował Majkowski. Tym razem Jakes mocnym strzałem z niebieskiej linii pokonał Sobeckiego. W wykorzystywaniu przewag lepsi byli nowotarżanie. Gospodarze mieli kilka takich okazji, ale mieli ogromne problemy z zakładaniem „zamka”. Podhale bardzo dobrze się broniło, mało tego wyprowadzało szybkie kontrataki. Zaraz po zdobytej pierwszej bramce miejscowi 56 sekund grali z przewagą dwóch graczy. Nie wykorzystali tego.  Tak na dobrą sprawę nie zagrozili Rajskiemu. Więcej, byli bliscy stracenia gola. Duet Kacir – Różański przeprowadził cudowną kontrę. „Rożak” już minął bramkarza, ale ten w ostatniej chwili podbił mu kija i kapitan „Szarotek” nie trafił w krążek. Niewykorzystana sytuacja się zemściła. Justka zagrał do Bacula, a ten stojąc za bramką z metra skierował go do pustej siatki. Podhale miało pecha, bowiem „guma” odbita się wcześniej od łyżwy obrońcy Podhala i zmyliła Rajskiego.
 
- Te pajace w pasiakach zabrały nam zwycięstwo! Pieniądze, na które ciężko pracujemy! – krzyczał po meczu Sebastian Gonera.
 
- Ma rację – wspierał go Wojciech Matczak. -  Nie popisali się liniowi.  Zatrzymali prawidłowe akcje, gdy wychodziliśmy na czyste pozycje.  Zresztą główny też się mylił. Moim zdaniem Krzysiek Majkowski nie faulował.  Zrobiliśmy wszystko, aby ten ważny mecz wygrać. Za mało jednak goli zdobyliśmy.
 
GKS Tychy – Wojas Podhale Nowy Targ 1:2 (1:1, 0:1, 0:0)
0:1  Jakes - Voznik (5:11 w przewadze),
1:1 Bacul – Justka (10:55),
1:2   Zapała – Kacir – Różański (34:16 w przewadze).
GKS Tychy: Sobecki;  Gonera -  Gwiżdż (2),  Kuc (2) -  Śmiełowski,  Mejka -  Majkowski (4); Jakubik -  Belica -  Sarnik,  Bacul -  Justka -  Wołkowicz,  Gawlina -  Frączek -  Woźnica oraz Cychowski. Trener Wojciech Matczak.
Podhale: Rajski; Sroka (4) -  Wilczek,  Buril -  Jakes (2), Zamojski -  B. Piotrowski oraz Dutka;  Bakrlik -  Koszarek -  Malasiński,  Różański -  Zapała -  Kacir,  Baranyk (4) -  Voznik -  Łyszczarczyk oraz Ł. Batkiewicz.  Trener Wiktor Pysz.
 
Mistrz, Mistrz Po-dha-le!
 
20 marca stolica polskiego hokeja, po dziesięciu latach,  wróciła do Nowego Targu! „Szarotki” postawiły kropkę nad „i”. Po raz pierwszy od 1984 roku, od kiedy rozgrywany jest w naszym kraju play off, drużyna z czwartego miejsca po sezonie zasadniczym sięgnęła po mistrzowskiego berło.
 
Tychy w tej serii nie miały żadnych atutów, by sprostać góralom. Ci, w  ostatnim meczu, pokazali przeciwnikowi gdzie raki zimują. Już w 61 sekundzie goście uciszyli tyską widownię. Trzeba uczciwie powiedzieć, iż Kuc z Sobeckim sprezentowali bramkę Baranykowi. Nie upłynęły 2 minuty i pierwsza formacja Podhala przeprowadziła akcję na jeden dotyk, lecz  Kacir nie zdołał ją sfinalizować. – Tychy są bezradne. Bardzo chcą, ale brakuje im umiejętności. Są gorzej przygotowani fizycznie, ustępują nam w organizacji gry – komentował na gorąco olimpijczyk, Jacek Szopiński.   Nie dokończył zdania, bo Zapała, gdy Podhale grało w osłabieniu, znalazł się sam na sam. „Obudźcie się, obudźcie się! – krzyczeli kibice tyscy. Gospodarze nie spali, ale nie  potrafili znaleźć recepty na doskonale zorganizowaną defensywę. Wszystko robili  na zwolnionych obrotach. Brakowało ich atakom  płynności, polotu, pomyślunku.
 
– Skuteczność zawodzi – mówił  kapitan GKS, Adrian Parzyszek. – Może w drugiej tercji zaczną wpadać krążki do bramki, bo nie jesteśmy słabszą drużyną.
 


Trudno było się zgodzić z tym stwierdzeniem. Sytuacji, z których mogłyby paść gole dla tyszan  praktycznie nie było. Nie potrafili nawet wykorzystać czterech przewag. Więcej, założyć „zamka”. Bliscy, w takich okolicznościach,  byli straty dwóch goli.  Miejscowi próbowali zaskoczyć Rajskiego strzałami z dystansu, a ten ze spokojem wszystko łapał do „raka”. 
 
Wydawało się, że gospodarze po przerwie rzucą się do huraganowych ataków.  W końcu nic już nie mieli do stracenia, a czasu było coraz mniej. Tylko skąd wykrzesać siły i pomysł na grę? W dodatku tyszanie mieli ogromne trudności w konstruowaniu akcji, z wyprowadzeniem krążka z własnej tercji, a co dopiero mówić o przeszkadzaniu bramkarzowi. Trudno im było wejść do tercji górali.  Podania były  niecelne, przechwytywane przez nowotarżan, którzy wyprowadzali  szybkie  i bardzo niebezpieczne kontry. W 27 minucie, gdy Podhalanie grali w osłabieniu,  krążek we własnej tercji, po złym rozegraniu, przechwycił Kacir i  na metrze odjechał rywalom. Tutaj było widać „moc silnika” jednych i drugich.  W sytuacji sam na sam przerzucił  krążek na backhand i wpakował do siatki.  


 
- Jeśli sami sobie nie strzelimy gola, to Tychy nie są w stanie tego dokonać – mówił kierownik drużyny Podhala, Jacek Kubowicz.
 
 Nie pomylił się. O 34 minucie Rajski, który doskonale bronił w każdym meczu, ale w tym momencie zaspał. Gonera, gdy jego zespół grał w osłabieniu, z „wąsów” z własnej tercji wybijał krążek i –ku zaskoczeniu wszystkich – z takiej odległości wpadł do siatki. Ta bramka troszkę rozjuszyła gospodarzy, ale na krótko. 
 
- Oby tylko gol puszczony przez Tomka  nie zdeprymował go. Takie bramki lubią się zemścić – martwił się olimpijczyk, Gabriel Samolej.
 
 Jego obawy nie zostały potwierdzone. – Nie mogły, bo tyszanom z każdą minutą puchły nogi – zauważył  Jacek Szopiński
 
Podhale dorzuciło jeszcze dwa gole i po ostatniej syrenie mogło wykonać taniec radości. Strzeliły korki od szampana i tradycyjnie spalony został kapelusz kierownika drużyny.


 
- Triumfowała dobra taktyka i świetne wykonanie jej przez zawodników. W tak trudnych meczach niezwykle istotna jest dyscyplina i pressing na tafli. Udało nam się to zrealizować i zasłużenie wygraliśmy. Po raz pierwszy zdobyłem mistrzostwo Polski z ławki trenerskiej. Bardzo się cieszę, że dramaturgia w meczach play off była świetną promocją polskiego hokeja – podsumował Wiktor Pysz.  
 
- Zagraliśmy mądrze w defensywie i dzięki temu mogliśmy wyprowadzać zabójcze kontry – mówił Milan Baranyk.
 
-  To jest najwspanialszy prezent jaki mogłem otrzymać w dniu urodzin – twierdził Tomas Jakes. -   Bylem pewny, że w piątym meczu załatwimy sprawę mistrzostwa.
 
- Nareszcie. Czekaliśmy 10 lat na ten tytuł – mówił szczęśliwy Jarosław Różański. -  Co sobie założyliśmy przed sezonem, zrealizowaliśmy. Półfinałowe spotkania z Cracovią stworzyły mocny psychicznie kolektyw.


 
- Podhale było bezsprzecznie lepszą drużyną. Przez cały czas kontrolowało przebieg wydarzeń. Tyszanie walecznie zagrali, ale nie znaleźli sposobu na solidny hokej górali. Podhale miało też doskonałych obcokrajowców, którzy robili grę i potrafili zdobywać kluczowe gole – skomentował Mariusz Czerkawski, były gracz NHL. 
 
GKS Tychy – Wojas Podhale Nowy Targ 1:4 (0:1, 1:1, 0:2)
0:1  Baranyk (1:01 w przewadze),
0:2   Kacir (26:55 w osłabieniu),
1:2   Gonera (33:25 w osłabieniu),
1:3  Różański – Zapała – Kacir (43:58),
1:4   Zapała – Baranyk – Różański (56:52 w przewadze).
GKS Tychy: Sobecki;  Gonera -  Gwiżdż (25),  Kuc – Śmiełowski,  Mejka -  Majkowski oraz Cychowski (2);  Bacul (20) -  Belica (4) -  Justka (29),  Ślusarczyk -  Jakubik (4) -  Sarnik (10),  Gawlina (2) -  Frączek -  Woźnica oraz Wołkowicz. Trener Wojciech Matczak.



Podhale: Rajski (2);  Sroka -  Wilczek (2),  Buril (2) -  Jakes, Zamojski (6) -  B. Piotrowski,  Dutka (25);  Różański -  Zapała (2) -  Kacir,  Baranyk -  Voznik -  Łyszczarczyk,   Ł. Batkiewicz (2) - Bakrlik (27) -   Malasiński oraz Koszarek. Trener Wiktor Pysz. 
 
Ponadto w sezonie grali:  David Lemanowicz, Marek Batkiewicz, Konrad Tobiasiewicz, Luks Smolka, Przemysław Piekarz, Sebastian Smreczyński, Sebastian Łabuz, Sebastian Biela, Dawid Słowakiewicz, Richard Sechny, Matus Hanes, Mateusz Malinowski, Mateusz Iskrzycki, Mateusz Leśniowski Maciej Sulka, Michał Radwański, Michał Piotrowski.
 
Królewskie powitanie
 
To co się działo, w nocy z 20 na 21 marca  przed halą lodową i na nowotarskim Rynku przeszło wszelkie wyobrażenia.  To była wyjątkowa noc.
 
Tłumy kibiców najpierw zebrały się przed lodowiskiem. Tam początkowo miano przywitać bohaterów. Gdzieś ok. 1 w nocy ktoś krzyknął: „idziemy na Rynek” i wszyscy ruszyli za nim  w amoku, ze śpiewem na ustach, z szampanami i kuflami piwa w rękach. A z nieba lało... jak z cebra. Wszyscy byli przemoczeni, na nikim nie było suchej nitki.   Gość rozebrany do rosołu latał po Rynku wykrzykując „Mistrz, mistrz, Po-dha-le!, Mistrz, mistrz Po-dha-le! „Tak się bawi, tak się bawi Nowy Targ!”  Ze wszystkich stron słychach  było wystrzały petard. Niebo  rozjaśniały ognie sztuczne.  


 
– Jedzą kolację za Myślenicami. Nie! Już są w Skomielnej – miałem telefon – przekrzykują się kibice.  Zajechał samochód z Wiesławem Wojasem, to znak, że drużyna jest już tuż, tuż. Tłum rzucił się na właściciela zespołu. Każdy chciał go uścisnąć. „Wiesław Wojas, – skandowali kibice. „Dziękujemy, dziękujemy”. Sto lat, sto lat” śpiewał tłum podrzucając go w górę.  Tłum napierał z wielką mocą. Sponsora nie było  widać. Za chwilę  tańczył i śpiewał z kibicami.
Przed sezonem zapowiadał: „tylko mistrzostwo, bo jak nie, to żegnam się z hokejem”.  – Zawodnicy spełnili ultimatum – śmiał się. – Dobra drużyna, dobry trener więc jest mistrzostwo. Co dalej? Praca i organizacja mocnej drużyny.


 
Godzina 1:45. Jadą! – ktoś krzyknął i wiara rzuciła się w kierunku ulicy Kolejowej. Najpierw pojawiły się  samochody osobowe z klaksonami i kibice na dachach z flagami. Jak we Włoszech, tylko fontanny brakowało. Tą zastąpił rzęsisty deszcz, przechodzący momentami w śnieg.  Płonęły pochodnie wokół autokaru. Strzelał petardy. Szampan lał się na przednią szybę. Kierowca musiał się zatrzymać. – Pozwólcie  niech wjadą na Rynek – krzyczała jakaś kobieta. Ale kto by ją  tam  słuchał. Każdy chciał wejść do autobusu, uścisnąć dłoń  bohaterom. Po jakimś kwadransie wreszcie zawodnicy dotarli na Rynek. Wyszli do tłumu. Zabawa trwała na całego. Wreszcie dopadnięty został Wiktor Pysz. Na tyskim lodzie nie pozwolił się podrzucać zawodnikom, teraz nie miał szans tego uniknąć. „Wiktor Pysz, Wiktor” – śpiewała publiczność, gdy fruwał w powietrzu.  –  To było nie do uniknięcia – powiedział.


 
Cześć zawodników na nogach przyszła pod halę, a ci, którzy zdecydowali się jechać autokarem, dotarli tam dopiero przed trzecią. Ale z jakim fasonem. Frantisek Bakrlik i czterech jego przyjaciół z drużyny, jechało na dachu autobusu. Ich okrzyki: „jesteśmy najlepsi”, Mistrz, mistrz, Po-dha-le!” miały moc tysiąca decybeli i z pewnością słychać je było w każdym zakątku Nowego Targu.
 
Stefan Leśniowski
Zdjęcia Jarosław Haber
 

Komentarze









reklama