Ekonomiści już zaczęli wyliczać straty. Sport wiąże się z pieniędzmi, a już wiemy, że załamują się wielkie firmy. Nawet jak pandemia się skończy, nic od razu nie wróci do poprzedniej sytuacji. Wywrze ogromny wpływ na budżety klubów, na kontrakty zawodników i wszystkich, którzy pracują przy sporcie. Stracą wielcy i maluczcy. Kluby będą bankrutować, zawodników czeka obniżka pensji. Strach ogranie tych z peryferii. Jak poradzi sobie wizytówka Nowego Targu, Hokejowy Klub Podhale? Jak poradzą sobie mniejsze piłkarskie kluby z naszego regionu?
Sport zawodowy straci najwięcej, a za taki uważa się hokej, bo ci, którzy dotąd go utrzymywali mają i będą mieli o wiele ważniejsze wydatki. Zresztą hokej nigdy nie miał zbyt dużo pieniędzy, miał problemy ze znalezieniem strategicznego sponsora. Powiedzmy z poważną kasą, którego nie było od czasów Wieńczysława Kowalskiego czy Wiesława Wojasa. Teraz ci, którzy nawet małym groszem wspierali próbując łatać dziury i pomóc, by „Szarotki” nie zwiędły, stracą i z całą pewnością ich pomoc zostanie ograniczona do minimum, bądź ją zaprzestaną. Spółki skarbu państwa na walkę z koronawirusem przeznaczyły już sporo forsy, liczoną w milionach. Inne firmy, w mniejszym czy większym stopniu, też wspierają walkę z tym ”potworem”. Tych milionów zabraknie na zamknięcie budżetów klubowych, na wysokie kontrakty dla zawodników. Dla niektórych Eldorado się skończy. Trzeba będzie zacisnąć pasa, tym bardziej, że nie da się zapewne liczyć na samorządy. Te ratowały klub taką niby „promocją miasta”, ale bądźmy poważni, teraz większą „promocją” byłaby walka z pandemią.
Włodarze KH Podhale już w minionym sezonie mieli problem z budżetem. Dopinali go do ostatniej chwili, by dostać licencję na grę w PHL. Liczyli na wsparcie miasta, ale i tak pomoc samorządu uznali za niewystraczającą. Sponsora tytularnego nie znaleźli i musieli się posunąć do „zrzutki.pl”. Szkoda tylko, że taką akcję przeprowadzili, by zatrudnić wątpliwej jakości obcokrajowców. Nie zrobili jej, by zatrzymać rodowitych nowotarżan. Teraz cięcia samorządu będą zapewne większe, zmagając się z mniejszymi wpływami do budżetu na skutek szeregu decyzji państwa. Zatrudnienie w przyszłym sezonie takiej armii „obcych” jak obecnie, to może być w dobie kryzysu nieosiągalne. Chciałbym się mylić. W takich okolicznościach „swój” będzie atrakcyjnym towarem. Tylko, że tak naprawdę tych juniorów niema. Na pewno nie na stworzenie drużyny.
Sportowcy zdają sobie sprawę, że nastają ciężkie czasy. Szef Stowarzyszenia Zawodników Hokeja na Lodzie, Krystian Dziubiński, wraz ze związkami zawodowymi koszykarzy i piłkarzy, wystosował apel do ministra sportu. Związki zawodników domagają się obrad, w celu stworzenia planu naprawczego, który dotyczyłby pomocy zawodnikom, klubom, działaczom wyjścia w kryzysu. Proponują też, by w obradach uczestniczyli sponsorzy wspierający sport. Podkreślili, że zakończone przedwcześnie zmagania ligowe narażą na starty wszystkich związanych ze sportem.
W dobie pandemii nie brakuje głosów, by zawodnicy zrzekali się części swoich wynagrodzeń, bo one pochłaniają lwią część klubowych budżetów. Z zagranicy co rusz dobiegają informacje o zawodnikach czy trenerach, którzy zdecydowali się na taki ruch. W Polsce pierwszym zespołem, który zgłosił taki akces jest trzecioligowa bytomska Polonia.
Zastanówmy się nad klubemi piłkarskimi z naszego regionu. Ktoś może powiedzieć, że problemy jej tak bardzo nie dotyczą, skoro znajdują się na peryferiach wielkiego sportu, a do organizacji więcej się dokłada niż na nich zarabia. Drużynę stanowią piłkarze nie na kontraktach, a kartach amatora, którzy dostają dodatek do pensji. Zawodnicy zazwyczaj łączą grę w piłkę z pracą. Są oczywiście wyjątki. W długi takie kluby raczej nie popadną. Jeśli już to trzecioligowe NKP Podhale może mieć zmartwienie, bo ma graczy na kontraktach. Musi płacić zawodnikom, mimo że nie grają i nie trenują wspólnie, ale mają zajęcia domowe. Klub ma jednak Wiesława Wojasa, który może złagodzić skutki kryzysu. Jakie jutro czeka pozostałe kluby?
Musimy przetrwać i liczyć na lepszy czas. Wierzyć, że sport da sobie radę. Ale trzeba zdać sobie sprawę, że myślenie o sportowym biznesie się zmieni. Czy na zawsze? Jak będzie wyglądała ta nowa rzeczywistość? Podejrzewam, że wielu się nie spodoba.
Stefan Leśniowski