20.11.2009 | Czytano: 2236

W ślady mistrzyni (+zdjecia)

19- letnia Joanna Hebda z Ostrowska, wychowanka wielokrotnej mistrzyni świata i Europy w karate kyokushin, Ewy Pawlikowskiej wywalczyła Puchar Polski w kategorii do 55 kg. Startuje w wadze, w której od 13 lat niepokonana jest jej trenerka. – Nareszcie mam następczynię. Mogę z czystym sumieniem kończyć karierę – wyznała w amoku sukcesu Ewa Pawlikowska.

- Bardzo starannie przygotowywałam się do tych zawodów – mówi Joanna Hebda. – Walki nie były łatwe. W finale zmierzyłam się z odwieczną rywalkę Ewy, Agnieszka Helińska. Katowiczanka nie wygrała nigdy z moją trenerka. Walka była bardzo wyrównana. Rywalka zadała mi wiele ciosów. Jestem posiniaczona. Ramię mam całe czarne. To normalka po każdych zawodach. Jestem młoda i wytrzymała na ból. Tydzień wystarczy mi na regenerację sił i zabliźnienia ran. Helińska zapewne też się kuruje, bo nie pozostawałam dłużna w zadawaniu mocnych ciosów na klatkę piersiową i głowę, zarówno rękami jak i nogami.

Asia nie jest skora do wyjawienia swoich zalet i wad. Kieruje mnie z tym do trenerki. - Fachowcy twierdzą, że Aśka ma mój styl – mówi Ewa Pawlikowska. – Jakbym widziała siebie. To efekt wspólnych treningów. Obie bardziej preferujemy uderzenia rękami. To nasz atut. Przed nią jednak dużo ciężkiej pracy. Musi popracować nad nogami, czyli więcej kopać. Co też nie oznacza, że będzie machać nogami bez sensu, po to żeby się zmęczyć, ale wykorzystać je, gdy uderzenia rękami nie przynoszą efektu, albo gdy przeciwnik znajduje się poza ich zasięgiem. Musi pracować nad kontrolowaniem zadawanych ciosów tzn. nie uderzać za wysoko. Przez ten błąd przegrała kilka walk. Najważniejsza jest jednak psychika. W Bydgoszczy potrafiła opanować stres i uwierzyła w siebie, że może wygrać.

Hebdę do tego sportu w dzieciństwie zainspirowały filmy z Bruce Lee. – To był dopalacz – przyznaje. – Spodobał mi się ten sposób walki. Od najmłodszych lat byłam zadziorną dziewczyną, która toczyła walki z braćmi. Oczywiście na żarty. Na poważnie karate wkroczyło do mego życia przed sześciu laty. Od razu trafiłam na świetnego nauczyciela. Ewa przecież jest ikoną polskiego karate. Pod jej okiem robię stałe postępy. Chciałabym iść w jej ślady, ale do tego jeszcze droga daleka. Trening wymaga wielu wyrzeczeń. Teraz mam mniej czasu na niego, gdyż w maju mam egzamin maturalny. Puchar Polski to mój pierwszy poważny sukces, nie licząc drobnych wygranych, jak choćby trzecie miejsce w mistrzostwach Polski juniorów.

- Jeżeli powtórzy ten sukces w mistrzostwach kraju, to jestem przekonana, że może zająć moje miejsce w kadrze narodowej i jej kandydatura na mistrzostwa Starego Kontynentu będzie rozpatrywana – twierdzi Ewa Pawlikowska.

Obie panie jeszcze się nie spotkały w bezpośredniej walce. – Na treningach sparujemy, ale to nie jest to co na prawdziwych zawodach. Jeszcze do Ewy mi sporo brakuje, głównie ustępuję jej szybkością i doświadczeniem – przekonuje Joasia.

- Na mistrzostwach Polski raczej się nie spotkamy jako przeciwniczki, ponieważ ja planuje zakończyć karajowe starty karierę – wyjawia Ewa. - Może wezmę udział jeszcze w mistrzostwach Europy i świata w przyszłym roku, jak zdrowie pozwoli. Może spotkamy się na macie za granicą. To byłoby piękne. Może razem, podobnie jak w tym roku pojedziemy na kwietniowe mistrzostwa świata do Japonii? Wszystko zależy do funduszy. Aśka większość kosztów wyjazdu musiała pokryć sobie sama, cześć pokryła firma PPB Krzysztofa Łuczaka oraz firma Ryszarda Steskala. Jej udział w MŚ w tym roku miał wpływ na jej wygraną w Pucharze Polski. Poziom jest bardzo wysoki i można się wiele nauczyć i zobaczyć jak się walczy na świecie. Na ME mogą jechać tylko dwie osoby w każdej kategorii wagowej. Ostatnio byłam ja i Helińska, ale Aśka ma szansę to zmienić.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama