11.02.2018 | Czytano: 4390

Ogrywa Kota i cieszy się z kulinarnego raju (+zdjęcia)

Nowy Targ może pochwalić się wieloma olimpijczykami, ale najwięcej w tym gronie jest hokeistów. Są też rodzynki. Jednym nich jest startująca na drugich zimowych „igrach” Aleksandra Król.

 Nie jest postacią anonimową w snowboardowym towarzystwie. Jej największym sukcesem jest drugie miejsce w PŚ w Moskwie w slalomie równoległym, ósme miejsce w MŚ w Sierra Nevada również w slalomie równoległym i mistrzostwo Uniwersjady w Ałmatach w ubiegłym roku w slalomie gigancie równoległym. Jest w światowej czołówce w swojej konkurencji i zamierza to udowodnić w Pjongczang. Rozpoczęła w tym celu współpracę z prywatnym trenerem ze Szwajcarii.

- Jakie pierwsze wrażanie z miejsca igrzysk?

- Wioska olimpijską ma kameralny charakter. Większość osób, a także obiektów olimpijskich skupionych jest w jednym miejscu, zatem odległości nie są wielkie. Można także spotkać wielu sportowców nie wychodząc w zasadzie poza jej teren. Ja mam dobry kontakt z naszymi skoczkami narciarskimi. Muszę się przyznać, że ich towarzystwo zawsze napełnia mnie pozytywną energią. Jako ciekawostkę, powiem, że Maćka Kota, z którym siedziałam w ławce na studiach, ogrywam w karty. Wracając do tematu muszę stwierdzić, że igrzyska są po prostu dobrze zorganizowane. Do dyspozycji zawodników są dostępne miejsca do treningu (siłownia) oraz rozrywki (gry) i co ciekawe, choć z tego nie korzystam, salon fryzjerski, makijażystka, pedikiurzystka. Jeżeli chodzi o jedzenie, to jest dla mnie raj kulinarny – w tym kuchnia wegańska, bezglutenowa. Jeżeli chodzi o sam apartament, to dzielę go z biathlonistkami. Na warunki w żaden sposób nie można narzekać – są dobre. Dbam także o pokój, bowiem mam świadomość, że będzie on sprzedany i po prostu mieszkać tam będą po igrzyskach normalne rodziny. Niestety nie mam czasu na oglądanie innych konkurencji, bowiem już rozpoczęłam treningi, choć nie ukrywam, że dostałam zaproszenie na mecz hokeja – ale nie uda mi się wybrać – najpierw obowiązki, odpuszczam przyjemności. Skupiam się na starcie.

- Różnica czasu między Polska a Koreą to osiem godzin. Jak planujesz się aklimatyzować?

- Do Korei przyleciałam znacznie wcześniej, ażeby właśnie się aklimatyzować. Są modele aklimatyzacji bardzo krótkiej np. przylot bezpośrednio przed zawodami lub dłuższe przebywanie w danym miejscu. Ja preferuję ten dłuższy okres, bowiem wtedy mogę przyzwyczaić się do strefy czasowej, pogody i tym podobnych czynników. Praktycznie rozpoczęłam także od razu treningi, tak by oswoić się z pogodą i poznać niejako śnieg.

- Jeszcze przed wyjazdem sportowcy obawiali się ekstremalnie niskich temperatur panujących w Korei. Pogoda może pokrzyżować plany?

- To zależy kto jakie warunki preferuje. Mróz oznacza twardy stok, a co za tym idzie mniejsze dziury na trasie. Brak kolein natomiast premiuje zawodniczki techniczne takie jak ja. Po prostu nie chciałabym odwilży i zmagań po wertepach, bo to nie jest mój typ zawodów. Jeżeli chodzi o niskie temperatury, w przeciwieństwie do innych konkurencji nie starujemy w gumach startowych, tylko kurtkach, wind stoperach. Jakby coś to puchówkę też mam ze sobą. Nie zmarznę.

- Startowałaś w przedolimpijskiej próbie, a więc znasz trasę. Na co trzeba zwrócić największą uwagę na olimpijskiej trasie w Pjonczangu?

- Generalnie nie mam zastrzeżeń do trasy olimpijskiej. W zasadzie podoba mi się. Stok jest o zmiennych parametrach nachylenia, co promuje techniczny a nie siłowy styl jazdy. Choć nigdy nie wiadomo jak zostaną rozłożone tyczki. Miałam okazję startować już na tej trasie w zeszłorocznym Pucharze Świata. Pojechałam wtedy na full. Wypadłam w drugim przejeździe kwalifikacyjnym. Jednakże wtedy w pierwszym przejeździe eliminacyjnym miałam bardzo dobry – czwarty czas zawodów. Jestem dobrej myśli.

- To dla ciebie drugie igrzyska. Widzisz zmianę podejścia do olimpijskiej rywalizacji? Zapewne debiutanckiej tremy nie masz. Jesteś liderką w kadrze. Z całej ekipy uzykowałaś najlepsze rezultaty w tym sezonie. Czujesz się mocna?

- Faktycznie wcześniej byłam na igrzyskach olimpijskich w Soczi, o których już zapomniałam. Występ w igrzyskach jest zawsze tak samo trudny. Prawda, że po czterech latach jestem zawodniczką znacznie objeżdżoną i co za tym idzie znacznie mądrzejsza. Moje wyniki w finałach Pucharu Świata (2, 4, 4, 8, 11,15, 16, miejsce), mistrzostwach świata (8 miejsce) oraz złoty medal Uniwersjady, wskazują, że będzie dobrze. Nie można jednak zapomnieć, że są to pojedyncze zawody i nigdy nic nie wiadomo. Po prostu igrzyska to istny kosmos, a trema już niejednego zjadła. Nie chcę składać żadnych deklaracji, uważam że każdy ze snowboardzistów z naszej reprezentacji może zjechać dobry wynik. Oby los był szczęśliwy dla nas wszystkich.

- Mówi się o skoczkach, o Justynie Kowalczyk, o łyżwiarzach, a snowboard jest w cieniu. Może okażesz się czarnym koniem ekipy?

- Snowboard to taki specyficzny sport. Jak dla mnie jest on za mało doceniany, choć akurat w Korei jest on bardzo popularny. W Soczi snowboard był także najbardziej oglądaną konkurencją, zatem dobry wynik pozwoliłby zapewne na spopularyzowanie tego sportu także w Polsce. Snowboard od lat jest czarnym koniem igrzysk i być może, gdy właśnie teraz nie będzie się o nim mówiło to zaskoczy. Obym miała rację w tej kwestii.

- Sporo czasu było na przygotowania? Plan został wykonany w stu procentach? W twojej konkurencji jeden błąd zbyt słono kosztuje. Zapewne psychika jest bardzo ważna.

- Muszę się przyznać, że nie. Miałem inne plany treningowe, lecz trochę zweryfikowała je choroba. Niemniej jednak ładuję akumulatory na ten jeden start. Trema niejednego już zjadła na igrzyskach a zwłaszcza w mojej konkurencji, która jest taką formułą jeden na śniegu, gdzie każdy drobny błąd praktycznie przekreśla szanse na dobry wynik. Przejazd musi być szybki i perfekcyjny i tego sobie życzę. Trzymajcie za mnie kciuki.

Stefan Leśniowski
 

Komentarze







reklama