- Nie mam pojęcia jak to się stało, że nie zostałem sklasyfikowany w swojej grupie – przekonuje. - Sprawdziłem wpłaty za biegi i wszystko grało. Formalności załatwiałem także Dawidowi Hajnosowi z Szaflar. Z kolegą, który mieszka w Kanadzie, poszedłem do biura, by dowiedzieć o co chodzi. Kobieta powiedziała tylko, że jest jej przykro, ale nic więcej nie może zrobić. A mogła tylko klawiszem moje nazwisko z wynikiem przenieść do kategorii wiekowej 40 plus i byłoby po sprawie. Tylko tyle zrobić, ale zabrakło jej dobrej woli. W Holandii na mistrzostwach Europy była podobna sytuacja. Koledze z Dobrzyc na drugi dzień przywrócono miejsce w klasyfikacji. Tymczasem znalazłem się w „fali”, w grupie, w której każdy mógł wystartować kto chciał sprawdzić swoje siły. Teraz można gdybać czy była to moja wina. Uważam, że zrobiłem wszystko. Gdybym pomylił wpłaty, to przecież dzień wcześniej również byłbym zdyskwalifikowany, a tak się nie stało. Z moim zgłoszeniem nie było problemów. Ukończyłem 3- kilometrowy bieg sprinterski na czwartej pozycji.
Brak dobrej woli i bezduszność działaczy – tak można określić to co spotkało nowotarżanina. W końcu Robert Krzystyniak nie pojechał na zawody do Krakowa. Tego organizatorzy nie wzięli pod uwagę. Gdyby spotkało go to pod Wawelem, to ból byłby mniejszy. Chociaż sportowca zawsze bolą takie sytuacje. W tym przepadku nowotarżanin musiał pokonać Ocean, by stanąć na starcie.
- To nie była wycieczka za grosze. Każdy zdaje sobie sprawę jak kosztowny jest wyjazd do Kanady. Na szczęście znaleźli się dobrzy ludzie, którzy pomogli mnie i Dawidowi Hajnosowi spełnić marzenia i rozsławić swoje miejscowości. Z całego serca dziękujemy właścicielom Gorącego Potoku i gminie Szaflary – mówi Robert Krzystyniak.
Nie ukrywam, że zaskoczył mnie brak na liście darczyńców władz Nowy Targ. Krzystyniak jest przecież mieszkańcem stolicy Podhala. W mediach, nie tylko krajowych, pojawiły się newsy o nowotarżaninie. Czyżby włodarze Nowego Targu z góry założyli, że inwestycja nie warta jest świeczki, by wydać marny grosz. No to się pomylili. Szkoda, bo niewiele jest ludzi, którzy rozsławiają miasto poza jego granicami kraju. Jest czego się wstydzić.
Nie popisali się też zawodnicy, którzy przybiegli za nowotarżaninem. Nie znana jest im zasada fair play. Wiele znam przypadków w sporcie, że zawodnicy, którzy przegrali w sportowej walce, oddawali medal, który przyznany został im przy zielonym stoliku. W tym przypadku zasada fair play nie została wcielona w życie.
- Być może dlatego, że na moje miejsce wskoczył Kanadyjczyk, ale nie oczekiwałem takiego gestu. Byłem na dekoracji i było mi bardzo smutno. Pomyślałem jednak: „ co mnie nie zabije, to mnie wzmocni” – uważa. - Zwykle trudności, przykrości i niepowodzenia wzmacniają, uodporniają. Ta sytuacja jeszcze bardziej zmotywuje mnie do wytężonej pracy, by odegrać się podczas kolejnych startów w mistrzostwach Europy czy globu. W życiu dwa razy się zwraca. Wierzę, że ten utracony medal jeszcze się zwróci.
Robert jak już wspominał wystartował na dystansie sprinterskim (3 km) i na dystansie koronnym 15 km. Oba biegi były ekstremalnie trudne. Nie tylko trzeba było się wspinać pod górę, ale także pokonywać przeszkody, z dodatkowym balastem, workami z 30-kg obciążeniem. Robert dotąd znany był ze stalowej głowy. Pisałem o tym, gdy grał w piłkę. Teraz można powiedzieć, że nie tylko głowę ma ze stali, ale także nogi i ręce. Tak, tak, ręce także, bo podczas pokonywania przeszkód one były bardzo pomocne.
- Na 15 km było pięć wysokich podbiegów na wyciągi narciarskie o przewyższeniu 1200 metrów, z tego dwa z workami 30-kg – relacjonuje. – Cały czas biegłem w pierwszej trójce. Od 10 km zacząłem uciekać zawodnikowi biegnącemu na trzeciej pozycji. Z każdym metrem oddalałem się do niego i ze znaczną przewagą dotarłem do mety na drugim miejscu. W końcówce pobiegłem zachowawczo, bo straciłem orientację, gdzie znajduje się prowadzący bieg. Tym bardziej, iż końcowe przeszkody były najtrudniejsze. Siedem szybkich na ręce. Musiałem uważać, by mnie nie „odcięło” jak w Holandii. Miałem dużą przewagę nad trzecim, więc zachowawczo biegłem. Na mecie pojawiłem się po 2 godzinach i 2 minutach biegu. W pierwszym dniu wystartowało 1700 biegaczy, a drugim blisko 2,5 tysiąca. Na dystansie 3 km, organizatorzy, by taka masa zawodników się nie staranowała, wypuszczali ze startu grupy 10- osobowe co 30 sekund. Nie było więc możliwości kontrolować sytuacji na trasie. Dlatego tak niewiele zabrakło mi do podium. Byłem o minutę wolniejszy od drugiego na mecie. Dystans pokonałem w 24 minuty. W biegu koronnym (15 km) wszyscy wystartowali razem. Była więc kontrola nad tym co dzieje się na czele stawki. Cały czas wiedziałem, na której pozycji biegnę.
W zawodach uczestniczył również Dawid Hajnos z Szaflar. Był najlepszy z Polaków. – W biegu sprinterskim w swojej kategorii wiekowej zajął piąte miejsce, na koronnym dystansie był ósmy. To świetny wynik – zachwala Robert. – Planowałem start w Szczyrku (21-22 października) w górskim biegu Runmageddon na 22 km, ale miałem wypadek, poobijałem żebra i jeśli się nie wykuruję, to dopiero 18 listopada pobiegnę w finale, czyli nieoficjalnych mistrzostwach Polski w Łodzi.
Stefan Leśniowski
Zdjęcia ORC i FB