Maxxis Enduro Cross to zawody dla twardnieli. Największe w USA i jedne z najważniejszych na świecie zawodów łączących motocross i enduro. Po raz pierwszy tego typu zawody rozegrano w 2004 roku i miały być jednorazowym wydarzeniem w The Orleans Arena w Las Vegas. Okazuje się, że pomysł Erica Peronnarda wypalił. Zainteresowanie imprezą przeszło najśmielsze oczekiwania pomysłodawcy i organizatorów. Co roku gromadzi się blisko 30 tysięcy widzów, którzy oczekują mocnych warzeń, wyścigów na pograniczu życia i śmierci. W takim ekstremalnym sporcie, kiedy manetka gazu jest na maksa o wypadki nie trudno. Podziwiają więc zawodników za odwagę i brawurową jazdę oraz doskonałe zgranie motocykla z jeźdźcem.
Organizatorzy w ciągu jednej nocy The Orleans Arena w Las Vegas zamienili w tor przeszkód. Jeźdźcy w tym roku mieli do pokonania praleczki zbudowane z pni drzew, odcinki z potężnych kamieni, piaskowe, z gigantycznych opon i dziury wodne. To wszystko po kilku przejazdach zmieniło położenie. Każde okrążenie jest wielką niewiadomą. Inaczej ułożony kamyczek, czy pień drzewa powoduje, że zawodnicy niesamowicie muszą być czujni na zmiany terenu, by nie zaliczyć „gleby”. Dodajmy do tego, że w temperatura powietrza osiągała 35 stopni Celsjusza.
26-letni Tadeusz Błażusiak, zawodnik fabryczny KTM, był jednym z faworytów imprezy, po tym jak w cudownym stylu wygrał rajd Erzberg Rodeo w Austrii. Na starcie stanęła światowa czołówka zawodników enduro i motocrossu, jak Ricky Dietrich (zwycięzca cyklu z zeszłego roku), Damon Huffman, Mike Brown czy Antoine Meo.
Polak wykręcił najlepszy czas kwalifikacji, a następnie wygrał bieg eliminacyjny, pewnie awansując do ścisłego finału. Poziom był tak wysoki, iż w gronie najlepszych nie znalazł się Antoine Meo!
W finale Błażusiak zaskoczył obserwatorów. Nie jest specjalistą od szybkiej jazdy, ale na trasie pokazał cały swój kunszt, który czyni go zawodnikiem najwyższego formatu. Jako pierwszy wystartował z bramki, pokonując nawet zawodników specjalizujących się w motocrossie. Przez połowę dystansu, do czwartego okrążenia, pewnie prowadził. Niespodziewanie podczas wybijania się do skoku przez basen z wodą poślizgnęło się tylne koło i doszło do awarii tylnego teleskopu. W efekcie Polak wpadł do wody, tracąc prowadzenie na rzecz Dietricha. Do ostatnich metrów obaj zawodnicy mocno się ze sobą ścigali, jechali bark w bark, prowadzenie zmieniało się jak w kalejdoskopie. Walka była tak ostra, iż Dietrich na jednym z zakrętów złamał dźwignię zmiany biegów w motocyklu Polaka, uniemożliwiając mu zmianę przełożeń. Na metę zawodnicy wpadli równocześnie. Dopiero po sprawdzeniu na komputerze okazało się, że Błażusiak był lepszy o kilka centymetrów!
- Poziom zawodów niesamowicie wysoki. Z każdym rokiem jest coraz trudniej zwyciężać. Dzisiejsze zwycięstwo kosztowało mnie sporo sił. Trasa była bardzo szybka, preferowała umiejętności motocrossowe, co nie jest moją domeną. Po wyścigu podchodzili do mnie kibice i mówili, że takich zawodów od dawna nie oglądali. Obserwujący walkę z boksu mój brat Wojciech mało nie dostał zawału serca od nadmiaru emocji. Po ogłoszeniu wyników byliśmy w siódmym niebie – powiedział uszczęśliwiony Tadeusz Błażusiak.
Stefan Leśniowski