23.07.2009 | Czytano: 1857

Powrót w wielkim stylu

„ Dwór króla Topora”, „ Topór za ostry na konkurencję” – to tytuły prasowe sprzed kilku lat, które opiewały wielkość nowotarżanina Józefa Topora Mądrego. Zdobywał mistrzowskie laury niemal na zawołanie. Fachowcy zaś upatrywali w nim zawodnika europejskiego formatu, gdy… czterokrotny mistrz Polski nagle rzucił motocykl w kąt i zniknął z tras. Co się stało? – pytano.

- W tym sporcie bez pieniędzy nie da się egzystować. Sprzęt sporo kosztuje, a przecież na każdych zawodach coś się zepsuje, opony się zedrą. Seat obiecał, że nam pomoże i w ostatniej chwili się wycofał – po dziesięciu latach wyjawia kulisy odejścia. – Musiałem szukać pracy. Nadarzyła się okazja wyjazdu do Stanów Zjednoczonych i z niej skorzystałem. Za „wielką wodą” nie rozstałem się ze stalowym rumakiem. Uczestniczyłem w mistrzostwach Stanów i w pierwszym roku byłem bliski „pudła”. To był wielki szok dla tamtejszych jeźdźców. Człowiek znikąd namieszał im w czołówce i zawarł kontrakt z Betą. Do „pudla” się nie dobiłem, gdyż na Florydzie, na jednej z sekcji, przeleciałem przez kierownicę i rozciąłem głowę. Lekarz na miejscu przeprowadził małą operację, zakładając dziewięć szwów, by dokończyć rajd. Dojechałem do mety, ale medal przeszedł mi koło nosa. Głowa dość długo się goiła. W następnym roku plasowałem się w granicach 7 i 8 miejsca. Najwyżej, na piątym miejscu, sklasyfikowany zostałem w „mistrzowskiej grupie” w Teksasie. Później ścigałem się w grupie Expert i wygrywałem większość rajdów, nigdy nie schodziłem z podium.

Powrót na trasy był w wielkim stylu. Niespodziewanie wygrał dwie eliminacje mistrzostw Polski w Bytomiu, po niespełna trzytygodniowym treningu. W trzeciej eliminacji był drugi, a w czwartej znowu pierwszy. Ze znaczną przewagą prowadzi w klasyfikacji generalnej i bliski jest wywalczenia piątego tytułu mistrza kraju.

- Ze Stanów wróciłem w zeszłym roku i straszliwie brakowało mi jazdy na motocyklu, adrenaliny – wyjawia. – Wybrałem się na trening do Bogdana Sięki, z którym przed wyjazdem trenowałem. Przyjął mnie z ochotą. Teraz nie żałuję, że zdecydowałem się na powrót do sportu. Byłem zdziwiony, że wszystkich pokonałem w Bytomiu, po tak długiej przerwie. Ale techniki się nie zapomina. Gorzej było z kondycją, bo usiadłem na motocykl niespełna miesiąc przed zawodami. W dodatku początkowo trenowałem na czterosuwowym Sherco, a potem otrzymałem egzemplarz profesjonalny Sherco 2009, dwusuw, na którym startuje czołowy jeździec świata Hiszpan Albert Cabestany. Taka zmiana sprzętu nie sprzyja, bo trzeba nauczyć się „rozmawiać” z nowym modelem. Poradziłem sobie i z tym. Warunki atmosferyczne też były moim sprzymierzeńcem, bo w deszczu czułem się jak ryba w wodzie. Zawsze z Sieką trenowaliśmy na mokrych terenach, najczęściej w potokach i to był mój atut. Z kolei na kolejne dwie eliminacje udałem się po 2-tygodniowym rozbracie z motocyklem, bo miałem nogę w gipsie.

Topór poszedł za ciosem i wystartował w mistrzostwach Europy w klasie International w Myślenicach. – Przeżyłem kolejny szok – mówi – bo nie spodziewałem się, że znajdę się na „pudle”. Jestem zadowolony ze startu, bo deszcz padał przez 90% rajdu i trasa była potwornie śliska. Słabo pojechałem pierwszą pętlę, byłem dopiero trzeci, ale na drugim okrążeniu poprawiałem się o jedno miejsce.

Rozmowę przeprowadziłem z Józkiem godzinę przed wyjazdem do Czech na kolejną eliminację ME. – Przez tydzień będę trenował u przyjaciela Pavla Balaša ( wielokrotny mistrza Czech, stary znajomego z Polski, bo kilka lat jeździł w barwach AMK Gliwice – przyp. SL). Kilka razy byliśmy już na wspólnych 2-3 –tygodniowych obozach, szczególnie przed zawodami na suchych terenach.

Józek ma problemy, żeby przypomnieć sobie jak zaczynała się jego przygoda z trialem. – Bodajże był to rok 1993 – mówi. – Rok wcześniej jeździłem z kolegą rowerem wokół klubu AMK Gorce i zauważyłem motocyklistę pokonywującego potężne głazy. Skakał na motorze niczym kozica, a każda ewolucja nie sprawiała mu najmniejszych trudności. Jak się później okazało był to Rafał Luberda, czołowy trialowiec kraju. Bardzo spodobała mi się jego ekwilibrystyczna jazda. Zaczęliśmy rozmawiać i zaproponował mi „50” po Przemysławie Popławskim z Krakowa. Kupiłem ją za zaskórniaki, bez wiedzy ojca. Potem ojciec wykonał transakcję od ręki. Motocykl był słabej klasy, nie był chłodzony cieczą, miał słabe hamulce. Pojechałem nim na Samorody, gdzie spotkałem Bogdana Siekę, który pozwolił mi trenować.

Topór jest bliski wywalczenia, po 10 latach, mistrzowskiej korony. Trzeba tylko… - Wygrać dwie eliminacje w Nowym Targu – kończy zdanie. - W najbliższym czasie to najważniejsza dla mnie impreza. Potem jest Szklarska Porębą i na zakończenie sezonu Puchar Narodów.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama