22.06.2009 | Czytano: 2293

Koszmar

Koszmar – to najczęstsze słowo jakie padało z ust uczestników Supermaratonu MTB Kellys Podhalański. Na górze Wżdar w Kluszkowcach stawiło się ok. 60 śmiałków tylko z Polski, by zmagać się z arcytrudnymi warunkami na trasie. Świetnie z nimi poradzili sobie kolarze Górskich Orłów Nowy Targ.

- Widzi pan jak wyglądam. To było straszne. Wszędzie woda i błoto, do tego potworny ziąb. W górach temperatura była bliska zeru. Kostniały ręce, trudno było utrzymać kierownicę – mówi Mirosław Bieniasz, trzykrotny zwycięzca TransCarpaii, który największy sukces odniósł w mistrzostwach świata w Austrii w Bad Goisern, zajmując piąte miejsce w swojej kategorii wiekowej w 200 –kilometrowym maratonie szczytami Alp, a dziesiąte w elicie.

Bieniasz (Górskie Orły Kelly’s Team Nowy Targ) startował na 50 km i dojechał do mety na trzeciej pozycji. Musiał ustąpić wyższe miejsca młodszym, m.in. wschodzącej gwieździe „stajni” Jana Blańdy, Emanuelowi Piaskowemu, który w tym sezonie drugi był w „Langu”, a na mecie w Kluszkowcach zameldował się na pierwszej pozycji. Przebojem wdarł się na salony kolarstwa górskiego. Dostrzegł to trener kadry Andrzej Piątek i przygarnął go pod swoje skrzydła. Na drugiej pozycji finiszował nowotarżanin Michał Sikora. Na tym dystansie wystartowała tylko jedna kobieta, reprezentantka Górskich Orłów, Debora Jaworska i ukończyła wyścig.

- Ekstremalne warunki przypominały kultowe Danielki. To był wyścig dla twardnieli. Wygrali z chłodem, deszczem i błotem - mówi dyrektor przedstawicielstwa Kelly’s w Polsce, jeden z głównych organizatorów imprezy, Grzegorz Niewiński.


Jan Blańda (z lewej) i Grzegorz Niewiński

 

- Nieliczni przekroczyli linie mety – dodaje Jan Blańda. - Wielu przyroda i warunki atmosferyczne „wykończyły”. Do połowy trasy miałem klocki hamulcowe, potem nie było czym hamować. Wszystko oblepione było błotem. Kamienie potwornie śliskie, bo wcześniej jadący pozostawili na nich „ciasto”. Od nas nikt nie zdecydował się jechać 200 km. Albert Głowa i Tomasz Ziembla przymierzali się do tego dystansu, ale ostatecznie przejechali 100 km. Potem okazało się, że był to najtrudniejszy dystans, ze sporą ilością podjazdów i zjazdów. Ukończyli wyścig w wyśmienitej kondycji. Pierwszy był Głowa, dla którego w tym roku priorytetem są mistrzostwa kraju. Wyprzedził Tomka. 147 km przejechał Remigiusz Zachara. Niektórzy pomylili trasę, głównie ci, którzy zdecydowali się wybrać dystans 25 km. Wśród nich Kasia Galewicz.

Dlatego na tym dystansie mieliśmy dwóch zwycięzców – tego właściwego Łukasza Bocheńskiego z Nowego Targu i tego, który pomylił trasę – Mariusza Czaple z Gliwic. Wśród kobiet pierwsza na tym dystansie była Elżbieta Spławska z Górskich Orłów Nowy Targ.

- Już po 5 km nie było na nas suchej nitki – mówi właściwy triumfator. – Najgorzej było przy zjazdach, gdy nie musiało się pedałować. Z zimna aż ciarki przechodziły. Widziałem jak z trasy goprowcy zwozili zawodników. Wielu skreczowało.

Na pokonanie najdłuższej trasy – 200 kilometrowej - zdecydowało się tylko pięciu jeźdźców, z tego dwóch nie ukończyło wyścigu. – Jako pierwsi do mety dotarli dwaj kolarze z Łodzi, trzeci z Krakowa, pokazał ogromny hart ducha – kręci głową Jan Blańda. – Urwał tylną zębatkę. Tylko na trzech i bez hamulców dojechał do mety. Zasłużenie w jego ręce trafiła nagroda specjalna ufundowana przez Urząd Marszałkowski województwa małopolskiego.

- Dużo trudniejszy teren niż w Austrii. Miejsce zapierające dech w piersiach, miejsce czarodziejskie, miejsce wielu nieznane. Róbcie swoje, to dopiero początek – powiedział gość honorowy, Martin Huber, pomysłodawca i dyrektor Salzkammergut Trophy.

Zawiódł Cezary Zamana, który objął patronatem imprezę, obiecywał nawet, że niej wystąpi. Nie przyjechał.

Stefan Leśniowski, Mateusz Leśniowski

Komentarze









reklama