19.06.2009 | Czytano: 3074

Kozice na rowerach

Rowerowa odmiana trialu zdominowała Nowy Targ i jego okolice. Wszędzie można zobaczyć tabuny młodych ludzi skaczących na rowerach bez… siodełka. Wybierają najczęściej okolice Dunajca, blisko hali lodowej. Tam też spotkałem zawodników, którzy są przyszłością tej dyscypliny sportu, a którzy mają już na swoim koncie spore sukcesy, nie tylko na krajowej, ale także międzynarodowej arenie.

Filip Mrugała i Oskar Kaczmarczyk sportową przyszłość wiążą z tym sportem. Dodajmy od razu, że nie łatwym, wymagającym cierpliwości, dokładności, sprytu i wręcz mistrzowskiego zgrania się z rowerem. Bez tych cech nie byliby zdolni do skakania z kamienia na kamień, do pokonywania wielkich szpuli z kabli eklektycznych, przemierzania leśnych ścieżek usłanych mchem, korzeniami i pniami drzew, czy też zmagania się z mokrymi kamieniami w potokach. By być najlepszym muszą wykonywać każdy ruch z zegarmistrzowską precyzją, a więc nie mogą dotknąć podłoża nogą, bo wtedy łapie się punkty karne.

Przypadkowi przechodnie przyglądający się ich cyrkowym ewolucjom tylko kiwali głową z niedowierzania. – To koty, że spadają na cztery lapły? – pytał jeden z przechodniów. – Nic im się nie stanie? – pytała starsza pani. – Rower bez siodełka – łapał się za głowę kolejny przechodzień.

 

Bez spadochronu
16 – letni Filip Mrugała w tym „cyrku” kręci już pięć lat i to jak. Został najmłodszym mistrzem Polski w kategorii juniorów, gdy miał 13 lat! Organizatorzy, widząc talent chłopaka, dopuścili go do startu, bo w tej kategorii można występować dopiero w wieku 16 lat. To było pierwsze jego najwyższe trofeum krajowe w tej kategorii wiekowej, ale nie ostatnie. Jeszcze raz w tej kategorii stawał na najwyższym stopniu podium w czempionacie kraju. Zadziwił też świat i Europę swoimi występami. Dwa razy był drugi na naszym globie i tyleż razy na Starym Kontynencie w kategorii Minime.

- Wicemistrzostwo świata zdobyte w Hiszpanii w 2007 roku kosztowało mnie wiele pracy i wyrzeczeń – mówi Filip Mrugała. – Złoty medal przegrałem jednym punktem. To były jedne z trudniejszych zawodów w jakich dotychczas uczestniczyłem. Spiekota i nagrzane betonowe place dawały potwornie w kość.

Filip doskonale wyszkolony technicznie jeździ bezkolizyjnie. – Jeszcze nie miałem sytuacji, by korzystać ze „spadochronu” – śmieje się.

Ostatnio startował w Nowym Bystrym w kategorii Elite. Znowu był najmłodszym jeźdźcem i „dokopał” starszym o wiele lat konkurentom. – Byłem najmłodszy wśród najlepszych Polaków – mówi. – Moi przeciwnicy mieli powyżej 20 lat. Odcinki były bardzo wymagające, trudne technicznie. Było sześć sekcji, a najtrudniejsza nosiła numer trzy. To był stromy podjazd i zjazd. Na pierwszej pętli nie zdołałem się zatrzymać i przekroczyłem pas, w którym miałem się zmieścić. Była więc piątka, ale jak się później okazało jedyna w tych zawodach. Drugi zawodnik ukończył zawody z dziesięcioma podpórkami. Trasa mi podeszła. Pogoda była super, a obawialiśmy się o nią, gdyż dwa dni przed zawodami padał deszcz. Odcinki były suche, naturalne, usytuowane w lesie i w potoku.

Aby startować w zawodach najwyższej rangi, sprzęt musi być najwyższej jakości. Na podrobach nie da się sięgać po medale mistrzostwa świata czy kraju. – Mam do dyspozycji dwa rowery, z kołami 20 i 26 calowymi – mówi Filip Mrugała. – Są to składaki z różnych komponentów, ale ramy są produkowane w Hiszpanii do 20 –calówek i we Francji do 26 calowych kół. Taki rower kosztuje w granicach 8 tysięcy złotych, a górski 12-14 tys. Sprzęt często zawodzi. Trzeba wymieniać mnóstwo komponentów. Średnio psuje się raz w tygodniu. Klub zapewnia mi rower na sezon i sponsoruje dalsze wyjazdy.

Filip jeździ w barwach Aqulia Wadowice, gdyż w Nowym Targu brak klubu z sekcją trialu rowerowego. Jest co prawda motocyklowy odpowiednik, ale problem leży w przynależności dyscyplin do innych związków sportowych.

Przed Filipem bardzo bogaty sezon. Już 4 lipca czeka go Puchar Świata, a osiem dniu później mistrzostwa Starego Kontynentu w Holandii. Sierpień to młodzieżowy czempionat Europy w Belgii, a na początku września czeka go wyprawa do dalekiej Australii na mistrzostwa świata.

- W Belgii chciałbym stanąć na „pudle”. W pozostałych zawodach będę najmłodszym, który może startować w juniorach, więc będzie ciężka przeprawa. Będę szczęśliwy jeśli dostanę się do finału, a więc pierwszej ósemki. Mam nadzieję, że zakwalifikuję się do drużyny narodowej wyjeżdżającej do Australii. Pojedzie tam pięciu zawodników – dwóch seniorów i tyleż juniorów oraz kobieta. Ciężko pracuję, by zakwalifikować się do ekipy. Cztery dni w tygodniu ćwiczę na rowerze, przez trzy – pracuję nad siłą i wytrzymałością.

 

Tata mnie łapie
Naszej rozmowie przysłuchiwał się o cztery lata młodszy Oskar Kaczmarczyk. To syn mistrza kraju w trialu motocyklowym, który ostatnio zaliczył „piekło” w Erzberg Rodeo. Oskar nie bardzo chce pójść w ślady ojca. – Wolę rowery – mówi zdecydowanym głosem. – Tata będzie zawiedziony? - pytam. – Ej, gdzie tam - śmiało odpowiada. Chociaż po chwili dodaje: - Może mi się jeszcze zmienić, bo startuję w obydwu odmianach trialu. W motorach jestem w teamie Sherco, ale nie trenuję, tylko uczestniczę w zawodach.

W motorowym trialu jest mistrzem kraju w swojej kategorii wiekowej, w rowerach ma na koncie zdecydowanie większe sukcesy. Sięgnął po mistrzostwo kraju i wicemistrzostwo Europy i po czwarte miejsce w świecie w kategorii Pouson.

- Te sukcesy przekazały mi dodatni impuls, by iść w tym kierunku – mówi. – Zresztą od skakania na rowerze rozpocząłem przed pięciu laty sportową przygodę. Dopiero po roku wsiadłem na motocykl. Z tatą jeździłem na zawody i często startowałem. Motocykl jest dla mnie jednak ciężki. Wolę lżejszy rowerek. Na nim płynniej mi się jeździ. Jestem w posiadaniu dwóch małych rowerków, bardzo leciutkich, lżejsze niż fabryczne, głównie przez śrubki i pedała. Codziennie trenuję na rowerze, na Samorodach, w parku i na torze w Szaflarach, by w najważniejszych imprezach w sezonie w Belgii i Holandii stanąć na podium. Tata mi w tym pomaga. Jest nie tylko moim sponsorem wspólnie z firmą Kenny, ale także doradza mi jak pokonywać przeszkody, jak ustawić rower, by przejazd był bezbłędny.

Jedna i druga odmiana trialu nie jest bezpieczna. Zawody rozgrywane są na przeszkodach, z których łatwo można spaść i to ze sporej wysokości. Na pewno staczający się za jeźdźcem motocykl mógłby zrobić sporo krzywdy drobnemu i małemu chłopakowi, a taki jest Oskar. – Nie boje się ewolucji, bo tata mnie łapie - powiada. – A jak go zabraknie? – ciągnę go za język. – To jakoś sobie poradzę. Mam nadzieję, że na główkę nie polecę.

Oskar ostatnio wystartował w zawodach w Nowym Bystrym, w starszej kategorii i spisał się rewelacyjnie. Zajął drugie miejsce w kategorii Minime, ustąpił pola tylko Wojciechowi Czermakowi z Kalwarii.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama