16.06.2009 | Czytano: 1624

„Kaczor” wrócił z piekła!

- Erzberg Rodeo to dotychczas moja najcięższa próbą charakteru. Były chwile, że łapały mnie dreszcze, mimo iż żar lał się z nieba – tak rozpoczyna opowieść o najtrudniejszej motocyklowej próbie w Europie, mistrz Polski w trialu, Przemysław Kaczmarczyk. Wśród 16 Polaków, dwóch było z Nowego Targu. Tadeusz Błażusiak wygrał rajd trzeci raz z rzędu. Przemek go nie ukończył, ale ta sztuka udała się tylko 20 zawodnikom z grona 1500 startujących. Trzeba jednak pamiętać, że sam start jest wygraną.

- Nie pojechałem, by w debiucie coś wielkiego zwojować. Z opowiadań wiedziałem, że to straszliwi trudny rajd. Moim celem było zakwalifikowanie się do finałowej „500” i plan zrealizowałem – mówi Przemek Kaczmarczyk. – Dziwiłem się nawet, że dobrze mi idzie. Ciarki mnie przeszły, gdy dowiedziałem się, że zasłabł 7-krotny mistrz świata w trialu, Douge Lampkin, a innych 14 jeźdźców zabrała karetka. Tymczasem ja jechałem dalej. Mijałem zawodników z niskimi numerami, a więc dobrych motocyklistów.

Rodeo rozpoczyna się dwoma prologami, które z 1500 uczestników musiały wyeliminować słabeuszy. Przemek w pierwszym był 186, a w drugim, po zmianie zębatki, zajął 172 pozycję. Wystartował więc z czwartej linii ( w każdej linii startuje 50 jeźdźców). Limit czasu na pokonanie trasy wynosił 4 godziny. Trzeba było zameldować się na 20 punktach kontroli czasu (PKC). 4 PKC były strefami bez pomocy. Nikt z zewnątrz nie mógł pomagać jeźdźcowi. W nagłych przypadkach mógł poprosić o pomoc innego zawodnika. Wszystkim przyświecała jedna myśl - pokonać Erzberg. Kaczmarczyk ukończył rajd 30 metrów przed 16 PKC. Był to wyjazd kamienistym, wąskim żlebem. Może czuć się usatysfakcjonowany, bo wielki Lampkin ukończył zmagania na 13 PKC. Wszyscy uczestnicy twierdzą, że przeszli piekło.

- Piekło to mało powiedziane – mówi „Kaczor”. – Każdy walczył o przetrwanie. Łokcie nas starcie, a potem bezpardonowa walka z czasem i przyrodą. Mnie udało się wyprzedzić wszystkich z mojej „50” i dogoniłem trzecią grupę na najwyższym podjeździe. Cała góra była zajęta przez motocyklistów. Motocykle staczały się po zboczach, fruwały, fruwali także jeźdźcy, kamienie i błoto. Dochodziło do nerwowych scen. Udało mi się wyjechać na szczyt. Potem były strome, bardzo niebezpieczne i zjadliwe zjazdy, las i tak w koło Macieju. Spory problem miałem z pokonaniem leśnego odcinka. Zmuszony byłem pchać, a nawet nieść 96 kg pojazd. Byłem totalnie wyczerpany. Motocykl miałem motocrossowy - sprężyny twarde, opony nisko profilowanie 19 calowe, bez obciążenia na wale. To sprawiało, że był bardzo nerwowy, łatwo tracił przyczepność, sprawiał wiele trudności podczas podjazdów. Zaś od korzeni i kamieni odbijałem się, a nie przejeżdżałem.

- Nie obyło się bez dramatycznych scen – kontynuuje. - Podczas długiego podjazdu linka od reklamy zaczepiła o przedni hamulec i przeleciałem przez kierownicę, potłukłem się i złamałem klamkę. 15 minut trwała naprawa. Na kolejnym podjeździe stalowy rumak zagotował się. Straciłem kolejne minuty na uzupełnienie wody w chłodnicy. Po wyjeździe na szczyt góry był stromy zjazd, z kamiennym wybrzuszeniem nad przepaścią. Trzeba było zmieścić się na wąskiej ścieżce. Karetka kilka razy interweniowała w tym miejscu. To był punkt uzupełniania paliwa KTM, a więc stajni Tadzia Błażusiaka. – Jestem pod ogromnym wrażeniem jego jazdy, a zarazem bardzo dumny, iż to jego udziałem był tak ogromny sukces. Dołożył drugiemu na mecie 42 minuty. Mogę o nim mówić tylko używając samych superlatyw – najszybszy, najsprytniejszy, najlepszy technicznie i bardzo uczynny. Sukcesy go nie zmieniły. Muszę jemu i Wojtkowi (brat – przyp. SL) podziękować za pomoc i radę.

Przemek złapał bakcyla i jeszcze raz chce przemierzyć „piekło”. – Przeżyłem niesamowitą przygodę i przyrzekam, że tutaj wrócę. Dzisiaj jestem o wiele mądrzejszy. Muszę tylko znaleźć sponsora, bo nie stać mnie na tak kosztowną wyprawę. Zmienić motocykl na KTM lub Gas Gasa. Poprawić wydolność, bo gdybym miał więcej sił, to zapewne nie zatrzymałby mnie korek przed 16 PKC – mówi.

Nie byłoby go na trasie Rodeo, gdyby nie pomocna dłoń ludzi. – Mój start to zasługa firmy R. Staskal, szwajcarskiej firmy Panolin i jej dystrybutora Bartka Migiela z Szaflar. Ten ostatni był moim mechanikiem, pomagał dostosować prędkość do panujących warunków. Gonił też z paliwem po trasie. Obsługa techniczna to endurowcy z Wybrzeża - Marcin Spirowski i Robert Porażka. Serwis zabezpieczał Tomek Zych.
O sile każdej imprezie świadczą ludzie na nią przyjeżdżający. Na Erzberg Rodeo zjechało ponad 1500 zawodników, wraz z rodzinami i przyjaciółmi. Do tego dołóżmy jeszcze blisko 30 tysięcy fanów, w tym – po sukcesach Błażusiaka – sporo Polaków. Rodeo to także spora liczba imprez towarzyszących, konkursów i zabaw na motocyklu, a wszystko za spore pieniądze.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama