30.05.2009 | Czytano: 4102

No pain, no game

Miał niespełna 14 –latek ( urodzony 3 grudnia 1991 r.) gdy po raz pierwszy usłyszał o nim motocrossowy światek. Był rewelacją mistrzostw Polski w klasie 80 ccm. Człowiek „znikąd” – bo taka nazwa do niego przylgnęła – gdyż pierwszy rok występował na motocrossowych torach i od razu zburzył hermetyczny układ jaki panował w tym sporcie. Wygrał pod rząd pięć eliminacji i niespodziewanie został wicemistrzem kraju, zaś po „złoto” sięgnął w drużynie.



Zburzył układ
- Moje pierwsze starty w prestiżowych zawodach odbyły się w roku 2005. W tym czasie dosiadłem maszyny o pojemności 85 cm marki Yamaha. Motocykl był specjalnie robiony pod mój wzrost, czyli rama była z motocykla o pojemności 125 cm. Była dużo większa niż rama z „85”, lecz silnik został do niej wstawiony o pojemności 85 cm, po to, abym mógł startować w tej klasie – wspomina Patryk Galica Gudbaj – bo o nim będzie ta opowieść – pochodzący z Suchej koło Zakopanego. Nadal zadziwia, ale tym razem słowacki i czeski światek.

- Gdy po raz pierwszy pojawiliśmy się na torze, nie traktowano nas poważnie. Słychać było glosy, że przyjechali ci od oscypków i pasania owiec - mówi Patryk. – Zrzedły im miny, gdy zacząłem ich „lać”. Z jeszcze większym uznaniem patrzyli na mnie, gdy na cieszyńskim motodromie pokonałem czołowego czeskiego jeźdźca. Po raz pierwszy Polak wygrał z Czechem. Więcej, dwukrotnie go objechałem. Konkurencja do tego stopnia nam niedowierzała, że wpłaciła 700 złotych kaucji, by sprawdzić mój motocykl. Byli bowiem przekonani, że sprowadziliśmy tłok ze Stanów Zjednoczonych i replikę cylindra o pojemności 100, o większej o 10 KM mocy. Gdy rozbierano motocykl było sporo gapiów. Jak tylko zobaczyli tłok, to w mgnieniu oka nikogo nie było, a wujek Jasiek, zarobił na tym 500 zł.

To były nie jedyne pieniądze zarobione na cieszyńskim torze przez Gudbajów. – W Cieszynie zarobiłem pierwsze w życiu pieniądze – mówi Patryk. – Znalazł się sponsor, który wyłożył 200 złotych dla tego, kto pierwszy będzie na pierwszej skoczni. Tak się złożyło, że w obu wyścigach nie dałem rywalom szans.

- Gdyby nie wujkowie ( Tadek i Jasiu) i tata (Józef) nie byłoby mnie w tym sporcie – tłumaczy Patryk. – Im sporo zawdzięczam. Oni są trenerami, menedżerami i prowadzą serwis. Sami uprawiali ten sport oraz wyścigi na skuterach śnieżnych. Można powiedzieć, że to rodzinne sporty. Tata od najmłodszych lat poświęcał mi wiele cennego czasu – nie tylko na treningach, lecz i poza nimi. Będę mu za to wdzięczny do końca życia. Wielka zasługa też należy się mamie, która zawsze radzi dobrym słowem i która zajmuje się moją wyprawką na zawody – szykując pyszne kanapki (takie robi tylko ona). Podziękowanie należy się też wujkom. Tadkowi za doping i urozmaicanie treningów, a Jankowi za niezawodność i zawsze świetnie przygotowany motocykl. Podziękowanie składam też sponsorom: firmie Panolin – panu Miglowi oraz firmie Łukasz - Motocykle.


Patryk z tatą

 

No pain, no game
- taki napis na kombinezonie ma Patryk. W tłumaczeniu oznacza to, że bez bólu nie ma zwycięstw. Motocross to sport dla odważnych. Patryk bardzo szybko mógł się o tym przekonać. – Wszystkie kontuzje odniosłem na torze motocrossowym i śnieżnym – twierdzi Patryk – chociaż mamie zawsze mówiliśmy, iż miałem wypadek na rowerze lub gdy szedłem po odbiór pucharu. Wypadki są nieodłącznym elementem sportów motorowych. Nawet niegroźnie wyglądający upadek może być tragiczny w skutkach. Najważniejsze w tym wszystkim są skoki. Przy szybkości na prostej ponad 100 km/godzinę wykonuje się masę blisko 20-30 metrowych skoków z muldy na muldę. Nie można skoczyć krótko, bo przeleci się przez kierownicę, nie można za daleko, bo taki skok zakończy się wywrotką. Początkowo bałem się, ale teraz to już jest „bułka z masłem”. W powietrzu czuję się jak ptaszek. To są nie dające się opisać wrażenia. Każdy skok jest inny, każdy, to wielka niewiadoma. Adrenalina jest ogromna. W Gdyni przeleciałem przez kierownicę. Nie bardzo pamiętam co się stało, bo trochę mnie „odcięło”. Wylądowałem w szpitalu, a gdy niesiono mi pomoc, to skradziono mi z toru motocykl. To była bezczelność. Dzięki wujkowi udało się go odzyskać.


Patryk przypuszcza szturm na pozycję lidera...


... zbyt szybko ...


... przez co uderza plecami o podłoże

 

Patryk ma mnóstwo odwagi i ogromny charakter. Mogłem się osobiście o tym przekonać śledząc zawody Slovakia Cup 2005. Tor, na którym rozgrywano zawody był niezwykle szybki. Przeciętna szybkość wynosiła 39,1 km/godz. Posiadał pięć skoczni, były duże podjazdy i niebezpieczne zjazdy. Polak w czasówce był pierwszy z przewagą 17 sekund nad następnym rywalem. Z maszyny startującej wyszedł jako pierwszy, ale już na pierwszym zakręcie znalazł się na drugiej pozycji. Patryk za szybko chciał wyprzedzić go i.. upadł. – Upadłem na rękę i uszkodziłem nadgarstek. Przez moment nie miałem czucia w ręce – mówił.

Patryk szybko się podniósł i kontynuował jazdę. Szybko też wyprzedził rywala i ponownie znalazł się za plecami miejscowego jeźdźca. Gdzieś na czwartym lub piątym okrążeniu Polak przypuścił szturm na pozycje lidera. Aż tu nagle... wszyscy zamarli. Patryk wywinął koziołka. Wyglądało to makabrycznie. – Wszystko to działo się zjeździe przy szybkości 30 km/godz.– komentuje Patryk. – Tylne koło przy wyskoku utworzyło kąt 30 stopni i doszło do wywrotki. Uderzyłem plecami o podłoże. Boli mnie kość ogonowa. Chciałem dalej jechać, ale najlepsza kierownica na świecie Renthal została wygięta, wyglądała jak korkociąg, nawaliły też oba hamulce. Musiałem więc zrezygnować z kontynuowania wyścigu.

Patryk wtedy jeszcze nie wiedział, iż ma uszkodzone ścięgna w nodze. Masywny but sprawiał, iż nie odczuwał bólu. Dlatego szybko wymieniono kierownice i Polak mógł stanąć na starcie drugiego biegu. Dodajmy, że bez hamulca przedniego, poobijany, z kontuzjowaną nogą i usztywnionym nadgarstkiem. Patryk w drugim biegu pojechał wyśmienicie. Dopiero na mecie okazało się, że nogę Patryk trzeba wsadzić w gips. Pozrywane zostały ścięgna.


Mięsnie i ścięgna
Patryk wygląda na chłopaka wychudzonego. Na nim tylko skóra i mięśnie. – Każdy motocrossowiec wygląda jak szczapa i praktycznie składa się z samych mięśni i ścięgien. To wycieńczający sport, który z grubego zrobi chudego. Wycieńczają starty i treningi. Zajęcia mam 5 lub 6 razy w tygodniu, w tym dwa dni na siłowni. Tata z wujkiem wyznaczają mi trasę biegu, ponad 2 km pod górę i śmieją się, że jak dobiegnę do krzyża muszę go pocałować i biec do następnego krzyża usytuowanego jeszcze wyżej. Docierają mnie potwornie – kiwa głową Patryk.

- Faceci uprawiający ten sport muszą być bardzo silni – tłumaczy pan Tadeusz. - Skakanie na pełny gaz z górki na górę przez ponad 20 minut, utrzymanie motocykla, który waży ponad 65 kg, to duża sztuka, wymagająca dobrego przygotowania fizycznego. Początkowo Patryk nie miał odpowiednio dopasowanego motocykla. Nie mieliśmy wiedzy na temat doboru amortyzatorów. Gdy ją posiedliśmy brat przystosował motocykl do warunków fizycznych i wagi jeźdźca. Teraz rywale widzą mu tylko plecy i wdychają kurz.


Pastrama idolem Patryka
Patryk jak każdy młody sportowiec ma swojego idola. Jest nim Amerykanin, mistrz świata Edi Pastrama. – Kiedyś czytałem wywiad z nim, w którym mówił, iż zawodnik wtedy jest dobrze przygotowany, jak pierwsze i ostatnie okrążenie – po pół godzinie jazdy – pokona w takim samym czasie lub szybciej.


Nie ma róży bez kloców
W sporcie raz się jest na wozie, drugi raz pod nim. Tego też doświadczył nasz młody góral. - Rok 2006 był dla mnie pechowy – wspomina. - Wszystko było w najlepszym porządku, aż do ostatniej eliminacji mistrzostw Polski. Wygrałem 10 startów i tytuł miał niemal w kieszeni. Miałem 45 pkt. przewagi nad drugim zawodnikiem. Podczas ostatniej eliminacji, w trakcie pierwszego biegu, motocykl odmówił posłuszeństwa, pękł trybik w skrzyni biegów i zablokował motocykl. W połowie wyścigu, a byłem na prowadzeniu, po prostu stanął. Opadły mi ręce. Przez głowę przewinęły się myśli o mojej ciężkiej pracy na tytuł mistrza, wszystkie wyrzeczenia, którym musiałem się podołać, poświęcenie taty. Była jeszcze nadzieja w drugim biegu, aby pojechać na pożyczonym motocyklu. Tak też się stało. Wystartowałem, lecz motocykl był zbyt mały na mój wzrost. Ukończyłem bieg na 4. pozycji. Zdobyłem więc wystarczającą ilość punktów, by świętować mistrzowski tytuł. Komisja Polskiego Związku Motorowego uznała jednak, że pożyczenie nie jest zgodne z przepisami i odebrano mi tytuł. Było mi bardzo przykro, lecz nie poddałem się, podniosłem głowę i zacząłem przygotowania do nowego sezonu.


Patryk modli się przed zawodami...


Upadek z siedmiu metrów
Patryk zmienił klasę na pojemność 125 cm, motocykl Yamaha i znowu świetny początek. Przed sezonem przygotowywał się w Hiszpanii. Czuł się silny i dobrze przygotowany. Pierwsze eliminacje do mistrzostw Słowacji wygrał z dużą przewagą ok.30 sek. Potem startował za południową granicą w mistrzostwach seniorów i zaliczył poważną wywrotkę, która wykluczyła go z kontynuowania sezonu.

- Upadek był bolesny, bo spadłem z prawie z siedmiu metrów. Najbardziej ucierpiała lewa stopa, została rozerwana i zmiażdżona. Przez okres pięciu miesięcy chodziłem o kulach – mówi.

Po ciężkiej kontuzji powrócił na tory i… kolejny sezon stracony. - Ciągle „coś było nie tak”. W większości przypadkach zawodził motocykl. Na jednych z zawodów mi się zapalił. Pierwsze eliminacje klasy 125 junior, ukończyłem na 2. pozycji, lecz już następne nie były tak udane. Nie kończyłem ich z powodu awarii motocykla. Złamałem też palec. Po wyleczeniu kontuzji udało mi się wystartować w zespołowych mistrzostwach Polski, gdzie wraz z kolegami z kadry zdobyliśmy tytuł wicemistrza Polski. Następnymi zawodami był maraton na Słowacji, który trwał trzy godziny. Ukończyłem go na drugim miejscu. Przed sezonem 2008 byłem na Florydzie i tam się przygotowywałem. W USA wygrałem zawody pod nazwą Shunshine Motocross.


Słowacja w szoku
Obecny sezon rozpoczął już we…wrześniu ubr. Wiele godzin spędzał na siłowni, gdzie wylewał litry potu, aby być w pełnej gotowości. Dzięki pomocy firmy Łukasz - Motocykle dosiadł motocykla firmy Kawasami z czterosuwowym silnikiem o pojemności 250 cm. Od razu na pierwszej eliminacji mistrzostw Słowacji ruszył z „kopyta” i wygrał dwa biegi z dużą przewagą. Słowaccy i czescy motocrossowy są w szoku. Po naruszeniu „układu” w kraju, zaczął mieszać w tabelach naszym południowym sąsiadom, którzy zaliczani są do europejskiej czołówki w tym sporcie. To dla nich nie do zniesienia, że muszą często oglądać jego plecy, w dodatku na własnych torach i w ich mistrzostwach kraju. Ba nie tylko w kategorii juniorów, ale już w seniorach pokazuje lwi pazur. Patryk ściga się tam, bo rywalizacja jest większa niż podczas krajowego czempionatu, a w dodatku znacznie taniej wynoszą go podróże. Na Słowację jest przecież rzut beretem, a imprezy w naszym kraju organizowane są na północy.

- Trenuję niemal codziennie, aby pokazać wszystkim, że górale też potrafią jeździć na motocyklach i zdobywać największe laury. Mam 17 lat, ale już zacząłem startować z seniorami. Mam pierwsze sukcesy. Cieszę się, że że startu na start jeźdźże coraz pewniej i szybciej.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama