29.01.2014 | Czytano: 3301

Krok po kroku

- Spokojnie krok po kroku, mecz po meczu i dojdziemy tam gdzie chcemy. Budowa domu zawsze zaczyna się od fundamentu. Od dołu bardzo dużo zależy i chcę, żeby był jak największy. Wtedy też i dom można rozbudować – mówi Arkadiusz Pysz, młodzieżowy trener 2013 roku w plebiscycie Sportowego Podhala.

Zaczął – jak mówi - od fundamentów aż powstał wspaniały dom. Jego podopieczne zostały mistrzyniami Polski juniorek, wprowadził jej do seniorskiego zespołu i do reprezentacji kraju.

- Wychowany w hokejowej rodzinie, a zakochany jesteś w unihokeju.
- Przyszedł taki moment, że trzeba było się na coś zdecydować. Czemuś się poświecić. Wybrałem unihokej, bo ta dyscyplina ma większe perspektywy rozwoju niż hokej.

- No właśnie. Co się dzieje z naszym hokejem? Dawniej juniorzy Podhala wchodzili do pierwszej drużyny i -mimo wielu gwiazd w zespole – od razu byli mocnym punktem. Odgrywali czołowe role, szybko łapali się do seniorskiej reprezentacji. Obecnym daleko do mistrzów.
- To efekt wychowania. Dawniej młodzież o wszystko musiała walczyć. W historii nie tylko Podhala, ale także światowego sportu jest mnóstwo przykładów, że wybitnymi sportowcami byli tylko ci, którzy wywodzili się z biednych rodzin. To była młodzież z charakterem, która wychodząc na lód nie dawała sobie w kaszę dmuchać. Niepowadzenia ją nie załamywały, ale wręcz wzmacniały. Dążyli do tego, by tylko zwyciężać. Charakterem przewyższali obecnych zawodników, którym wszystko bez trudu przychodzi. Oni o nic nie muszą walczyć, bo co tylko zechcą, to rodzice podadzą im na tacy. Również styl życia ma wpływ na obecną młodzież. Dawniej po szkole każdy wolny skrawek pola, ulicy był zapełniony młodzieżą, która uprawiała przeróżne sporty. Ciupano w piłkę aż do zmierzchu. W hokeja grało się na ulicach i na zamarzniętym Dunajcu. W tej chwili trudno zauważyć, by młodzież sportowo spędzała wolny czas.

- Trenerzy prowadzący zespoły kobiece narzekają, że praca z kobietami nie należy do łatwych. Jak to jest w twoim przypadku?
- Przyznam, że nie jest łatwa. Trzeba zważać na słowa, by nie urazić. Na pewno trudniejsza niż z chłopakami, którym można powiedzieć prosto z mostu o co chodzi. Jest duża różnica w pracy, ale też duże wyzwanie od strony psychologicznej, mentalnej.

- Często zawodniczki obrażają się, stroją fochy?
- Mają fochy, ale chłopcy niczym się nie różnią. Nie każdy potrafi przyjąć uwagi i krytykę na klatę. Jeden się obrazi, opuści trening, a inny odpuści. Dziewczyny mają tzw. swoje dni.

- Reprezentantki Polski pisząc oświadczenie miały zły dzień. Dlaczego się obraziły na ciebie i nie chcą z tobą pracować?
- Nie będę tego komentował.

- Pod oświadczeniem nie podpisały się zawodniczki z Podhala. Stoją za tobą murem czy może niezręcznie im było złożyć autograf?
- Trzeba ich spytać.

- Tata w Niemczech pracował z kobiecą drużyną hokeja na lodzie. Czy radzisz się go jak postępować z kobietami sportsmenkami?
- Jak potrzebuję pomocy, rady i wsparcia, to nigdy nie odmawia. Jego rada zawsze jest dobra. Doświadczenie, zasób wiedzy jaki posiada jest niezwykle cenny. Dużo w sporcie osiągnął, a doszedł do tego metodą prób i błędów. Też miał swoim mentorów, na których się wzorował. Ma duży bagaż wiedzy, z którego należy tylko czerpać.

- Tata i wujek to wybitni szkoleniowcy z sukcesami z drużynami klubowymi i reprezentacją kraju. Wymieniacie poglądy?
- Na każdym rodzinnym spotkaniu przewijają się sprawy sportowe. Toczą się rozmowy o Podhalu, o kadrach narodowych. Też prowadzę drużynę narodową więc ich uwagi są bezcenne. Co prawda oni pracowali z mężczyznami, a to inna para kaloszy, niemniej ich mądrości można przełożyć na kobiecy grunt.

- „Spokojnie krok po kroku, mecz po meczu i dojdziemy tam gdzie chcemy” – to twoje słowa sprzed kilku lat. Doszliście gdzie chcieliście?
- Mozolnie budowałem dom, strukturę. Będę starał się poszerzyć jego fundamenty. Od dołu bardzo dużo zależy i chcę, żeby był jak największy.

- Czy to już ten rok, kiedy dom pokryje dach?
- Dom zawsze będę rozbudowywał. Zawsze będę go unowocześniać, żeby jak najwięcej dzieci mogło z niego korzystać, czyli uprawiało sport. Żeby coś się działo w Nowym Targ, aby dzieci poprzez sport się rozwijały, mały jakąś pasję.

- Naturalizowanie sportowców dla Polski, to dobry pomysł czy bez sensu?
- Jeśli jest to wybitny zawodnik, który może pomóc w rozwoju dyscypliny, to jestem za.

- Czy media zalazły ci za skórę? Wkurzasz się na mocne słowa?
- Każdą krytykę przyjmuję na klatę i staram się wyciągać z niej wnioski. Krytyka również motywuje.

- Podobno straszny z ciebie pracoholik?
- Nie zaprzeczam. Bez pracy człowiek do niczego nie dojdzie. Unihokejowi poświęcam większość życia. Cały czas dokształcam się. Dzięki temu, że prowadzę drużynę narodową mam możliwość uczestniczenia w Akademii Trenerów. Trenerzy wszystkich kadr dyskutują na takich seminariach wymieniają się poglądami. Z każdej dyscypliny można coś wyłuskać dla siebie. Zapraszani są też specjaliści nie tylko z Polski. Jestem szczęśliwy, że objęty zostałem tym programem. Wiele z tych spotkań wyniosłem i staram się adoptować do potrzeb mojej dyscypliny.

- Co robisz, żeby zapomnieć na chwilę o sporcie?
- Śpię (śmiech). Poważnie, to nie mam kiedy zapomnieć o sporcie. Sezon trwa 10 miesięcy, a kolejne dwa poświecone są przygotowaniom. Sport cały czas jest obecny w moim życiu.

- Święta to prezenty. Czy pamiętasz ten, który sprawił ci największą radość?
- W 1997 roku na święta otrzymałem od żony drugiego syna. Urodził się 19 grudnia i dzień przed Wigilią wróciła ze szpitala. To był najwspanialszy prezent.

- Byłeś potulnym dzieciakiem czy rozbójnikiem?
- Tata nigdy nie gonił mnie z paskiem, ale był stanowczy. Starałem się nie być lalusiem, ale też nie rozbójnikiem. Szanowałem rodziców, wykonywałem ich polecania z dużym zaangażowaniem. Robiłem to, czego ode mnie oczekiwali.

- Gdzie jesteś najszczęśliwszym?
- W domu z rodziną. Jestem ojcem sześciorga dzieci – pięciu synów i córki. Przy nich czuję się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. A jak dojdą do tego dziadkowie, to czego potrzeba jeszcze do szczęścia?

- Przyszłość dzieci – sportowcy czy coś innego?
- Nie będę im nic narzucał, sami niech wybiorą. Na pewno nie będę im zabraniał uprawiania sportu. Przy nim niech się rozwijają. Gabrysia, Karol, Łukasz, Hubert i Mateusz grają w unihokeja, tylko Konrad jest sportowo niezagospodarowany.

- Alkohol to twój ulubiony trunek?
- Coca Cola to mój ulubiony napój. Po alkohol rzadko sięgam, jedynie w szczególnych sytuacjach. Za piwem też nie przepadam.

- Wierzysz w przesądy?
- Co ma być to będzie. Wszystko zależy od nas ludzi, a nie od guseł, amuletów.

- Potrafisz gotować?
- Z potrawą z egzotycznej kuchni były problem, ale z polskiej wszystko ugotuję. Najczęściej przyrządzam gulasz z pieczarkami i papryką.

- Najbardziej zabawna historia jaka ci się przytrafiła?
- Zabawną historię miałem na studiach przed egzaminem. Siedzieliśmy przed gabinetem doktora czekając na egzamin. Jeden z kolegów się spóźnił. „Jak tam” - spytał, gdy dotarł na egzamin. „Wszystko w porządku” – odpowiedzieliśmy i wpadliśmy na szatański pomysł. Powiedzieliśmy mu, że doktor prosił, by indeks wsunąć pod drzwi, to wpisze ocenę, a potem w ten sam sposób go zwróci. Chcieliśmy mu zrobić kawał, a tymczasem na naszym żarcie zrobił niezły interes. Oczywiście posłuchał naszych rad. Zrobił to co mu powiedzieliśmy. Indeks za chwilę wrócił do niego i byliśmy zaskoczeni. Był nim wpis, że zdał egzamin. My musieliśmy stanąć przed obliczem doktora i męczyć się z odpowiedziami.

- Największe emocje w życiu przeżyłem, gdy...
- ...na świat przychodził pierwszy syn.

- Najbardziej wkurza mnie...
- ... gdy zawodnik nie trafi do pustej bramki z kilku centymetrów.

- Na zakupach – szybki wybór czy długi namysł?
- Szybki wybór.

- Mam bzika na punkcie...
- ... żony i dzieci.

- Wygrać mistrzostwo świata za 200 złotych czy turniej towarzyski za 2 mln. euro?
- Wygrać mistrzostwo świata.

Rozmawiał Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama