23.01.2014 | Czytano: 3404

„Kanar” po francusku

- Byłem lekko zszokowany, gdy dowiedziałem się, od uczennicy na SKS-ie, że wybrano mnie trenerem roku. Chciałbym zaznaczyć, że to w równiej mierze zasługa Piotrka Kosteli, który w trakcie sezonu wrócił z Danii, z bagażem trenerskich doświadczeń – mówi Bartosz Gotkiewicz, laureat plebiscytu Sportowego Podhala, 7-krotny mistrz Polski, uczestnik mistrzostw świata seniorów (2006, 2012) i juniorów (2001).

Grający trener Górali, który z juniorami i seniorami sięgał po mistrzowskie tytułu. Od 17 grudnia 2011 roku odniósł 35 zwycięstw z rzędu. Imponująca seria została przerwana w minioną niedzielę.

- Nosił wilka razy kilka…
- Ponieśli i wilka. Niestety seria została przerwana, ale też wiecznie nie mogła trwać. Teraz przed nami najważniejsze mecze sezonu.

- Pasmo zwycięstw zostało przerwane w najmniej odpowiednim momencie. Przystępujecie do play off z numerem dwa.
- Głównym celem wyjazdu do Zielonki było zdobycie minimum punktów gwarantujących pierwsze miejsce w sezonie zasadniczym. Liczyliśmy, że to Zielonka w play off będzie się biła z Szarotką o finał. Tymczasem nas czekają trudne pojedynki z lokalnym rywalem. Oczywiście pod warunkiem, że zarówno Szarotka jak i my przebrniemy przez ćwierćfinałową rundę. Teoretycznie trafiamy na słabszych przeciwników i powinniśmy sobie z nimi poradzić, ale to tylko sport i różnie może być. Nikogo nie należy lekceważyć.

- Upokorzona w ostatnich latach Szarotka będzie ogromnie zmotywowana, by się wam odgryźć.
- Bez wątpienia, dlaczego czekają nas trudne spotkania i musimy się do nich perfekcyjnie przygotować. Mam nadzieje, że wystąpimy w najmocniejszym zestawieniu. Obecnie brakowało nam sześciu graczy z podstawowego składu. Czas pokaże, czy będą w stanie nas wzmocnić.

- Z Zielonką w pierwszym meczu prowadziliście 5:2 i daliście się doścignąć. Dopiero w dogrywce przechyliliście szalę zwycięstwa na swoją stronę.
- Mieliśmy jeszcze sytuację, by prowadzić 6:2. Trzecią tercję rozpoczęliśmy bojaźliwie. Wydawało nam się, że przewaga trzech bramek jest wystarczająca, że nie powinniśmy stracić trzech goli, a sami coś jeszcze dołożyć. Rozmawialiśmy o tym w szatni, by wyjść skoncentrowanym, bo rywal jest groźny. Ma w swoich szeregach kilku graczy, którzy zrobili ogromny postęp i dysponują bardzo mocnym strzałem. Drużyna super przygotowana motorycznie. Chcieliśmy przetrwać początek tercji bez straconej bramki. Tymczasem stało się najgorsze. Szybko straciliśmy gola, który podciął nam skrzydła, a przeciwnikowi powiał wiatr w plecy. Szczęście, że Pawlik był dobrze dysponowany w bramce, bo 20 sekund przed końcem tercji wybronił nie stu, ale dwustuprocentową sytuację. Instynktownie wybił mocno uderzaną piłeczkę z trzech metrów. Uratował nas od utraty trzech punktów.

- Ale co się odwlecze… Nazajutrz zwycięstwo Zielonki rodziło się w dziwnych okolicznościach.
- Po pierwszej tercji mocno zaczął przeciekać dach. Po wytarciu wody, co kilkanaście sekund powstawała nowa kałuża. Wycieranie jej było syzyfową pracą. Zaczęły się konsultacje z arbitrami i organizatorami. Debatowano nad możliwością zatamowania wody. Padały różne propozycje, od poważnych po wręcz śmiesznych. Padł pomyśl, by pod dachem zawiesić wiaderko, ale zabrakło dużej drabiny, a jej załatwienie pochłonęłoby kilka godzin. Międzynarodowy arbiter Aleksander Bieńkowski poprosił kapitanów drużyn o zdanie. Nasze stanowisko było jasne- najważniejsze jest zdrowie zawodników i mecz należy przerwać. Tym bardziej, iż niebawem czekają zawodników kwalifikacje do mistrzostw świata. Sędzia zaproponował, by grać ze szmatą na boisku. Spytałem: „Pan chyba żartuje”. Odparł, że nie. W takim razie żartem zaproponowałem, żebyśmy jeszcze pachołkami odgrodzili teren. To było bez sensu, bo to był najważniejszy mecz sezonu, w którym nikt nie odpuszczał. Sędzia jednak stwierdził, iż nie ma możliwości przerwania meczu. On zezwala na grę w takich warunkach. Skrócono boisko, ale i tak mokrej nawierzchni nie wyeliminowano. Na własnej skórze odczuł to Dominik Siaśkiewicz, który dwa razy się poślizgnął i doznał kontuzji.

- Dlaczego wybrałeś unihokej, dyscyplinę nieolimpijską i nieprofesjonalną?
- Od małego dziecka chciałem być sportowcem. Imałem się różnych sportów. Grałem w szachy, piłkę nożną, przez jeden dzień byłem na treningu hokeistów. Wziąłem udział w dwóch zajęciach, na lodzie i sali gimnastycznej. Po jednodniowej przygodzie zrezygnowałem, bo na trening trzeba było wstawać o 4.30. Za wcześnie. Miałem też krótki epizod w tenisie ziemnym. W szkole unihokej był bardzo popularny. W piątej klasie trafiłem pod skrzydła trenera Ryszarda Kaczmarczyka i rozpocząłem treningi w unihokeju. Do dzisiaj, a to już prawie 20 lat, jestem wierny tej dyscyplinie.

- Czy grającemu trenerowi łatwiej prowadzić drużynę?
- Trudno. Jestem bardziej skoncentrowany na grze, niż na błędach zawodników. Nie jest to komfortowa sytuacja. Jestem zwolennikiem, aby trener patrzył z boku na zespół i nie brał udziału w grze.

- Jesteś z zawodnikami na „ty”?
- Jestem z nimi na „ty”, bo są to moi koledzy. Myślę, że tak nam łatwiej.

- Szatnia jest miejscem demokracji?
- Unihokej jest amatorskim sportem. Obowiązują inne zasady niż w profesjonalizmie. Każdy ma różne zdanie w wielu kwestiach, może je swobodnie wypowiedzieć. Dogadujemy się. Można powiedzieć, że jest demokracja w naszej szatni.

- Ktoś jednak musi mieć najwięcej do powiedzenia?
- Z racji wieku ja i Piotrek Kostela, czyli trenerzy. Często głos zabiera również Dominik Siaśkiewicz.

- W waszej drużynie jest sporo młodych graczy. Szacunek wobec starszego jest wymagany?
- Młodzi mają szacunek. Starszy zawodnik nie pozwoli sobie, żeby młody ośmieszał go na oczach całej drużyny.

- Jakie są relacje starzy – młodzi? Młodzi nie funkcjonują na zasadzie: przynieść, wynieść, pozamiatać?
- Nic podobnego. Młodzi stanowią o sile drużyny i są traktowani na równi. Na pewno starszemu ciut więcej wolno, ale nikt młodemu nie zamyka ust.

- Gdzie czujesz się najszczęśliwszym?
- Na boisku, bo gra sprawia mi ogromną przyjemność. Często powtarzam graczom, że nie gramy tylko i wyłącznie dla wyników, ale dla własnej przyjemności. Co warta byłaby gra z przymusu? Dopóki ta gra mnie cieszy, będę to robił.

- Najzabawniejsza historia jaka ci się przydarzyła?
- Kilka lat temu zagadałem się w tramwaju, bo chwilę wcześniej poznałem niemieckiego studenta i nie skasowałem biletu. Gdy nagle usłyszałem: „kontrola biletów”, zacząłem mówić po francusku, recytując w tym języku poznany jeszcze w szkole średniej dialog na temat zakupu mokasynów. „Kanar” wykrzykiwał na cały głos „masz bilet, masz bilet, ticket, ticket”. Tymczasem ja z pełną powagą powtarzałem dialog kilkakrotnie. Kontroler zmieszany sytuacją poszedł dalej. Przyglądająca się całemu wydarzeniu dziewczyna, płakała ze śmiechu. Okazało się, że mieszkała jakiś czas we Francji i „mokasyny z witryny” ją rozbawiły. Mina kontrolera – bezcenna.

- Byłeś grzecznym dzieckiem czy łobuzem?
- Raczej grzecznym, chociaż zdarzyło się kilka razy coś zmajstrować.

- Masz rodzeństwo czy jesteś jedynakiem?
- Mam starszego o trzy lata brata. Jest poza sportem.

- Potrafisz coś ugotować oprócz wody?
- Schabowego, filet z kurczaka, zupę pomidorową i nawet niejednego polskiego sędziego „zagotować”.

- Złota rączka czy dwie lewe?
- Myślę, że pośrodku. Nie jestem lewusem, ale też nie złotą rączką. Potrafię włączyć zmywarkę i pralkę, lecz kompletnie nie znam się na mechanice samochodowej.

- Masz jakiś rytuał przed meczami? Jakieś przesądy lub amulety?
- Mam koszulkę, którą zakładam pod meczowy trykot. W niej nie przegrałem spotkania aż do niedzieli. W Zielonce nie przyniosła szczęścia. Będę musiał zmienić amulet (śmiech).

- Kawaler czy żonaty?
- Jeszcze do wzięcia.

- Długie nogi czy duże piersi?
- Długie nogi i w głowie posprzątane.

- Oszczędzanie i inwestycje czy niech żyje bal?
- Troszkę już balu było, pora na oszczędzanie.

- Chciałbym umieć…
- Tańczyć i śpiewać.

- W polskich mediach sportowych najbardziej brakuje ci…
- Krytyki sportowców, którzy dają plamę i na nią zasługują. Zbyt łagodnie ich media traktują.

- Kibice po każdej przegranej śpiewają: „Polacy nic się nie stało”.
- Nie akceptuję tego hasła. Jeśli się przegrało, prezentując przy tym opłakaną dyspozycję, to właśnie, że się stało. Nie ma przesłanek, by taką postawę usprawiedliwiać.

- Jakie cechy powinien mieć idealny unihokeista?
- Bardzo dobrą motorykę –szybkość i wytrzymałość. Dobre warunki fizyczne, chociaż w naszej lidze gra dwóch mikrusów –Dziurdzik i Wronka. Oni jednak świetnie sobie radzą, dzięki sprytowi, ruchliwości, czytaniu gry, przewidywalności zagrań przeciwnika. Te cechy muszą definiować idealnego unihokeistę. Ponadto perfekcyjna technika oraz mocny, precyzyjny i niesygnalizowany strzał, przegląd sytuacji na boisku, umiejętność gry jeden na jeden w ataku i obronie. Pracowitość, zaangażowanie w 100% w trakcie meczu oraz na treningu. Zawodnik, który potrafi przyjąć krytykę trenera i wyciągnąć z niej wnioski. Myślę, że kompletnym zawodnikiem jest fiński napastnik Mikko Kohonen. W przyszłym tygodniu polscy kibice będą mieli okazję się o tym przekonać. Przyjeżdża do nas na kwalifikację do mistrzostw świata.

- Jakie szanse w tym turnieju mają biało –czerwoni?
- Jego drużyna jest poza zasięgiem. Dla nas kluczowe będzie spotkanie z Rosją. Po nim w 80% będziemy mogli powiedzieć, że jedziemy na światowy czempionat. Życzę chłopakom powodzenia.

Rozmawiał Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama