Panie Konradzie zatęsknił Pan za Zakopanem?
Oczywiście jestem bardzo zadowolony z powrotu do kraju do mojego rodzinnego domu w Zakopanem. Tu zawsze czuję się najlepiej, mogę odpocząć fizycznie i psychicznie. Czasami miałem już dość tego różnojęzycznego gwaru, szumu, hotelowej atmosfery. W domu znajduję przyjazną aurę, spokój, mogę nieco wyciszyć emocje a nawet zwyczajnie nie czując obecności innych osób beztrosko odpoczywać leżąc na łóżku. Ten psychiczny i fizyczny odpoczynek pozwala mi na swoistą regenerację organizmu na tzw. „ponowne naładowanie akumulatorów”. To ważne, bo sezon jest długi i wyczerpujący.
Przez ostatnie lata trenował Pan w Holandii i tam mieszkał oraz w Innsbrucku, czy coś się zmieniło?
W kwestii treningów nic się nie zmieniło nadal jestem zawodnikiem holenderskiego klubu i trenuję tam wedle wskazań holenderskich szkoleniowców, chociaż oczywiście jestem członkiem polskiej kadry narodowej. W Polsce reprezentuję Poroniec Poronin. Istotnie w poprzednich latach mieszkałem w Innsbrucku, ale życiowe perypetie spowodowały, że ponownie mieszkam w miejscu swojego urodzenia w Zakopanem.
Jest Pan zawodnikiem kadry Polski, realizuje jednak plany treningowe holenderskich szkoleniowców, wcześniej trenował Pan pod okiem swojego ojca Krzysztofa, jak Pan ocenia te okresy w swojej karierze?
Nie chcę oceniać dokonań poszczególnych trenerów to nie moja rola. Wydaje mi się jednak, że każdy okres kariery ma swoją specyfikę. Tak było w moim przypadku. Z pewnością każdy trener ma swój wkład w moje wyniki i chociaż nie mogę narzekać na swoje osiągnięcia to jednak najważniejsza jest teraźniejszość i przyszłość. Najważniejsze, aby systematycznie doskonalić swoje umiejętności, alby mówiąc potocznie zwyczajnie się poprawiać. Oczywiście korzystam ze wskazań różnych trenerów, ale jestem już na tyle doświadczonym zawodnikiem, że sam potrafię ułożyć sobie plan treningu. Znam swój organizm i wiem, co powinienem robić, aby osiągnąć dobrą dyspozycję.
No właśnie pierwsze starty w Pucharze Świata pokazały, że jesteście dobrze przygotowani, ale i inni zawodnicy nie gorzej. Uzyskiwane rezultaty jak na początek sezonu są wręcz kosmiczne. Czy to Pana nie martwi?
Moim i chyba pozostałych polskich zawodników celem na pierwsze starty w PŚ nie były rekordy, ale zadanie zakwalifikowania się na Igrzyska. No nie wszystko udało się zrealizować dotyczy to głownie drużyny, ale w tym przypadku o słabszym występie w Salt Lake City zdecydował pech, choroba Janka Szymańskiego. Wprawdzie w okresie przygotowawczym dużo trenowaliśmy w składzie z Rolandem Cieślakiem i wydawało się, że będzie równie dobrze, ale w zawodach to się nie sprawdziło. W biegu drużynowym wszyscy musimy być na wysokim, równym i porównywalnym poziomie inaczej nie przyniesie to pozytywnych wyników. Mamy jeszcze szanse występu na Olimpiadzie jednakże pod warunkiem wyprzedzenia w punktacji Niemców, Francuzów i Rosjan. Wierzę, że to się uda. Co do mojej indywidualnej dyspozycji to uważam, że na tę chwilę jest ona dobra. Skoro z tygodnia na tydzień poprawiam swoje najlepsze wyniki to znaczy, że nie jestem jeszcze w optymalnej formie. I dobrze, bo w poprzednim sezonie wystartowałem z wysokiego pułapu a końcówkę sezonu miałem słabszą. Teraz trochę zmodyfikowaliśmy tok przygotowań. Rezultaty, jakie padały na kanadyjsko-amerykańskich torach wprawdzie są szokujące, ale jakoś mnie nie przerażają. Ja chyba lepiej czuję się na torach nizinnych i w tym upatruję swoje szanse. Zobaczymy jak będzie na zawodach a Astanie i Berlinie. Dopiero po tych zawodach przeanalizujemy tok przygotowań. Jeżeli będzie taka potrzeba to skorygujemy plan startów. Sytuacja na dystansie 1500 metrów jest taka, że w każdych zawodach, kto inny wygrywa i to jest bardzo ciekawe. Taka zmienność miejsc dostarcza wielu emocji i daje nadzieję dla innych zawodników z poza podiów. Mam nadzieję, że przyjdzie taki dzień, w którym niepoślednią rolę odegram i ja.
Dotychczas był Pan postrzegany, jako zawodnik o predyspozycjach szybkościowych, ale w ostatnim PŚ wystartował Pan na 5000 metrów, czym to było podyktowane?
„Piątka” to taka moja dotychczas niespełniona ambicja. Ja jestem typem zawodnika, który lubi trenować a nawet się mocno zmęczyć i starty na tym dystansie dają taką okazję do swoistego „wyjechania się” na torze. Trochę ma to też związek z moim koronnym dystansem 1500 metrów. Myślę, że trzeba do tego średniego dystansu podejść z perspektywy długodystansowca, zbudowania większej wytrzymałości. Starty na 5 km, zatem traktuję, jako taki mocny trening. Przy okazji poprawiłem na tym dystansie swój rekord życiowy i wywalczyłem prawo startu na nim na Igrzyskach. Oczywiście trochę zabrakło do rekordu Polski, ale jechałem 5 km w porannej sesji startów i po siedmiu wcześniej przejechanych dystansach. To nie były warunki do bicia rekordów Polski, ale jak zaznaczyłem rekord życiowy udało mi się poprawić.
Jednym z Pana najgroźniejszych rywali na dystansie 1500 metrów jest kolega z kadry Zbigniew Bródka. Czy rywalizacja z nim wpływa jakoś destruktywnie na Pana starty, czy odwrotnie?
Rywalizacja ze Zbyszkiem wcale mnie nie usztywnia, wręcz odwrotnie powoduje jeszcze większą mobilizację. Nie wiem jak jest to u niego, ale skoro ta rywalizacja ze mną powoduje, że poprawia swoje rekordy to chyba też dobrze wpływa na jego dyspozycję. Nasze wspólne stary nie powodują u mnie żadnych stresów, nie wpływają na zmianę elementów technicznych. Tego akurat od Zbyszka wolałbym się nie uczyć, tu doskonałą szkołę prezentują Holendrzy. Niewątpliwie od Zbyszka Bródki wziąłbym nieco siły, której on w porównaniu do mnie ma w nadmiarze.
Jak będzie wyglądał Pana plan startów w dalszej części sezonu?
Jak już wspomniałem teraz jedziemy do Kazachstanu do Astany a później do Berlina. I te starty powinny dać odpowiedź jak ułożyć plan przygotowań do Igrzysk, które są oczywiście najważniejsze dla wszystkich sportowców. Nie mogę, zatem teraz zadeklarować, czy wystartuję w mistrzostwach Europy, czy świata. Zobaczymy.
Trenuje Pan w Zakopanem od kilku dni a także Katarzyna Bachleda Curuś i Sebastian Druszkiewicz a pozostali członkowie naszej kadry?
Powiem, wprost, że nie wiem, co robią inni. Zresztą absorbowały mnie inne sprawy między innymi zaginięcie mojej torby ze sprzętem. Okazuje się, że wylądowała w Belgradzie, ale już się odnalazła. Trochę mnie to kosztowało nerwów, bo nie miałem, w czym trenować teraz jeżdżę w kostiumie reprezentacji Norwegi. Mam nadzieję, że to jednak nie wpłynie na moją dyspozycję. Z nadzieją i optymizmem oczekuję na występy w Astanie i Berlinie.
Tekst Ryb