11.05.2009 | Czytano: 3019

Mistrzyni w swojej Placówce (+zdjecia)

Na zaproszenie dyrektorki zakopiańskiej Szkoły Mistrzostwa Sportowego Barbary Sobańskiej do swojej byłej Placówki przyjechała dwukrotna mistrzyni świata z Liberca i zdobywczyni Pucharu Świata w biegach narciarskich Justyna Kowalczyk wraz z trenerem Aleksandrem Wieretelnym. Spotkanie miało kameralny charakter. Uczestniczyli w nim uczniowie i grono pedagogiczne oraz nieliczni przedstawiciele władz miasta, powiatu, oraz COS.

Na początku spotkania po przywitaniu głównej aktorki i zaproszonych gości Pani Dyrektor zaproponowała formułę, w której ona będzie zadawała pytania Mistrzyni sformułowane przez uczniów. Po serii pytań do Justyny Kowalczyk refleksjami dotyczącymi współpracy z naszą multimedalistką dzielił się trener Aleksander Wierietielny. Była też chwila wspomnień z okresu, gdy Justyna Kowalczyk była uczennicą zakopiańskiej SMS. Te wydarzenia wspólnie ze swoją uczennicą przypomniała jej wychowawczyni nauczycielka języka polskiego Urszula Gizicka. Po części głównej wspomnieniowej przedstawiciele władz wyrazili swoje podziękowania dla najlepszej biegaczki świata, za chwile wzruszeń i dumy z jej osiągnięć oraz wręczyli jej kwiaty i upominki. Na zakończenie spotkania uczniowski zespół muzyczny zagrał dla Mistrzyni kilka utworów z muzyki góralskiej, po czym odsiewano Justynie Kowalczyk gromkie „sto lat”.

Zapis spotkania Justyny Kowalczyk z uczniami SMS Zakopane

Barbara Sobańska: Jak wspominasz pobyt w naszej szkole i czy masz przyjaciół z tego okresu?
Justyna Kowalczyk: Na wstępie chciałabym serdecznie przywitać, uczniów, nauczycieli, których w większości jeszcze poznaję, choć od tego czasu, gdy byłam uczennicą minęło kilka lat, mojego trenera z czasów szkolnych Ludwika Tokarza (oklaski), i oczywiście zaproszonych gości. Najwięcej o moim tu pobycie może powiedzieć Pani Dyrektor. Ja pamiętam, że trzymaliśmy w grupie trzech osób: była to moja przyjaciółka Agnieszka Popieluch i Dawid Szeliga oboje biegacze. Te przyjaźnie pozostały do dzisiaj. Ten czas wspominam z wielkim sentymentem, no może poza pierwszym rokiem szkolnym. Zachowywaliśmy się normalnie, mieliśmy swoje wyskoki, ale też uczyliśmy się pilnie. Większość moich kolegów pokończyła studia ułożyła sobie już życie. Z tego, co pamiętam to nie mieliśmy tradycyjnej „studniówki”. Na 5 dni przed maturą poszliśmy do jakiegoś pubu i takie było nasze rozstanie ze szkołą.

Od kiedy trenujesz i od kiedy zaczęłaś odnosić sukcesy?
Zaczęłam trenować, jako 15 latka. Od najmłodszych lat byłam bardzo aktywna ruchowo uwielbiałam lekcje w-f, startowałam we wszelkiego rodzaju zawodach sportowych. Po 4 miesiącach systematycznego treningu zostałam mistrzynią Polski młodzików (oklaski).

Czy miałaś chwile zwątpienia i chciałaś zrezygnować z uprawiania sportu?
Jakichś konkretnych momentów i chęci porzucenia sportu nie miałam. Najtrudniejsze chwile przeżywałam w związku z posadzeniem mnie o doping i dyskwalifikacją. Były też trudne momenty związane z kontuzjami z problemami zdrowotnymi. Inne czynniki jak ciężki trening, ciągłe wyjazdy nie były mi przeszkodą. Po prostu trzeba się do tego przyzwyczaić.


 Justyna Kowalczyk i Aleksander Wierietielny odpowiadają na pytania słuchaczy

 

Jak to się stało, że zostałaś właśnie biegaczką narciarską?
Do biegów namówił mnie trener Stanisław Mrowca łowca talentów na tamtym terenie. Zaczęłam trenować w grupie dziewcząt z Mszany Górnej. I tak się już dalej potoczyło. Muszę przyznać, że to wcale nie była moja „miłość od pierwszego wejrzenia”, czasami złorzeczyła na te narty, ale z czasem je polubiłam i tak jest do dzisiaj.

Komu i czemu zawdzięczasz swoje sukcesy?
Wielokrotnie powtarzałam, że mam szczęście spotykać na swojej drodze życiowej mądrych i utalentowanych ludzi. Wiele zadręczam moim rodzicom, nauczycielom w-f, trenerom: Panu Stanisławowi Mrowcy, Pani Sobańskiej i Panu Tokarzowi, nauczycielom ze szkoły, którzy z wyrozumieniem podchodzili do naszych problemów i co nie jest tajemnicą najwięcej zawdzięczam mojemu obecnemu tu trenerowi Aleksandrowi Wieretelnemu.

Ile dni w roku jesteś w domu?
Mało stanowczo za mało, uzbiera się może tego ze 25 dni. Miałam się jednak czas do tego przyzwyczaić, jako uczennica SMS.

Czy interesujesz się czymś poza sportem, czy rekreacyjnie uprawiasz inne dyscypliny, czy chodzisz na dyskoteki?
Pewnie, że zdarza mi się wyskoczyć z przyjaciółmi na dyskotekę. Jestem przecież normalną młodą dziewczyną, nie prowadzę ascetycznego stylu życia. Jeżeli chodzi o inne sporty są to zajęcia komplementarne dla naszej dyscypliny, a więc wycieczki górskie, jazda rowerem, czy relaksujące pływanie. W wolnym czasie najchętniej wysypiam się a także czytam książki. Bardzo mało oglądam telewizji, rzadko zaglądam do Internetu.


 Justyna Kowalczyk przegląda kronikę szkolną, z prawej jej wychowawczyni Urszula Gizicka, z lewej dyrektorka SMS Barbara Sobańska

 

Jakie relacje łączą Cię z innymi zawodniczkami startującymi w PŚ, jakie one są?
Normalnie z jednymi bliższy i innymi bardziej luźny. W okresie letnich przygotowań zdarzają się momenty wspólnego grillowania, ale kiedy zaczyna się okres startowy to o żadnych „kawkach” nie ma już mowy. Jakie są moje rywalki? Bardzo podobne do mnie, skupione na tym, co robią bardzo zapracowane. Najwięcej kontaktów utrzymujemy z biegaczkami ze wschodu. Wydaje mi się, że jestem takim łącznikiem między tym środowiskiem a Skandynawią. Jestem pogodnym człowiekiem i chyba lubianą w środowisku.

Który bieg w tym sezonie był dla Ciebie najtrudniejszy?
Było tych biegów kilka. Jestem trochę niecierpliwa i denerwowałam się czwartymi miejscami, już na początku sezonu chciałam stawać na podium. To było niemożliwe, bo moim najlepszym sposobem przygotowań są starty. Najtrudniejszy był jednak ostatni bieg w PŚ w Falun. Biegło mi się ciężko, źle technicznie. Myślę, że to było swoiste memento, abym sobie nie myślała, jaka to ja jestem wspaniała. Biegłam jak bym miała już te dwie kule na plecach.

Jakie były Twoje odczucia po zdobyciu medali na, MŚ, gdy stawałaś na podium, gdy grano Mazurka Dąbrowskiego?
Na początku mistrzostw w Libercu było trochę nerwowo, bo warunki śnieżne były dla mnie niesprzyjające. Myśleliśmy przede wszystkim o tym jak dobrze dobrać smary na te warunki. Czułam, że pierwszy bieg, którego wszak byłam faworytką będzie dla mnie bardzo trudny i to się sprawdziło. Brązowy medal przyjęłam w tych okolicznościach z zadowoleniem. Trochę byłam stremowana taką ilością kibiców z Polski. To mnie nieco usztywniło w biegu i zapłaciłam za to utratą sił na finiszu. Jeżeli chodzi o pozostałe biegi to chyba olśniło mnie technicznie i taktycznie i jeszcze świetne finiszowałam. Najłatwiej było na 30 km, przystąpiłam do tego biegu już bez żadnych obciążeń. Spokojna pewna swoich możliwości. Nim jednak stanie się na podium i usłyszy hymn mija sporo czasu na różne formalności. A to konferencje prasowe i najtrudniejsza kontrola antydopingowa. To jest czasami trudne, bo każdy jest zmęczony chciałby jak najszybciej wziąć prysznic i odpocząć. Później są gratulacje i wyrazy wdzięczności, tak, że jak szłam po medale to wpadałam do pokoju na chwilę nieco się ogarnąć łapałam kurtkę i na podium. Oczywiście cieszyłam się wraz z polskimi kibicami, ale ja jestem typem człowieka, który natychmiast nie wzrusza się do łez, może przyjdzie to z wiekiem.

Kiedy z trenerem zaczęliście myśleć o zdobyciu PŚ?
Nie było takiej konkretniej chwili, wszystko działo się w miarę rozwoju sytuacji. Na pewno Liberec był takim impulsem, ale po całej tej fecie mocno rozchorowałam się i pomyślałam wtedy, że to już niemożliwe. Ostatecznie okazało się, że los na przekór wszystkim przeciwnościom znowu mi sprzyjał i wygrałam PŚ. Po biegach w Lahti czułam, że powinnam wywalczyć kryształową kulę za dystanse, po Trondheim wiedziałam, że mam większe szanse na końcowy sukces niż Petra Majdić.


szkolny zespól muzyczny zagrał dla głównych aktorów spotkania kilka melodii

 

Najbardziej pamiętny moment z tegorocznego PŚ?
Gdyby ktoś kazał wam wbiec na Nosal trzykrotnie bez przerwy to pewnie na długo utkwiło by Wam to w pamięci. Dla mnie takim wydarzeniem był bieg pod górę na trasie zjazdowej Fis podczas ostatniego biegu na Tur de Ski. Ja ciężko trenuję i wcale się tego nie boję, ale to był niewyobrażalny wysiłek. Myśli się o nim z lękiem przez cały rok.

Ile czasu poświęcasz na trening i ile kg potrafisz podrzucić na klatkę piersiową (śmiech)?
Moglibyście mnie lepiej zapytać, jakiego lakieru używam do malowania paznokci a na klatkę podnoszę wystarczająco dużo i nie będę więcej o tym opowiadać.

Powiedz Justynko naszym uczniom mam nadzieję tak jak Ty przyszłym mistrzom, o czym marzysz?
Mam różne marzenia. Jestem przecież normalnym człowiekiem, kobietą, myślę o tym, aby mieć swój własny dom, rodzinę. Mam marzenia sportowe no i przede wszystkim mam marzenia zwyczajne abym była zdrowa, aby zdrowa i szczęśliwa była moja rodzina. Moim najbardziej aktualnym marzeniem jest to abym miała święty spokój.

Dziękujemy Ci Justynko i życzę, aby Twoje marzenia i cele, do których dążysz spełniały się.


Justyna Kowalczyk i Aleksander Wierietielny wraz z organizatorka spotkania Barbara Sobańską


Pytania do trenera Aleksandra Wieretelnego

 Czy czuje się Pan spełniony, jako trener?
AW. Gdybym miał odpowiedzieć twierdząco na to pytanie to powinienem iść już na emeryturę. Ja mam to szczęście, że moja praca jest moim hobby i tak już penie zostanie do końca. Chcę dalej pracować odnosić kolejne sukcesy.

Jak układa się Panu współpraca z Justyną?
Moja praca z Justysią polega na tym, że muszę Ją przekonywać, aby więcej odpoczywała, aby zrobić troszeczkę mniej. Bo na tej płaszczyźnie powstają czasami między nami spory. Jeżeli już dochodzimy do kompromisu to polega on na tym, że jak Justyna chce trenować 3 godziny a ja proponuję 2 to trenujemy 3 godziny. Ja na zgrupowaniach nie śledzę, co robią w wolnym czasie zawodnicy, nie podglądam, nie szpieguję. Przy okazji wychodzi z tego naturalna selekcja. Taką selekcję przeszła Justysia. Ten, kto zachowywał się odpowiedzialnie robił wyniki, a kto nie podporządkowywał się określonym regułom odpadał.

Gdy rozpoczęliście współpracę w 1999 roku widział Pan w Justynie przyszłą MŚ, zdobywczynię PŚ?
To były odległe czasy. Wtedy Justysia była jeszcze dziewczynką nie specjalnie wyróżniającą się od pozostałych. Fakt zawsze była zadziorna i bardzo szybka. Zawsze startowała jak z procy a później przegrywała po 2, 3 minuty na mecie. Trzeba było pracować nad wytrzymałością. O tym czy będzie mistrzynią świata nie myślałem jeszcze 5 lat temu wstecz. Pracowaliśmy i cieszyłem się, że z roku na rok robi postępy i oby tak było jeszcze przez kolejne lata.

Ryb

Komentarze







reklama