– Nie do końca jest to prawda – mówi mistrz. – Będę nadal startował, ale większą uwagę będę poświęcał synowi. Jego będę promował w trialu rowerowym i motorowym, a sam chcę przeżyć nową przygodę. Uwielbiam motocykle. Gdyby było mnie stać i miałbym sporo wolnego czasu, pewnie miałbym jeszcze ścigacza i czopera. Jest jak jest. Super jest, że mogę kontynuować swoje pasje mimo ciężkich czasów i obowiązków zawodowych i rodzinnych. W trialu nauczyłem się precyzji w prowadzeniu stalowego „rumaka”, a smak szybkości i niebezpieczeństwa zakosztuję w najtrudniejszym i najbardziej ekstremalnym radzie w Europie - Erzberg Rodeo.
- Skąd pomysł, żeby w nim wystartować?
- Zrodził się całkiem przypadkowo, przy kufelku z pianką, podczas zakończenia ubiegłego sezonu w Gdańsku. Bardzo długo dyskutowaliśmy o sukcesach Tadzia Błażusiaka w ekstremalych rajdach endruo i o jego triumfie w austriackich zawodach. Najpierw były to luźne rozmowy, podpuszczania się nawzajem, aż chłopaki, zwłaszcza Marian Spirowski, z którym dużo trenuję enduro, zaczęli namolnie mnie namawiać do tego startu. Śmiałem się z tego. Tłumaczyłem, że nie mam umiejętności, ani motocykla. Przyznam szczerze, że start w Rodeo był moim marzeniem.
- Marzenia się spełniają…
- Tak też powiedział Romek Czapski. Po powrocie do domu długo nad tym myślałem. W głowie kołatała się jedna myśl – zaryzykować? Nie dawała mi spokoju, aż wreszcie wziąłem się za przygotowania. Początkowo na sali, siłowni i terenie, a potem raz w tygodniu ćwiczyłem w Krakowie lub Brzesku, gościnnie na prywatnym torze Tomka Kuzaka. W Nowym Targu na wolnym powietrzu nie było szans aż do marca, ze względu na śnieg. W grudniu z Marcinem Spirowskim zaczęliśmy przygotowania do Erzberg Rodeo.
- Jak zgłosiłeś się do zawodów, skoro nie posiadałeś „rumaka” stosownego do startu w tej imprezie?
- Na zgłoszeniu wpisałem KTM Marcina. Żartowaliśmy, że jak nie kupię motocykla, to pojedziemy na jednym, bo z listy startowej wynikało, że on wystartuje rano, a ja późnym wieczorem. Na szczęście w marcu udało mi się znaleźć firmy, które częściowo pomogły w zrealizowaniu tego przedsięwzięcia. Motocykl Suzuki RM 250 załatwiła firma Bogusławski ze Słupska. Dodatkowe wsparcie otrzymałem od firmy GENA z Nowego Targu, szwajcarskiej firmy Panolin i jej dystrybutora Migiel z Szaflar. Ubrania sportowe, ochraniacze i kask zapewniła mi firma Kenny Polska z Leszna, z którą współpracuję już od zeszłego roku. Części zamienne sponsoruje Piotr Steskal.
- Treningi i starty w trialu to coś innego niż w ekstremalnym enduro. Ktoś ci pomaga w przygotowaniu?
- To prawda. W zawodach trialowych startuję już ładnych kilka lat, a do wszystkiego dochodziłem, ciężką pracą i…nosem. Jestem samoukiem, ale wiem jak to robić, nad czym jeszcze popracować, a czego się wystrzegać. Cross i enduro jest dla mnie nowością i potrzebuję wsparcia fachowców z tej branży. Jestem mile zaskoczony, bo odebrałem sporo telefonów od kolegów, którzy jak mogą tak mi pomagają. Niech wymienię tylko nowotarżan – Maćka Rajskiego, Adama i Tomka Zychów. Zwłaszcza Tomek przystosowuje moją „crossówkę” do rajdu enduro.
- Pierwsze wrażenia z treningów?
- Nie mam problemów z kondycją w zawodach trialowych, ale w crossie bardzo szybko się męczę. Jestem tak spięty, że po kilku okrążeniach czuję się wypompowany i muszę się zatrzymywać. Spory problem sprawiają mi nawyki z trialu. Używam sprzęgła i jeżdżę z palcem na manetce. Trudno przychodzi mi pokonywanie zakrętów, sporo tracę na skokach. Następny problem to kontuzje. Miałem już sporo drobnych upadków i kilka takich, w których człowiek jak szmata bije o glebę i czeka kiedy to się skończy. Pierwsze urazy uświadamiają mi, że nie będzie łatwo, a czasu na przygotowanie jest coraz mniej. Wiem, że będzie ciężko, ale w jakim sporcie jest łatwo? Zawsze ciężko trenowałem i wzorowałem się na Bogdanie Sięce i Tadziu Błażusiaku i tak będę dalej robił.
Tekst Stefan Leśniowski
Zdjęcia Grzegorz Gaj