24.01.2013 | Czytano: 5952

Bogdan Szeliga - urodzony dla sportu

- Chłopak energiczny, oddany sportowi. Wiele zrobił i chciałby robić, ale nie dano mu możliwości. Teraz pozostała tylko próbka ratowania tego co jeszcze zostało. To już końcówka tego chłopaka. Szkoda, bo takich ludzie jest mało w naszym mieście...

...Chętnie sponsorował różnorakie imprezy, te amatorskie i zawodowe. Fundował obiady uczestnikom. Starał się jak mógł na miarę swoich możliwości, bo milionerem nie jest. Wszystko co osiągnął, zawdzięcza ciężkiej pracy. 24 godziny jest na obiekcie – mówi Jan Sowiński, członek zarządu KS Gorce. O kim? O Bogdanie Szelidze, Człowieku Roku 2012.

Człowiek Roku „Sportowego Podhala” to wskazanie osoby, która w minionym roku miała szczególny wpływ na nasze życie sportowe. Osoba, która w naszej świadomości zajęła szczególne miejsce. Tą niezwykła osobą jest Bogdan Szeliga. Nie tylko dlatego, że robi rzeczy ważne, ale także dlatego, iż działa wbrew logice współczesnego świata, bo obecnie skupiamy się głównie na korzyściach i nas samych. Przez dziesięć lat jego działalności na obiektach Gorców nikt nie powiedział o nim złego słowa. Sprawił, iż obiekty tętnią życiem od rana do wieczora. Korzystają z nich nie tylko sportowcy KS Gorce, ale także zwykli obywatele, którzy dla zdrowia wyżywają się w ligach amatorskich. Korzystają z obiektów uczniowie, bo tutaj rywalizują o mistrzostwo powiatu, rejonu czy Małopolski. Tutaj na obozach przebywają koszykarskie kadry oraz tenisiści stołowi, a nawet łucznicy. Wszyscy podkreślają, że jest to człowiek przyjazny sportowi.

- Dlaczego sport tak bardzo cię pochłonął? – rozpoczynam rozmowę z Bogdanem Szeligą.
- Sport budzi w ludziach skrajne emocje. Jest rywalizacją wytwarzającą ogromne pokłady adrenaliny. Dostarcza mnóstwo zmiennych sytuacji. Nie dzielę go na konkurencje, dyscypliny… Trzeba przeżyć te emocje na stadionie, usłyszeć ten wrzask radości czy zawodu. Otworzyć gębę ze zdziwienia, gdy widzi się fantastyczny strzał, podanie, fantastyczną wymianę piłeczek w tenisie, wsad do kosza… Czasem na boisku dzieją się rzeczy, które wyrastają ponad sport. Zdarzają się magiczne momenty. Wszystko może się zdarzyć. To wszystko może zrozumieć jedynie fan sportu. Piękne jest to, że sportowe szaleństwo może ogarnąć każdego, niezależnie od wykształcenia, statusu społecznego. Tutaj wszyscy są równi.

- Ulubiona dyscyplina?
- Wiele dyscyplin – koszykówka, siatkówka, piłka ręczna i nożna, ale… Hokej jest na pierwszym miejscu. Od najmłodszych lat jestem wielkim fanem „Szarotek”. W ostatnich 13 latach zaledwie pięć razy opuściłem mecz Podhala. Można powiedzieć, że jestem zagorzałym sympatykiem.

- Serce nie krwawiło, gdy „Szarotki” żegnały się z ekstraklasą?
- Krwawiło. Nie tylko jako zagorzałego fana, ale także dlatego, że byłem jednym ze sponsorów wspierających drużynę. Wspierałem ją również za czasów Wieńczysława Kowalskiego i Wiesława Wojasa. Różnymi kwotami, na tyle na ile mogłem. Dlatego sercem byłem z tą drużyną.

- W kibicowaniu miałeś kiedyś kryzys?
- Jeśli się jest wiernym sympatykiem drużyny, to się od niej nie odwracasz plecami, dlatego, że zdarzyło się jej potknąć. W dalszym ciągu wspieram finansowo, ale już w nie takim wymiarze jak w ekstraklasie. Można powiedzieć, że w jednej trzeciej tego co kiedyś.

- W „wojnie futbolowej” Kapuściński przytacza historię 18 –letniej mieszkanki Salwadoru, która strzeliła sobie w serce, gdy w końcówce meczu reprezentacja jej kraju straciła gola.
- Aż takim fanatykiem nie jestem. Ten fanatyzm rzeczywiście jest czasami niebezpieczny. Według mnie nie warto traktować meczów serio. Przecież to zabawa. W sporcie jest jak w życiu, są wzloty i upadki. Trzeba się z tym liczyć. Mam nadzieję, że nasza kwarantanna w pierwszej lidze zakończy się w tym roku. Po powrocie znowu możemy bić się o najwyższe cele, ale muszą być spełnione pewne warunki, by klub mógł funkcjonować w współczesnych realiach. Trzeba też zdać sobie sprawę, że obecnie hokej nie jest na topie. Stał się dyscypliną niszową. Wiele czynników się na to złożyło, ale najważniejszy jest ludzki. Zawinili działacze. Związek nie stara się o należytą promocję dyscypliny. Nie ma jej w telewizji, szczątkowo gości w prasie. O spadku popularności możemy się przekonać na miejscu. Dawniej w Nowym Targu na mecze przychodziło 5-6 tysięcy widzów. By dostać się do hali trzeba było przyjść 2- 3 godziny wcześniej. Jak ruszył tłum na bramę to on kierował ruchem, on wyznaczał ci kierunek i miejsce. Inaczej też reagowała widownia na wydarzenia na tafli, bardziej spontanicznie. Dzisiaj tysiąc widzów przychodzi oglądać mecze. Winny jest skok cywilizacyjny. Młodzież stała się wygodna. Nie uprawia sportu, nie interesuje się nim. Woli siedzieć przed komputerem. Z pewnością nie jest to zdrowy tryb życia.

- Jesteś jednym z nielicznych administratorów obiektów sportowych, na którego działacze i sportowcy nie psioczą. Nie zamykasz obiektów na cztery spusty jak robią to inni. Czyżbyś był z innej gliny?
- Takie postępowanie leży w ludzkiej naturze. Staram się, by obiekty tętniły życiem. Nie ukrywam też, że związane to jest także z pieniędzmi. Obiekt musi na siebie zarabiać. Dlatego powstał pomysł powstania lig amatorskich w piłce nożnej i powołania z mojej inicjatywy Ogniska TKKF. Inicjatywa spotkała się z ogromnym zainteresowaniem. Jak zaczynaliśmy, liga skupiała 8 zespołów, a teraz są trzy ligi i ponad 30 drużyn. Zakupiłem bandy do unihokeja i zawiązała się Podhalańska Liga Unihokeja, zaliczana do najmocniejszych w kraju. Fajnie, że tyle ludzi garnie do czynnego uprawiania sportu.

- Obiekty sportowe w Nowym Targu to…
- O ich stanie wszyscy użytkownicy doskonale wiedzą. Lodowisko każdy widzi. Czyja to wina? Nie szukałbym winnego, bo potrzeba dużo pieniędzy, by spełniały przyzwoite standardy. Hala Gorców została wyremontowana, podobnie jak korty tenisowe i boisko piłkarskie. Klubu nigdy nie było stać, by zainwestować w obiekt. Po oddaniu miastu przejąłem obiekty Gorców, ale okresy roczne czy trzyletnie były zbyt krótkie, by widzieć sens w nie inwestować. Niebawem rozpocznie się modernizacja stadionu piłkarskiego i mam nadzieję, że będziemy mieli się czym pochwalić. Że będzie to obiekt na miarę XXI wieku. Na ukończeniu jest basen. Wybudowano nowe hale na Skarpie i Niwie, które mały być otwarciem naszego miasta na unihokej. Życie zweryfikowało te plany, bo są niedociągnięcia. Niemniej unihokeiści są zadowoleni, bo wreszcie mają gdzie trenować i grać.

- Biznes i sport powinny iść w parze ?
- To nie ulega wątpliwości. Jest wiele przykładów, że biznes można ze sportem pogodzić. Wielu polskich biznesmenów inwestuje w dyscypliny sportowe. I sport, i biznes na tym zyskują.

- Sportowcy jednak narzekają, że sponsorzy omijają ich dużym łukiem.
- Sportowcy mają wygórowane ambicje finansowe. Piłkarz kopnie kilka razy piłkę, hokeista uderzy w krążek i już chcieliby zarabiać krocie. Biznesmen każdą złotówkę dokładnie obejrzy, gdy ją wyda. Zastanowi się: „co mam z tego, że wyłożę duże pieniądze na zawodnika?” „Błyśnie na światowych taflach, czy będzie wyrobnikiem na krajową skalę?” Sportowcy przeholowali. Działacze pomogli, by zniechęcić biznesmenów do robienia w taki sposób interesów.

- Naszemu miastu potrzebny jest sport przez duże „S”?
- Liczy się hokej i unihokej, który niebawem stanie się dyscypliną olimpijską. Unihokej dobija się do elity sportów. A hokej? Od lat wizytówka miasta, ale nie wiemy co z nią będzie. W jakim kierunku będzie hokej podążał? Musimy zdać sobie sprawę, że reprezentacja gra w trzeciej lidze. Jeśli nie poprawi się szkolenie od najmłodszych, to niebawem naszymi rywalami mogą być afrykańskie drużyny. Czy jest jakaś siła zdolna pchnąć hokej do przodu? Czy miasto i sponsorów stać na utrzymanie hokeja? Drogi sport. Niemniej inwestowanie w hokej jest potrzebne. Tyle tylko, że w ograniczonym zakresie, bez fajerwerków i ekstrawagancji. Na miarę reprezentowanego poziomu. Koszykówka, siatkówka czy piłka nożna w naszym mieście nie zaistnieją. Nie wskoczymy na ekstraklasowy poziom. Aby tak się stało potrzeba dużego biznesu, a nie ma takiego w Nowym Targu. Dlatego w tych dyscyplinach powinniśmy się skupić na pracy z młodzieżą. Przyciągać ją do sportu, a ta jeżdżąc po kraju będzie promować nasze miasto. Ci, którzy odwiedzają nas, przynajmniej dowiedziało się gdzie leży Nowy Targ.

- EURO zmieniło twoje podejście do piłki?
- Przede wszystkim byłem dumny, że ta impreza odbyła się u nas. Klapa piłkarzy osłabiła to poczucie dumy. W życiu przeżyłem już wiele mistrzostw Europy i świata, i - oprócz 1974 i 1982 roku – każde kończyły się wielkim rozczarowaniem. W godzinie towarzyskiej próby zawsze było miło, z dobrym rokowaniem na udaną ważną imprezę. Prężyliśmy muskuły, a potem zawsze śpiewaliśmy: „ Polacy! Nic się nie stało”. Gdy dochodzimy do pewnego pułapu, przeważnie pojawia się ściana nie do przebycia. A wola nieba zdaje się sprzyjać tym, którzy nie wyhamowują w środku brodu, tylko brną dalej.

- „Odbieranie futbolu jako poważnej dziedziny życia jest infantylne. Świadczy raczej o niedojrzałości albo naiwności. Kibice to niestety często frajerzy, którzy dają się nabierać. Mecz to nie dramat, tylko komedia”. Jak skomentujesz wypowiedź Krzysztofa Skiby, muzyka i satyryka? Ty były piłkarz i prezes piłkarskiego klubu.
- Ma trochę racji. Kibic wybiera się na mecz i chce oglądać widowisko, przeżyć prawdziwe emocje, a okazuje się, że wielokrotnie jest nabijany w butelkę. Nieraz mecz piłkarski to czysta komedia. Udawane faule, gra na czas, kłótnie z sędziami. Jestem pod wrażeniem aktorskich zdolności piłkarzy. Dziś reguły gry są lekceważone na każdym kroku. Przekaz telewizyjny jest tak precyzyjny, że wszystkie te naciągania wyłapuje kamera. Później się dowiadujemy, że spotkanie było ustawione, bo ktoś kogoś przekupił. To zabija kibica, chociaż jego natura jest taka, że szybko zapomina. Prawdziwe kibicowanie – takie, które jest mi bliskie – polega na uzbrojeniu się w cierpliwość. Być kibicem sukcesu? To banalne. Ale przeżywać radości, po tym jak początkowo nie szło – to daje największą satysfakcję. Taki kibic pocierpi, ale kocha i przebacza. Jest wierny swojej drużynie w przeciwieństwie do działaczy, którzy dbają o stanowiska, bo za to im płacą.

- Sport potrzebuje wielkich gwiazd. Mamy takie na Podhalu?
- Mamy, ale niewiele. Można je policzyć na palcach jednej ręki. Skoczkowie narciarscy, Tadeusz Błażusiak, Ewa Pawlikowska. W grach zespołowych trudno wskazać jasno świecącą gwiazdę. Są talenty, ale jakoś nie potrafimy te diamenty oszlifować, by w seniorach świeciły pełnym blaskiem.

- Polski sport kuleje.
- Opiera się na indywidualnościach. Spójrzmy na polskich sportowców, którym się udało. Rodzina zainwestowała kupę pieniędzy. Są też tacy, którzy zainwestowali wszystko, a jednak się im nie udało. Praca poprzedzająca sukces musi być potwornie ciężka i przemyślana. A przy tym nudna i żmudna. Potrafimy szkolić do pewnego momentu. Im młodsza grupa, tym lepsze osiągnięcia, ale im dalej w las, tym coraz gorzej. Utalentowana młodzież ginie nim dojdzie do seniora. Świat ucieka nam w zastraszającym tempie, ale nie przeszkadza nam to mieć ambicje bycia mistrzem.

- Mówisz: „Świat dostaje kopa”. Może dlatego, że niektórzy sportowcy oszukują. Jak choćby Lance Armstrong – fałszywa legenda. Przez lata oszukiwał, kłamał i konkretnie dyskredytował osoby dające świadectwo prawdzie.
- To bolesne, bo nam, naiwnym kibicom, przez lata zdawało się, że nie o takie „wyrównywanie szans” w sporcie chodzi. Oszustwo w sporcie od dawna istniało, szczególnie tam, gdzie były pieniądze. Nie wiem czy jest jakaś dyscyplina, w której nie kantowano kibiców i rywali. Rywalizację tak wyśrubowano, że o sukcesie, a więc sławie i wielkich pieniądzach, decydują niuanse, ułamki sekund. To sprawiło, że zatraciła swoją wartość „czysta gra”. Najważniejsze, żeby być sławnym i bogatym, nawet kosztem zdrowia.

- Lubisz sportowców z przeszłością? Takich, którzy pokonali przeszkody i dotarli na szczyt?
- Podziwiam. O takich sportowcach trzeba pamiętać, przypominać ich historie młodym sportowcom i kibicom. Tym bardziej, jeśli do sukcesów doszli „czystą drogą”. Szanuję wielu wybitnych sportowców, w tym z naszego hokejowego środowiska. Wielu podziwiałem na lodowej tafli. Ich wirtuozerię, zaangażowanie, bardzo silny charakter. Dzisiaj drugoligowy klub piłkarski zimą jedzie na obóz do Turcji, a wyniki ma coraz gorsze. W tamtych czasach takich warunków nie mieli sportowcy. Więcej, uganiali się za kauczukowym krążkiem za grosze, a za mistrzostwo Polski dostawali aparat fotograficzny czy zegarek. Jedyną korzyścią była możliwość wyjazdu zagranicznego, bo zwykły śmiertelnik nie miał takiej okazji. Czapki z głów przed takimi sportowcami.

- Kto najbardziej wkurza cię na boisku?
- Sędzia potrafi wypaczyć sens walki, ale bardziej wkurza mnie postawa zawodnika, który nie w pełni angażuje się w grę. Nie w takim stopniu na jaki go stać. Po prostu przechodzi obok meczu.

- Jakich dyscyplin nigdy nie pokochasz?
- Curling. To śmieszny dla mnie sport.

- A dziewczyny lejące się w ringu?
- To kwestia gustu. Jeśli jest takie zapotrzebowanie, to niech leją się po głowie. Generalnie wolę, żeby dziewczyny miały ładne buźki niż obite.


Bogdan Szeliga
Urodzony – 3 maja 1967 w Nowym Targu.
Znak zodiaku – Byk.
Rodzina – żona Teresa oraz dwie córki, 23- letnia Natalia i 18 – letnia Kinga.
Kariera sportowa – uprawiał biegi narciarskie i kombinację norweską będąc zawodnikiem Wisły Gwardii Zakopane. Jego rekord życiowy w skokach na nartach wynosi 48 metrów. Uczestnik zawodów szkolnych. Wicemistrz Małopolski w dracie, w parach (2004). Grał w piłkę nożną (stoper) w LZS Wierchy Lasek. W latach 1985 -86 pełnił funkcję prezesa Wierchów Lasek. Grał również w lidze amatorskiej piłki nożnej.
Kariera zawodowa – po ukończeniu liceum podjął prace w kopalni w Jastrzębiu Zdroju. Po sześciu miesiącach znalazło go wojsko i musiał spełnić obowiązek wobec ojczyzny. Wojskowe lata spędził w Kędzierzynie Koźlu i Żarach. Podczas służby wojskowej poznał żonę. Po powrocie w rodzinne strony podjął pracę w magazynach PHS. Od 1992 roku prowadzi działalność gospodarczą. Od 1993 roku dzierżawi stołówkę w hali Gorce, a od 2002 część hotelową i sportową.
Hobby – maniak wiadomości telewizyjnych. Nie opuści żadnego programy informacyjnego.

Tekst i zdjęcia Stefan Leśniowski

 

Komentarze







reklama