- Już na początku sezonu nakreśliliśmy sobie plan, który zakładał wywalczenie mistrzowskiego tytułu. Ten tytuł był dla nas obowiązkiem, patrząc na potencjał drużyny – mówi twórca sukcesu, Jacek Szopiński.
Dlatego górale nie przystąpili do rozgrywek Centralnej Ligi Juniorów, lecz zgłosili swój udział w mistrzostwach pierwszej ligi. – Nie było sensu grać w CLJ, zresztą potwierdził to finałowy turniej. W głównych rolach wystąpiły zespoły, które w tej lidze nie grały. Te zespoły, które w niej wystąpiły, po prostu nie istniały. Mecze nasze z Orlikiem i KTH stały na bardzo wysokim poziomie. Z Orlikiem to była totalna walka o każdy centymetr lodu, dużo gry ciałem, czystej bez złośliwości. W PLH nie dostrzegłem takiej determinacji, takiej twardej męskiej gry. Gdy wszystkie drużyny będą grały takim sposobem, jest szansa, że polski hokej wyjdzie z dołka. Nam dużo dała gra w pierwszej lidze. Graliśmy z najlepszymi, zdobyliśmy doświadczenie i ogranie. Na tle mocnych zespołów wypadliśmy bardzo dobrze. Toczyliśmy wyrównaną walkę, nieraz zwycięską – mówi Jacek Szopiński.
MMKS w pierwszej lidze „zrobił” najlepszy wynik w historii. Zajął czwarte miejsce i zakwalifikował się do play off. W nim jednak nie wystąpił, gdyż termin kolidował z mistrzostwami Polski juniorów młodszych, a zespół w większości był oparty na tych graczach.
– W Opolu było tylko trzech zawodników z podstawowego rocznika. Przyszłość tej drużyny rysuje się w jasnych barwach. Wszystko jednak będzie zależało do samych zawodników, od ich podejścia do tego co robią i czy będą chcieli podnosić swoje kwalifikacje – mówi trener.
Trener mówi, iż zdobycie złotego medalu było ich obowiązkiem. Wszystko podporządkowane było temu celowi, aż… Nagle tuż przed samymi mistrzostwami odcięto tej drużyny dopływ „tlenu”. W najważniejszym okresie właściciel obiektu zamknął im warsztat pracy, rozmrażając lód. Toteż awans do turnieju finałowego zawisł na włosku. W turnieju barażowym jedna bramka zdecydowała o tym, że Podhalanie przystąpili do decydującej rozgrywki.
- Nie wyszedł nam ten baraż tak jakbym sobie tego życzył. Na pewno brak lodu był jednym z powodów, ale także to, że siedmiu graczy przebywało na zgrupowaniu kadry do 18 lat. Drużyna była w rozsypce. W pełnym składzie miałem ją dopiero w turnieju barażowym. Do tego moja piątka była w drużynie narodowej wiodąca podczas mistrzostw świata. Po dniu przerwy stawili się na baraż. Można było się spodziewać, że zawodnicy ci będą zmęczeni. Dwa mecze zagraliśmy przywozicie. Pojedynek z Jastrzębiem decydował o bezpośrednim awansie i nie mogliśmy go przegrać wyżej niż dwoma bramkami. Po szczycie formy byli też hokeiści Wojasa – Gruszka i Ziętara. Z wypożyczenia wrócił Tylka (Polonia Bytom) i Guzik (Cracovia). Rzutem na taśmę weszliśmy do finałów – przyznaje Jacek Szopiński.
W nim górale pokazali charakter. Rola faworyta nie spętała im nóg i rąk. – Musieliśmy dostosować taktykę i ekonomię gry do aktualnej dyspozycji. Skuteczność musiała wyprzeć piękno gry – twierdzi szkoleniowiec MMKS. – Zagraliśmy odpowiedzialnie, z emanującą wolą zwycięstwa, pokazaliśmy prawdziwy góralski charakter. To przeważyło. Największym mankamentem był brak treningów na lodzie od 6 kwietnia, w najważniejszym okresie. Pozytywnym akcentem był przyjazd Dziubińskiego z toruńskich mistrzostw świata. Skonsolidował drużynę. Szkoda, że kontuzja Gruszki w drugim meczu rozbiła mi pierwszą formację i zmuszony byłem szukać innych rozwiązań. Każdy zawodnik dołożył swoją cegiełkę do tego sukcesu. Wszyscy grali - jedni więcej, drudzy mniej.
Stefan Leśniowski