29.08.2012 | Czytano: 1140

Zacharkin jak Jegorow?

- Związek zrobił dobry krok, zatrudniając rosyjskiego szkoleniowca – twierdzi legenda polskiego hokeja, Walenty Ziętara. Wtórują mu inni byli reprezentanci Polski, szczególnie ci, którzy pamiętają twardą i świetną rękę Anatolija Jegorowa. Liczą, że obecny rosyjski duet zrobi taki porządek w polskim hokeju jak w latach 1969 -1975 słynny „Tola” Jegorow. To pod jego dowództwem polska drużyna narodowa odnosiła największe sukcesy na międzynarodowej arenie.

- Jegorow był trenerem wymagającym i wiele nas nauczył. Wprowadził nowe standardy do naszego hokeja. Był człowiekiem niezwykle aktywnym, który nie skupiał się tylko na wycinku kadry. Bywał w klubach, prowadził zajęcia z klubowymi trenerami, na co dzień doglądał swojego „dobytku”. Sukcesy nie przyszły od razu. Dopiero po 2-3 latach. Od Sapporo zaczął się nasz marsz w górę. Za jego panowania rozgrywaliśmy mnóstwo spotkań, 30- 40 w sezonie i to z zespołami z najwyższym półki. Zapraszani byliśmy na największe turnieje do Niemiec, na Puchar Izwiestia, potykaliśmy się ze Szwedami, Finlandią, Czechosłowacją i ZSRR. Grając z lepszymi, stawaliśmy się lepszymi hokeistami. Nogi nam się nie trzęsły, gdy stawaliśmy do walki z utytułowanymi przeciwnikami – wspomina Walenty Ziętara.

- Wracaliśmy z Japonii z podniesioną głową – wspomina uczestnik IO z Sapporo, Józef Batkiewicz. - Dla polskiego hokeja były to bardzo udane igrzyska. Szóste miejsce na dwanaście drużyn, to ogromny sukces. Ubolewam i mam żal do młodych dziennikarzy, że nieprzygotowani są z historii i nawet się nie zająknęli przy okazji transmisji z Vancouver o naszym osiągnięciu, tym bardziej, iż każde szóste miejsce hołubili aż słuchać się nie dało. Pokonaliśmy wtedy mocną ekipę RFN 4:0. Dla nas to było jakbyśmy wygrali wojnę w 1939 roku. Szkoda, że wielki trener jakim był Anatolij Jegorow nie dotrwał do Innsbrucku, bo jestem przekonany, że zdobylibyśmy wtedy brązowy medal, który niestety przypadł ekipie niemieckiej. Ręczę, że Jegorow nie dopuściłby do tego, aby bez jego zgody wyjeżdżali na lód zawodnicy, aby wymuszali na nim zmiany w przełomowych momentach, by polski hokej znalazł się w takim kryzysie. To był przewspaniały człowiek, swój chłop. Wyzwolił w nas bojowość, wpoił grę kombinacyjną do prezentowanej przez „sborną”. Nie przejmował się tym co mówiło kierownictwo, o co dopominała się prasa, ale rozkładał nasze siły na mecze małe, średnie i najważniejszej wagi. Po to, by potem pokonać Amerykanów i wejść do grupy A. Tak też było w Monachium i Düsseldorfie. Pokonaliśmy Amerykanów i pozostaliśmy w gronie najlepszych sześciu zespołów świata. Gdy zabierał nas do Sapporo, powtarzał w kółko, że to ważny, ale nie najważniejszy start. Dopiero turniej w Bukareszcie będzie miał największe znaczenie dla przyszłości polskiego hokeja. I tak też się stało.

- Mentalnie odpowiada nam rosyjski hokej – dodaje Walenty Ziętara. – Wreszcie zacznie się prawdziwa praca, a nie pozorowana. To są trenerzy z ogromną wiedzą. Jestem przekonany, że są w stanie wyegzekwować od hokeistów objętościowo trudniejszy trening. Sukcesy nie przyjdą od razu, bo nikt nie jest czarodziejem. Trzeba dużo cierpliwości i zacząć pracę od podstaw, od 10-12 latków. Nasz hokej w pewnym momencie się zagubił. Zacharkin to człowiek z najwyższej półki, z ogromna hokejową wiedzą. Wykłada hokej na uczelniach w Moskwie, Szwecji, zapraszany jest na sympozja w całym świecie. Uczeń wielkiego trenera Tarasowa. Nie można też dopuścić do tego, by był tylko na 3-4 konsultacjach w roku, bo nawet najwspanialszy trener nic pożytecznego wtedy nie zbuduje. Ludek Bukač, też facet o wielkiej hokejowej wiedzy, ale pracował z doskoku i wiemy co po nim pozostało. Działacze będą musieć znaleźć dużo pieniędzy, bo rosyjski duet jest przyzwyczajony do standardów i z pewnością będzie ich wymagał.

Kto śledzi na bieżąco KHL, czy też prace tego duetu z reprezentacją Rosji, wie doskonale, że polska prowizorka, która dotychczas obowiązuje, u nich nie przejdzie. Wystarczy tylko przewertować „Sowieckij Sport” i wypowiedzi tych trenerów, by zdać sobie sprawę, że u nich obowiązują wysokie standardy. Na sukces składa się praca wielu ludzi, nie tylko trenerów. Cały sztab ludzi krok w kok podąża za zawodnikami. To są masażyści, lekarze, statystycy, informatycy, całe laboratoria. Nic na nos nie jest robione. Przez ostatni rok mogłem bliżej się temu przyjrzeć, gdy do Popradu zjeżdżały ekipy KHL. Poznać tylko w niewielkim fragmencie jak to funkcjonuje. Ale to wystarczyło, by stwierdzić, iż jesteśmy daleko, daleko w tyle.

Zresztą już dochodzą sygnały, że Rosjanie chcą powiększyć sztab szkoleniowy o szwedzkiego trenera od bramkarzy i menadżera, którym ma być Mariusz Czerkawski. Na pewno wymagana będzie obsługa filmująca treningi i mecze, ludzie od statystyk.

W jednym z wywiadów dla gazety „Sowieckij Sport” Igor Zacharkin tak przedstawiał swoją filozofię hokeja. - Mnie nie interesuje, kto strzelił gola, kto asystował. To przeczytam w gazecie. Mnie interesuje jak gracz zachowuje się na tafli, ile wygrywa pojedynków jeden na jeden, czy potrafi odebrać „gumę”, uniemożliwić rywalowi oddanie strzałów, a więc blokować, przyjmować krążek na ciało, odpychać rywala od własnej bramki. Jak zachowuje się przy wznowieniach, ile ich wygrał i w jakich miejscach, w jakiej sytuacji meczowej.

Już z tej wyrywkowej wypowiedzi widać, iż każdy gracz musi być rozpisany w najdrobniejszych szczegółach. Z pewnością każdy trener zatrudniony w ich sztabie będzie miał przydzielone role. Tak zresztą było, gdy prowadzili „sborną”, czy Saławat Ufa. Dowodził jeden, a pozostali odpowiadali za swój odcinek. Jedni za grę w osłabieniu, inni za przewagi, a jeszcze inni z wysokości trybun na bieżąco informowali trenera, korygowali ustawienia. Czy stać będzie na taki standard PZHL? Trzeba ściskać kciuki, by się im udało, by polski hokej przestał być chłopcem do bicia.

Duet Igor Zacharkin i Wiaczesław Bykow rozpoczęli pracę z kadrą od zwycięstwa w oficjalnym meczu międzypaństwowym. Wygrali z Francją 3:1. Anatolij Jegorow w 1969 roku zainaugurował pracę zwycięstwem nad Szwajcarią 9:4, a potem zajął szóste miejsce na igrzyskach olimpijskich w Sapporo i trzy razy piąte miejsce w mistrzostwach świata. Jegorow prowadził naszą drużynę narodową w 116 spotkaniach w latach 1969-75.

W latach 1994 -95 reprezentacją Polski dowodził Władimir Safonow. On również na „dzień dobry” ograł Francję 9:1, ale potem już nie powtórzył sukcesów Jegorowa. Zajmował 3 i 5 miejsca w mistrzostwach świata grupy B. Bez sukcesów pracowali Ewald Grabowski ( Łotysz, ale wyszedł z radzieckiej szkoły hokeja, uczeń Tichonowa i współpracownik Jurzinowa) i Andriej Sidorenko. Łotysz był jedyny, który w debiucie przegrał z Norwegią 2:4. „Sidor”, który aktualnie prowadzi Spartaka Moskwa (KHL), ograł Słowenię 4:2.

Zacharkin podobnie jak Sidorenko sprzątać będzie po Wiktorze Pyszu, który z kretesem przegrał mistrzostwa świata w Gdańsku i Krynicy.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama