Najbardziej poszkodowany (obrażenia głowy) jest Marcin Kolusz, ale uderzenia poczuli też inny nowotarżanin Krystian Dziubiński (od niego ponoć wszystko się zaczęło) i Patryk Noworyta.
Niewinny początek
Ci, co nie biesiadowali po turnieju, są bardziej rozmowni od innych, ale zastrzegają, że mówią całkowicie prywatnie. Twierdzą, że pito przeróżne trunki i to przez sporo godzin, tak więc samokontrola była mocno ograniczona. Zaczęło się niewinnie od kilku słów, lecz wystarczyło to, aby emocje wzięły górę nad rozsądkiem. Zwłaszcza, że członkowie ekipy byli rozmieszczeni po różnych piętrach i każde pojawienie się "intruza" (hokeisty z innego piętra) dodatkowo zaogniało sytuację. Wersje stron mocno się różnią i zapewne trudno będzie dociec, jak naprawdę wyglądały wydarzenia. Wprawdzie interweniował patrol policyjny, ale po jego przyjeździe Kolusz zmienił zdanie (wcześniej powiadomił policję o pobiciu) i stwierdził, że urazu doznał przy upadku... ze schodów. Uderzył głową i nic dziwnego, że pojawiło się sporo krwi, której długo nie można było zatamować.
- Interweniowałem, bo źle się zachowywał (Dziubiński - przyp. ag). Otrzymał ode mnie klapsa i tyle - mówi Oliwa (świadkowie twierdzą, że zaczepiana była jego dziewczyna). Klaps nie okazał się zbyt mocny, bowiem Dziubiński wczoraj po południu przyszedł na zbiórkę hokeistów MMKS Nowy Targ i pojechał z nimi do Opola na MP juniorów, które rozpoczynają się we wtorek.
Krystian Dziubiński, Krzysztof Zborowski, Tomasz Malasiński i Krzysztof Zapała. Klęczy Marcin Kolusz
Pytania
Bijatyka - z piątku na sobotę - odbyła się o poranku, tak więc należy sobie odpowiedzieć na pytanie, co o tej porze robili hokeiści, którzy nadal reprezentowali barwy Polski? Dlaczego nie zareagował jeden z asystentów trenera Petera Ekrotha będący świadkiem gorszących scen? I dlaczego o incydencie szefowie ekipy nie poinformowali nikogo z zarządu PZHL, który o całej sprawie dowiedział się od dziennikarzy? Trzeba podziękować osobom nie radzącym sobie z grupą ludzi. To nie pierwsza afera związana z hokejową reprezentacją i być może jak choćby ta z Krynicy w kwietniu 2006 roku zostanie sprzątnięta pod dywan. Co ciekawe, wysłannik PZHL zajmujący się wówczas wyjaśnianiem sprawy w lokalu o nazwie "Submarine" oczywiście nie wykrył nic nadzwyczajnego, bowiem zawodnicy przeprosili właściciela i poszkodowanego ochroniarza oraz zapłacili za szkody.
Odizolowane media
Wczoraj rano rozmawiałem telefonicznie z ojcem Marcina Kolusza. Bez problemów zgodził się na wywiad z synem o godz. 13. - Na razie Marcin jest na kolejnych badaniach, ale wkrótce będzie do dyspozycji. Trzeba zrobić mu zdjęcia, aby wszyscy zobaczyli jak został potraktowany - mówił p. Janusz. Tuż po moim przyjeździe do Nowego Targu sprawa była już nieaktualna. - Dzwonili panowie z PZHL, dzwonił trener Ekroth i kapitan reprezentacyjnej drużyny. Wszyscy prosili o umiar w kontaktach z prasą - twierdził ojciec Kolusza. Nie pomogły żadne argumenty, ani nawet osobista wizyta w domu położonym w bezpośrednim sąsiedztwie lodowiska. Gospodarz nie otwierał. Dopiero po kwadransie Marcin Kolusz odezwał się telefonicznie do dziennikarza portalu sportowepodhale.pl i potwierdził słowa ojca. - Nie chcę w tej chwili rozmawiać i muszę wszystko przemyśleć - stwierdził, choć mówienie sprawiało mu spore trudności.
Kolusz po powrocie do Polski nie ma szczęścia. Teraz sprawa toruńska, a wcześniej kłopoty z grą w ekstralidze. W play-off zagrał tylko dwa mecze, bowiem po przyjeździe ze Słowacji PZHL go nie zatwierdził, a jak już pozwolił grać, to szybko tego zabronił. Do dziś sprawa nie została wyjaśniona, choć czasu było wystarczająco dużo. - Od razu wiedziałem, że nie może występować, ale mnie nie posłuchano - twierdzi były prezes PZHL, Zenon Hajduga.
Fighter
Oliwa to jedyny jak dotąd Polak, który zdobył najbardziej cenne dla hokeisty trofeum - Puchar Stanleya. Nie można także zaprzeczyć, że do sukcesów doszedł wyłącznie dzięki swej determinacji. To wzór jak pokierować swoją karierą nie mając pomocy menedżera, klubu i związku, a w kieszeni pieniędzy. W wieku 19 lat poleciał do Kanady, mieszkał u obcych ludzi i krok po kroku wspinał się po sportowej drabinie na sam szczyt. W NHL rozegrał 442 mecze, przesiedział na ławce kar 1447 minut i stoczył 177 bójek! Wyczyny tego fightera są nierealne do powtórzenia przez obecnych polskich hokeistów.
Jest jednak drugie oblicze kontrowersyjnego Krzysztofa i nie ma nic wspólnego z karierą sportową. Jednego dnia to człowiek życzliwy, chętnie rozdający autografy i pozujący do zdjęć, a następnego osoba, z która trudno wytrzymać. Jest pobudliwy i - niestety - niekiedy najdrobniejszą rzecz chciałby załatwić pięściami.
Krzysztof Oliwa rozdający autografy
Menedżer
W czerwcu 2006 roku Oliwa został związkowym menedżerem, a jednym z głównych jego zadań było pozyskanie sponsorów. Stosunkowo szybko został - na wniosek trenera Rudolfa Rohaczka - odwołany z funkcji przez zarząd PZHL. Działo się to pod koniec marca 2007 roku przed odlotem reprezentacji do Chin na mistrzostwa świata. W geście solidarności zrezygnował z gry Mariusz Czerkawski. Co było przyczyną podziękowania za usługi? Nie chcieli z nim współpracować ani trenerzy, ani zawodnicy. Po towarzyskim przegranym meczu z Węgrami Oliwa wpadł bowiem do szatni, niszczył meble i nie przebierając w słowach obrażał hokeistów. - Chciałem nimi wstrząsnąć. Kto tego nie zrozumiał, to znaczy, że się nie nadaje do tej gry. Jak ktoś lubi ciszę i spokój, to niech lepiej weźmie się za szachy - mówił wówczas Krzysztof. Najbardziej ucierpiał bramkarz Rafał Radziszewski, który wygarnął Oliwie, że powinien zajmować się marketingiem a nie pouczaniem hokeistów.
Komentator
W ubiegłym tygodniu podczas MŚ w Toruniu Oliwa był w centrum uwagi. Mecze oglądał na trybunie dla VIP-ów, a w przerwach między tercjami musiał przejść wokół trybun do miejsca, skąd wygłaszał komentarz dla "Polsatu Sport". Na każdym kroku towarzyszyła mu szczupła, kruczowłosa dziewczyna, więc tym bardziej kibice byli zachwyceni. W kuluarach mówiło się, że urodzinowa impreza Krzysztofa - 12 kwietnia - była z gatunku tych, które się długo pamięta. Nikt jednak nie przypuszczał, że po zakończeniu MŚ może dojść do tak gorszących zajść.
Co będzie dalej z toruńską aferą? To już zależy od działaczy związkowych, którzy wchodzą w skład powołanej komisji. W tej chwili jest sporo wątków, miejsc zdarzeń i trudno stanąć po czyjejś stronie. Jak było naprawdę wyjaśni – tak należy sądzić – śledztwo PZHL.
Andrzej Godny
Komunikat PZHL
Prezydium Zarządu Polskiego Związku Hokeja na Lodzie powołało specjalną komisję mającą na celu wyjaśnienie okoliczności wydarzeń w Toruniu, w nocy z 17/18 kwietnia br. W jej skład weszli wiceprezes PZHL Rafał Wysocki, przewodniczący WGiD PZHL Bogdan Terlecki i dyrektor biura PZHL Anna Wytrykowska. Komisja odbędzie posiedzenie w Krakowie 27 kwietnia 2009 r. Na posiedzenie zostaną zaproszone wszystkie osoby związane z incydentami po MŚ w Toruniu. Wnioski zaproponowane przez Komisję trafią do Wydziału Gier i Dyscypliny, którego członkowie spotkają się dzień później w Warszawie. W imieniu środowiska hokejowego Prezydium Zarządu Polskiego Związku Hokeja na Lodzie wyraża ubolewanie z powodu opisywanych przez media zdarzeń.