23.06.2012 | Czytano: 1442

Ludzie z twarzą

Od dłuższego czasu w siedzibie „myśli twórczej” w Nowym Targu krążyło zapewnienie, iż braciom Pyszom i Markowi Bykowskiemu włos z głowy nie spadnie. Byli tacy, którzy przysięgali się, iż jeszcze długo porządzą. Że nikt nie jest w stanie odspawać ich od stołków, bo mają nie tylko mocne papiery, ale ogromne plecy. Kolporter tej wiadomości jednak się pomylił. W czwartek nie potrzeba było ślusarza.

Po posiedzeniu zarządu PZHL wiemy, dlaczego nowotarscy szkoleniowcy tak bardzo byli pewni swego. Dzięki zagrywce poniżej pasa. W boksie zawodnik po zadaniu ciosu poniżej pępka automatycznie zostałby zdyskwalifikowany. Czysta gra powinna obowiązywać nie tylko w boksie. Otóż ustępujący prezes związku, Zdzisław Ingielewicz, pod koniec kwietnia podpisał nowe umowy o pracę z podwyżką pensji (!!) z sekretarzem generalnym, szefem szkolenia i selekcjonerem reprezentacji kraju. Trudno sprawdzić, czy było to z jego inicjatywy, czy też sugestie z drugiej strony. Nawet, jeśli nie był to pomysł braci Pyszów, którzy za wszelką cenę chcieli utrzymać intratne posadki, to ludzie z twarzą – jak zostali przekornie nazwani przez członków „myśli twórczej” – powinni mieć honor i zaczekać ze złożeniem podpisu przynajmniej te kilkanaście dni do wyborów nowych władz. Gdy podpisywali byli świadomi, iż prezes Ingielewicz nie będzie ubiegał się o reelekcję. Ale widocznie pośpiech był wskazany, jak przy łapaniu pcheł. Dla wielu ruch ten został zrobiony z premedytacją. Nim poinformowali środowisko, czego można się po nich spodziewać. Na pewno nie dworskiej etykiety. Zaś gest byłego prezesa okazał się bardzo kłopotliwy dla nowej ekipy. Nie spodziewali się, że tak nieelegancko pożegna się ze stanowiskiem. Nowa centralna władza musiała zatrudnić tęgich prawników, by ten psujący się „pasztet” wyrzucić do śmieci.

Przedłużenie umów o pracę z podwyżką płac wskazywałoby, że polski hokej miał do czynienia z wybitnymi jednostkami. Wiktor Pysz bez wątpienia ma na swoim koncie sukcesy. To on jako ostatni wprowadził drużynę narodową na światowe salony. Wydawało się, że tym sukcesem będzie się szczycił, że najbardziej zapadnie w pamięci kibiców. Pazerność jednak wzięła górę. Ona pchnęła go do porzucenia ciepłej posadki szefa wyszkolenia związku (ustąpił miejsca bratu, który ograł Grzegorza Chruścińskiego… niemieckim językiem) i osiągnięcia historycznego wyczynu. Tyle tylko, że niechlubnego. Najpierw spuścił reprezentację do trzeciej światowej ligi, w której nigdy jeszcze w niej nie grała, a potem się w niej utrzymał. Za taki sukces nagroda murowana. Przedłużenie kontraktu w nieśmiertelność. Może dzisiaj fora internetowe nie drwiłyby z niego, gdyby potrafił zachować ludzką twarz i jeśli nie po pierwszym, to po drugim niepowodzeniu uderzyłby się w pierś i podał do dymisji. Musiał czekać, aż zrobią to nowi podwładni i to po prowokacji.

Szef wyszkolenia Marian Pysz przez cztery lata nic nie zrobił, by polski hokej przynajmniej zrobił mały kroczek do przodu. Więcej, wszystkie młodzieżowe reprezentacje cofnęły się. Występowały tak jak seniorzy na dalekim zapleczu światowego hokeja. Nie miał żadnej koncepcji rozwoju i odbudowy hokeja. Taką dostarczył mu jeden z wybitnych zawodników, trenerów i kolega z lodowej tafli, ale widocznie był to tak mało ważny dokument ( my wiemy, bo zapoznaliśmy się z nim, że był bardzo ciekawy, innowacyjny i światowy), że gdzieś teczka z papierami zapodziała się w gąszczu dokumentów.

Regulaminy interpretował według własnego widzimisie. Choćby przykład ostatni z brzegu. Mistrzostwa Polski młodzików. W drużynie Podhala wystąpił zawodnik Sap, który został przez PZHL zatwierdzony do finałowego turnieju, by po trzech meczach (wszystkie „Szarotki” wygrały) zdyskwalifikować ekipę, za grę nieuprawnionego gracza. Młodzi sportowcy zapłacili wysoką cenę za błąd centrali, bo to ona zdecydowała, że Sap może grać. Zapłacili za brak kompetencji pracownika związku, a niektórzy twierdzą, że z powodu uczulenia na nazwę „Podhale” i trenera Pawła Gila. Prawnicy twierdzą, że „akcją” powinna się zająć prokuratura. Działacze MMKS odstąpili od tego. Są zdania, że wyniku z boiska to nie przywróci.

Starszy z braci Pyszów był postrzegany przez działaczy klubowych jako największe zło związku, wspólnie z Markiem Bykowskim. Bardzo się uaktywnił w ostatnich dniach. Zaczął wymagać prowadzenia dzienniczków od trenerów z ośrodków hokejowych ( dublowanie tego, co w dziennikach szkolnych było zanotowane, a czego nie wymagał wcześniej), wysłał m.in. kontrolę do Torunia. Po co? By mieć alibi, że działa.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama