Małopolska nasza
- Sezon miał nam przynieść zwycięstwo w województwie i wszystkie działania były temu podporządkowane – mówi twórca sukcesu trener, Mirosław Ćwikiel. - Start w rozgrywkach seniorskich ( I liga – przyp. aut.) miał za zadanie przygotować kadetki do startu w swoich rozgrywkach. Pomni, daleko odbiegających od zasad fair play, rozgrywek z poprzedniego sezonu, chcieliśmy udowodnić, że zasłużyliśmy na pierwsze miejsce. Wiedzieliśmy, że musimy zrobić wszystko, by tylko od nas samych zależało końcowe zwycięstwo. Mimo, że udało się ten plan zrealizować, nigdy chyba nie stoczyliśmy tylu wyrównanych spotkań z przeciwniczkami. Na nasze szczęście we wszystkich udało się odnieść sukces. Nie było łatwo, gdyż w ciągu sezonu straciliśmy cztery zawodniczki. Każdą z innego powodu. Operacja i okres rekonwalescencji wykluczyły Sylwię Cyrwus i Olę Jachnę. Brak zadowalających wyników, uświadomionych przez zawodniczkę, zmusiło do zakończenia kariery Dominikę Cyrwus. Wreszcie sprawy wychowawcze sprawiły, że pożegnała się z nami Zuzanna Długopolska. Z jednej strony to ogromne straty kadrowe, a z drugiej wzmocnienie mentalne zespołu. Drużyna zaczęła lepiej pracować, ale, jak się okazało w finałach, trochę za późno. Sezon zasadniczy po raz pierwszy zaliczyliśmy bez porażki. Skutkowało to pierwszym miejscem i awansem do półfinałów mistrzostw Polski. Klub wraz z Krakowskim Okręgowym Związkiem Koszykówki stanął na wysokości zadania i nam przydzielono organizację turnieju. Naszymi konkurentkami były koszykarki z Pabianic, Kolbudy i Polkowic. Kibicom koszykówki nazwy tych klubów mówią wszystko. Z Kolbudami rok wcześniej przegraliśmy różnicą 28 punktów. Pabianice z kolei wygrały obydwa spotkania z zespołem, z którym dwa lata temu przegraliśmy 30 punktami. Jedyna niewiadoma to Polkowice. Przed tymi zawodami tak jak i większość zespołów wzmocniliśmy się dwoma zawodniczkami - Eweliną Wójcik z GTK Gorlice i Martyna Czop z Żak Nowy Sącz - które w znaczny sposób przyczyniły się do naszego sukcesu i za to im dziękuję. Przegraliśmy tylko spotkanie z Pabianicami, awansując po raz pierwszy do turnieju finałowego mistrzostw Polski.
Sukces na oparach
Nowotarski turniej stał na bardzo wysokim poziomie – co podkreślali fachowcy. Gospodynie nie były faworytkami. Niemniej po cichu liczono na awans. Wszystkie zespoły to uznane firmy, w których koszykarska piłka jest w godle miast. Pabianice sympatykom basketu nie trzeba przedstawić. Basket w tym grodzie, to wielka tradycja. Starsi kibice koszykówki zapewne pamiętają świetny team Włókniarza czy potem Polfy. Kluby krajowej czołówki, sięgające po medale mistrzostw Polski w seniorkach, które wychowały mnóstwo koszykarek, które na parkietach całego świata występowały w koszulce z orłem na piersi. Jak choćby trenerka Sylwia Wlaźlak. Olimpijska, mistrzyni Europy z 1999 roku, dwukrotna mistrzyni kraju. Niemal całą karierę związała z łódzkimi klubami - Społem i ŁKS-em oraz Polfą Pabianice.
– Po tłustych latach przyszły chude na pabianicki basket, ale mam nadzieję, że niebawem wrócą dobre czasy – mówiła Sylwia Wlaźlak.
- Nie dało się wygrać meczu rzutami z obwodu. Pod kosz trudno nam było się przebić. Siła i umiejętności rywalek zdecydowały o ich sukcesie – powiedział Witold Chamuczyński po meczu z Pabianicami.
- Nie ustaliśmy na nogach – dodawał Mirosław Ćwikiel. – Nie potrafiliśmy pokryć najwyższego gracza. Momentami prowadziliśmy wyrównaną partię, ale był dużo lepszy niż wskazywałaby różnica punktowa. Sercem, ogromnym zaangażowaniem staraliśmy się dotrzymywać mu kroku.
Pierwszy krok w stronę finałów zrobiły jego podopieczne dzień wcześniej, pokonując Kolbudy, po dramatycznym meczu. - To było jedno z najlepszych, jeśli nie najlepsze nasze spotkanie w tym sezonie – twierdził szkoleniowiec Gorców. – Do tego zagraliśmy go z jednym z najmocniejszych zespołów w kraju. Nie spodziewałem się, że tak potoczą się losy potyczki, że przeciwnik do przerwy rzuci nam tylko 22 punkty. Zresztą po przerwie powtórzył ten wyczyn. Graliśmy mocno w obronie i popełniliśmy stosunkowo mało błędów jak na mój zespół.
By znaleźć się w finałach trzeba było jeszcze pokonać Polkowice. Koszykówka jest wizytówką tego miasta. Trzy drużyny występowały w lidze kadetek. Konkurencja straszliwa. Do tego historycznego wydarzenia doszło – jak określił szkoleniowiec Gorców - na oparach.
- Graliśmy na oparach, po dwóch poprzednich potyczkach. Zapłaciliśmy dużą cenę za świetną grę w obronie. W ataku było różnie – analizował. - Cieszę się, że mogłem prowadzić zespół, który odniósł historyczny sukces. Ostatni mecz rozegrały dziewczyny na oparach, ale w pierwszych dwóch dały z siebie, wszystko, co miały. Pracować z takim zespołem to duża rzecz.
Nie utonęły w głębokiej wodzie
Finałowa rywalizacja rozegrana została w Ostrołęce z udziałem dwunastu zespołów. Podzielono je na dwie grupy. Góralki znalazły się w grupie z obrońcą mistrzowskiego tytułu Trójką Żyrardów oraz MUKS Poznań ( późniejszy triumfator turnieju), VBW GTK Gdynia, WKK Wrocław i Piątkę Lublin.
- Nie trafiliśmy do łatwej grupy, ale też trudno było się spodziewać, że podczas finałów trafimy na zespół, z którym łatwo będzie wygrać – mówi Mirosław Ćwikiel.
Jego podopieczne od razu rzucone zostały na głęboką wodę. Stanęły do walki z obrończyniami mistrzowskiego tytułu. Trzeba przyznać, że nie wystraszyły się utytułowanych rywalek i znacznie przewyższających ich wzrostem. Do połowy meczu toczyły wyrównany bój. Przewaga Trójki oscylowała cały czas w okolicach 4 -6 punktów. W końcówce padliśmy. Przeciwniczki miały trzy zawodniczki mojego wzrostu ( ponad 190 cm – przyp. aut.). Zbierały piłkę z tablicy i wyprowadzały szybki atak. Z naszej deski ponawiały rzut.
- Gdyby przed finałami ktoś powiedział mi, że przegramy różnicą sześciu punktów, to przyjąłbym ten wynik w ciemno. Teraz jednak jestem wściekły. Było tak blisko – powiedział po meczu z gdyniankami, Mirosław Ćwikiel.
Pierwsze historyczne zwycięstwo w finałach odniosły nowotarżanki nad Piątką Lublin. Dodajmy po dramatycznym meczu. Swoją wyższość udokumentowały dopiero w dogrywce. W niej ciężar gry na siebie wzięła Wójcik. Zdobyła pięć punktów i zaliczyła asystę do Lasyk.
- To charakterna dziewczyna, taki cwaniaczek. Wie, kiedy ruszyć i nie boi się podejmować trudnych decyzji. Na pewno nie podnosi rąk do góry w geście poddania się – chwalił ją Mirosław Ćwikiel.
Mecz z późniejszymi mistrzyniami Polski z Poznania góralkom nie wyszedł. - Tylko jeden mecz, zresztą celowo przeze mnie odpuszczony z późniejszym mistrzem Polski, zagraliśmy w stylu, którego powinniśmy się wstydzić – zdradza trener. - Długo rozmawialiśmy po tym meczu. Wyjaśniliśmy sobie mnóstwo spraw. Popracowaliśmy nad moralnością i zespół odzyskał wigor w potyczce z Wrocławiem. Wyłączyliśmy z gry ich najlepszą zawodniczkę Zuzannę Sklepowicz. Co 2 minuty zmieniałem kryjącego, by odebrać jej ochotę do gry. Walczyliśmy na deskach i uruchamialiśmy szybki atak. Były jednak problemy z celnością. Graliśmy zmienną obroną, każdy swego, a potem strefą. Skoncentrowaliśmy się na uniemożliwieniu przeciwnikowi rzutów za „trzy”. Nie trafiały, ale potrafiły wchodzić na kosz lub świetnie dogrywać piłkę pod dziurę, odciągając nasze, które koncentrowały się na zawodniczce będącej w posiadaniu piłki. To był ważny moment. Ponieważ grałem praktycznie jedną piątką, musiałem zmienić obronę na strefową. I skosiły nas. Pokazaliśmy, że Nowy Targ nie przypadkiem zakradł się do finałów.
W meczu o dziewiąte miejsce doszło do derbów Małopolski i po raz kolejny w tym sezonie lepsze okazały się podopieczne Mirosława Ćwikla. – Zadowolony byłem, bo przez większą część meczu dyktowaliśmy warunki gry. Były momenty, że dziewczyny słaniały się na nogach, brakowało pary w nogach, bo 9-dniowy turniej był wyczerpujący, ale zagrały zadziornie. Wygrały kilka ważnych piłek w końcówce meczu. Dobrze graliśmy atakiem pozycyjnym. Rzadko pchaliśmy się pod kosz. Rozsądnie rozgrywaliśmy piłkę, kończąc rzutami. W wielu przypadkach dziewczyny podejmowały trafne decyzje. Udało nam się zneutralizować wysoką Aśkę Grymek – mówi trener Gorców. - Jak to zwykle po turnieju bywa pozostał pewien niedosyt. Na początku sezonu dziewiąte miejsce w Polsce wziąłbym w ciemno. Na miejscu okazało się, że gdyby nie niemoc strzelecka, to mogliśmy wylądować kilka oczek wyżej. A to dzięki bardzo dobrej obronie. Dwa zespoły z naszej grupy zajęły dwa pierwsze miejsca. Jestem pewien, że bardziej solidna praca i trochę szczęścia mogły nas dowieźć do pozycji w pierwszej szóstce.
Kto zapracował na sukces?
Trener ocenia swoje podopieczne.
Asia Szopińska - kapitan zespołu; pracująca całym sercem na całym boisku.
Asia Jachymiak - bardzo dobry przegląd sytuacji, z reguły lider, jeśli chodzi o podsumowania statystyczne.
Justyna Rokiciak - drugi strzelec w zespole, bardzo aktywna w obronie.
Kinga Piędel - pierwszy strzelec zespołu, spory talent, szeroka kadra Polski, ale sporo pracy przed nią.
Patrycja Lasyk - jedyna uchodząca za wysoką; szeroka kadra Polski, by sprostać oczekiwaniom jej trenerów musi się poświęcić pracy.
Anna Pudzisz - powoli zaczyna rozumieć czym jest koszykówka, czego dowodem było wyłączenie z gry reprezentantki Polski.
Martyna Przybyło - gdyby nie warunki fizyczne i problemy zdrowotne to kto wie…
Kasia Wolska - to samo co poprzedniczka, nie dokończona rehabilitacja po kontuzji uniemożliwia grę przez więcej niż 5 minut w meczu.
Marta Florek - może jeszcze przyjdzie jej dzień. Mam przynajmniej szczerą nadzieję.
Owoc pięcioletniej pracy
Sukces ma wielu ojców. Jednym z nich jest Mirosław Ćwikiel. U niego obiboki nie mają najmniejszych szans. Wymaga dużo od siebie, więc podopiecznym nie odpuszcza. W wypowiedziach szczery. Nigdy nie owija w bawełnę. Jeśli ktoś zasłużył na pochwały, to je otrzymuje. Jeśli słabo zagrał, to musi być przygotowany na gorzkie słowa i grzanie ławki. Historyczny sukces, to efekt pięcioletniej, planowej pracy trenera Mirosława Ćwikla. Brawo dziewczęta! Brawo trener!
Trener twierdzi, że nie tylko on jest w gronie ojców sukcesu. I jednym tchem wymienia: prezes Józef Guzik, właściciel obiektów Bogusław Szeliga, Witold Chamuczyński, Wojciech Polak, Małgorzata Lasak, Marek Piędel. Są nimi też wszyscy rodzice wspierający swoje pociechy w ich pasji, być może krótkotrwałej, ale jednak pasji.
Stefan Leśniowski