Tej manny z nieba najwięcej spadło w końcówce regulaminowego czasu i na początku dogrywki wtorkowego meczu z Ukrainą (2-1 po rzutach karnych). Nasi reprezentacji przez 97 sekund grali z przewagą dwóch zawodników i... sami się „zakręcili”. 11 sekund przed końcem Laszkiewicz zdecydował się na indywidualną akcję, ale również zakończyła się fiaskiem. To było na tyle w tej przewadze, a jeszcze gorzej wyglądała gra pięciu na trzech w początkowych minutach dogrywki. To były przełomowe momenty spotkania. Nic więc dziwnego, że po przegranych karnych kibice byli zniesmaczeni, nazywając po imieniu naszych hokeistów – „frajerzy”.
W karnych Ukraińcy nie dali najmniejszych szans Radziszewskiemu. Pokonali go trzy razy, co rzadko się zdarza. – Nie zmęczyły mnie karne, bo wszystko wpadło. Widać dużą klasę zawodników z Ukrainy, szczególnie w pojedynkach jeden na jeden. W naszej lidze jest mało graczy, którzy potrafiliby wywieść mnie w pole i ulokować krążek w pustej bramce, a tak uczynił przeciwnik ze mną w karnych. Była ogromna szansa wygrać w regulaminowym czasie. Mogło nie dojść do karnych, gdybyśmy lepiej rozgrywali „zamek” pięciu na trzech. Graliśmy statycznie, a Ukraińcy szybko zorientowali się w naszej strategii – podsumował golkiper Cracovii.
– Mamy kilka zagrań wyuczonych, ale akurat żadne się nie powiodło. Ukraińcy bardzo dobrze się ustawiali w obronie i blokowali nasze strzały bądź zagrania. Teraz musimy wygrać z Włochami i liczyć na Ukrainę, że ich pokona – mówił Adam Borzęcki.
Spotkanie dostarczyło sporo emocji, bo mieliśmy dogrywkę i rzuty karne oraz kontrowersyjne decyzje „gadającego” arbitra. Natomiast poziom nikogo z obserwatorów nie powalił na kolana. Sporo chaosu, nieporozumień, a składnych akcji jak na lekarstwo. Polacy grali na „aferę”, a nóż coś się uda. W 7 minucie udało się wykorzystać liczebną przewagę. Niestety z upływem czasu było coraz gorzej. Biało-czerwoni mieli problemy z przedostaniem się pod bramkę rywala. Za długo wozili krążek i Ukraińcy mieli ułatwione zadanie w rozbijaniu ataków. Do tego gra w przewadze naszych reprezentantów wołała o pomstę do nieba. Pierwsza formacja pokazała jeden wariant rozgrywania przewag i przeciwnik szybko się w tym połapał. Wiedział doskonale, że „guma” od Laszkiewicza trafili do Borzęckiego, więc po wpadce z 7 minuty pokryli naszego najlepszego zawodnika tego meczu. Niestety wielki zawód spotyka nas ze strony kapitana Laszkiewicza. Bezradny jest jak dziecko. W lidze ma dużo czasu, by się rozjechać i oddać strzał. Tutaj ma na plecach rywala i nie potrafi się od niego uwolnić.
Mimo wielu mankamentów w grze, trener Peter Ekroth był zadowolony z zawodników. – Jestem dumy ze swojego zespołu – powiedział. – Zrobił wszystko co mógł. Rosyjska szkoła hokeja ma dwie twarze; dzisiaj pokazał tą drugą, symulując faule. Nie ma jednak powodów, żeby umierać po tym spotkaniu, jeszcze sporo może się wydarzyć w tym turnieju, chociaż nasza sytuacja jest trudna. Musimy liczyć nie tylko na siebie, ale także na pomoc innych.
Krystian Dziubiński, Krzysztof Zborowski, Tomasz Malasiński, Krzysztof Zapała oraz Marcin Kolusz to piątka wychowanków MMKS Podhala Nowy Targ, która występuje w MŚ! Zdjęcie wykonane w środowe południe w Toruniu przed hotelem Mercure Helios. Foto: Stefan Leśniowski.
– Długo pracuję w hokeju, ale to co słyszę jest dla mnie wielkim odkryciem – skwitował wypowiedź polskiego selekcjonera trener Ukrainy, Oleksandr Seukand. – Polaków analizowaliśmy na wideo po meczach z Białorusią. To były dwa różne zespoły. Z nami zaprezentował się lepiej.
– Spotkanie mogło się podobać – stwierdził Mariusz Czerkawski. – Broniliśmy się świetnie. Chłopcy wytrzymali mecz kondycyjnie, choć zmiany były bardzo długie, bo przeciwnik długo utrzymywał się przy krążku w naszej tercji i ciężko było mu go odebrać. Szansa na awans jeszcze pozostała, ale trzeba liczyć na pomoc Ukrainy.
Najbardziej kontrowersyjna sytuacja miała miejsce w 14 minucie. Był gol czy go nie było? – zastanawiali się widzowie i zawodnicy. – Kilka razy patrzyliśmy na telebim i twierdzę, że gola nie było – mówi Adam Borzęcki. – Mam nadzieje, że sędzia wideo miał lepszy przekaz i nas nie oszukał. Co do sędziowania, to mylił się w obie strony. Sędziów nie da się zmienić, to hokeiści muszą zmienić do nich podejście. Nie gwizdali tragicznie.
– Nie wiem czy wpadło, czy nie. Nie widziałem tego. Szkoda, że nie wykorzystaliśmy liczebnych przewag – mówił Tomasz Malasiński.
– Głów nie spuściliśmy, gramy dalej. Mamy dwa mecze i chcemy je wygrać – twierdzi Marcin Kolusz. – Szkoda przewag, ale rywal bardzo dobrze się bronił. Oni też nie wykorzystali podwójnej przewagi.
Bohater meczu
To nie zawodnicy a arbiter był główną postacią meczu. Pan Scott Bokal z St Louis pokazał to, czego na polskich lodowiskach jeszcze nie widzieliśmy. Często rozmawiał z zawodnikami i trenerami, długo tłumaczył im swoje decyzje. Gdzie się tego nauczył Amerykanin? Być może podczas prowadzenia spotkań drużyn uniwersyteckich, ligi IHL lub drużyn kobiecych. W 2006 roku był na Olimpiadzie w Turynie i ktoś zapewne pomyśli, że to duże wyróżnienie. Trzeba jednak dodać, że chodzi o... paraolimpiadę. I kto wie, czy właśnie tam nie nauczył się dogłębnego tłumaczenia zawiłych przepisów. W parze z Finem Kekalainenem nie po raz pierwszy przebywał na lodzie, ale brak zgrania był aż nadto widoczny. Kiedy pod koniec trzeciej tercji Bokal rozłożył ręce i nakazał grać dalej, jego fiński kolega odgwizdał... spalonego. Z kolei w 59. minucie pokazał karę Laszkiewiczowi, ale po protestach polskich graczy i gwizdach kibiców zmienił zdanie i odesłał na ławkę kar... Szachrajczuka. Łysy jak kolano Amerykanin wprowadził na nasze tafle ciekawy zwyczaj. Wielokrotnie ściągał kask i czyścił do połysku czaszkę, a przy okazji opróżnił dwie butle wody mineralnej. Co by nie powiedzieć o rozrywkowym Jankesie, to wydarzenie ze wspomnianej już 14 minuty znacząco obniża jego ocenę. Zarówno bowiem on, jego dwóch współpartnerów i sędzia bramkowy nie zareagowali na bramkę Ukraińca. Wprawdzie krążek po strzale Ondrija Sriubko z Sokoła Kijów szybował z szybkością ok. 200 km/godz., jednak osiem par oczów powinno właściwie zinterpretować sytuację. Zwłaszcza, że strzelec uniósł w geście triumfu kończyn, a następnie zdziwiony brakiem reakcji arbitra próbował mu coś wyjaśnić ręką. Rozjemca dopiero kilkudziesięciu sekundach i protestach drużyny ukraińskiej zdecydował się skorzystać z usług sędziego wideo. Przy okazji nie omieszkał pokazać buczącej publice kolejnego show w stylu amerykańskim. Kiedy tylko usłyszał w słuchawkach decyzję kolegi powinien podzielić się informacją z zawodnikami i widzami. Tymczasem zafundował... czekanie. Spokojnie wyczyścił „glacę”, napił się wody i dopiero wówczas wskazał na środek.
Andrzej Godny
Stefan Leśniowski, Toruń
foto: Tadeusz Bącal www.fotohokej.pl