23.04.2012 | Czytano: 1347

Zmówmy zdrowaśkę

To, co wydarzyło się w Krynicy trzeba jednoznacznie nazwać –kompromitacją polskiego hokeja. Ludzi, którzy nim zarządzają. Mija czterolecie działalności wybrańców Zdzisława Ingielewicza i zostawiają (mam nadzieję, że po takim skandalu sami odejdą) po sobie straszliwy bałagan. Nieudacznicy, bo inaczej ich nie można nazwać.

Doprowadzili do sportowego upadku dyscypliny, która w świecie cieszy się ogromnym zainteresowaniem. Może nikt nie miałby dzisiaj do nich żalu, gdyby nie „obiecanki”, którymi karmili ( szczególnie prezes) nas wszystkich. Patrząc z perspektywy czasu, to ludziom Zenona Hajdugi powinni czyścić buty. Te „leśne dziadki” – jak ich nazywano – zdecydowanie lepiej potrafili się poruszać w świecie hokeja. Obecni nie dorośli do kierowania związkiem.

Polski hokej jest chory i potrzebuje dobrego lekarza – apelowałem w ubiegłym sezonie w felietonie, po spadku biało –czerwonych do trzeciej ligi. Wszyscy zapowiadali, że tragedii nie ma, że tylko reforma rozgrywek spuściła nas tak nisko i szybko wrócimy na zajmowane od lat miejsca. Zabrakło trzeźwej analizy. Uderzenia się w piersi, że inni robią postępy, a my cofamy się. Po krynickim czempionacie stało się to oczywiste. „ U nas hokej leży pod każdym względem” – przyznaje Leszek Laszkiewicz.

Lekarza jednak nie poszukiwano. Wszystko zostało po staremu. Pacjentowi kazano się leczyć znachorskimi metodami. Kuracja okazała się nieskuteczna. Przybrała przez ten rok znamiona choroby postępującej. Nie słuchało się lekarzy, którzy wypisywali recepty, radzili jak leczyć chorego. Ci, którzy byli głusi na konstruktywną krytykę dzisiaj mają kolejny pasztet. Powinni się czerwienić ze wstydu ( mam nadzieje, że zostało im jeszcze odrobinę honoru). Kiedy słyszę po porażce z egzotyczną Koreą, wypowiedź trenera, że za wcześnie, by mówić o przyszłości, to zastanawiam się gdzie ambicja i honor. Czy przypadkiem nie mają racji kibice, że trzeba będzie z Senegalem przegrać, by dotarło coś do niego i włodarzy. A może nawet i to nie dotrze?

Trenerzy i działacze po ostatnim gwizdku, powinni honorowo podać się do dymisji. Ich misja dobiegła końca. Zakończyła się wielką klapą. A nie mieć czelność sforować dziennikarzy. „ Pan powinien myśleć rozsądniej i zadawać mądrzejsze pytania” – burzył się szkoleniowiec na dziennikarza „PS”, gdy zapytał o rachunek sumienia. Toż robię zwrotkę, trenerze powinno się myśleć rozsądnie. Po co dalej brnąć, na siłę utrzymać posadkę?

Po co ci to było Wiciu? - pytałem w ubiegłym roku w felietonie. Powtórzę jeszcze raz. Mogłeś się szczycić, że jako ostatni z trenerów wprowadziłeś drużynę narodową na światowe salony. Mogłeś z dumą nosić głowę w górze. Zadzierać nosa. A teraz? Kojarzyć się będziesz z największą klęską. Kto wie czy nie upadkiem hokeja w kraju. Hokej nie jest popularną dyscypliną, a ty jeszcze bardziej ją pogrążyłeś. Jaki sponsor pomoże klubom, gdy lokomotywa została na bocznym torze? Nie poradziła sobie nawet z egzotycznym rywalem. Już teraz kluby miały kłopoty, by znaleźć kurę, która znosiłaby złote jajka.

Za prezesury Zdzisława Ingielewicza drużyny rozpadają się jak domki z kart. Jeśli go pamięć myli, to przypomnę, że w ostatnim tylko sezonie zabrakło w rozgrywkach seniorskich gdańskiego Stoczniowca i Naprzodu Janów. Z ekstraklasy zrezygnować musiało KTH, a los rekordzisty pod względem zdobytych tytułów, Podhala Nowy Targ wisi nad przepaścią. Co zrobił PZHL, by pomóc tym klubom? Tak rozpada się baza hokejowa w kraju, tam gdzie najlepiej pracowano z młodzieżą. Upadają kluby, które dostarczały najwięcej reprezentantów kraju we wszystkich kategoriach wiekowych.

Aby myśleć o naprawie „Rzeczpospolitej Hokejowej” trzeba rozpocząć produkcję hokeistów. Zająć się pracą z młodzieżą. Stworzyć jej warunki do uprawiania tego sportu. Określić zdrową rywalizację, by wszystko rozstrzygało się na tafli, a nie przy zielonym stoliku. Nic nam nie da zatrudnienie dziesięciu obcokrajowców i kolejnych czekających na polski paszport, jeśli ci gracze nie będą wysokiej klasy, którzy podnosiliby poziom naszej ligi. Na razie to czerpiemy jedynie z odpadów, których już nie chcą za naszą południową granicą. Tam wysokich kwot, jakich żądają, nikt im nie da. Kluby u nas mają problemy finansowe, ale brną w długi, byle mieć u siebie miernego zawodnika z obcego kraju.

Klubowi prezesi też powinni pójść po rozum do głowy i zastanowić się, komu i jakie kwoty oferują na kontrakcie. Wielu hokeistów swoją grą nie zasługuje na tak wysokie gaże. Działacze Jastrzębia pierwsi zareagowali i zrywają rozmowy z reprezentantami Polski, którzy żądają 15- 25 tysięcy złotych brutto. Czy inni pójdą tym tropem? Czy wreszcie w polskim hokeju będzie normalnie? Wysokie pensje – tak, ale tylko wtedy, gdy reprezentacja jest w światowej elicie.

Gdy w większości krajów sezon wkracza w decydująca fazę, u nas hokeiści wyjeżdżają na urlopy. Terminarz ligowy układamy pod obiboków, by jak najmniej grali, by tylko się nie przemęczyli. Gramy mało, straszliwie mało. Do tego te wielotygodniowe zgrupowania kadry. Toż to „relikt przeszłości”. Nikt tego dzisiaj nie stosuje. Inne reprezentacje z marszu uczestniczą w mistrzostwach świata. Zawodnicy są w rymie meczowym i w najwyższej formie po potyczkach o mistrzostwo kraju. My jesteśmy konserwatywni i od lat preferujemy długie i nużące przygotowania, a efekt tego jest mizerny. Za to bardzo kosztowny. Jak podał „Fakt”, tegoroczne przygotowania pochłonęły 2 mln. złotych.

Jeśli nie zmieni się podejścia władz, działaczy i zawodników do hokeja, to niebawem na Konopnickiej 3 w Warszawie trzeba będzie zmienić tabliczkę i zamiast siedziba PZHL, napisać „ Tu zarządzano polskim hokejem. Przechodniu zatrzymaj się i zmów zdrowaśkę”.

Tekst Stefan Leśniowski
Zdjęcie Michał Adamowski www.adamowski.com.pl

Komentarze







reklama