13.04.2009 | Czytano: 1811

Żywe srebro

Żywe srebro – tak o nim mówią fachowcy z branży. Nie dysponuje świetnymi warunkami fizycznymi, ale nie przeszkadzają mu być jednym z najlepszych obrońców w kraju. Szybkość, dynamika, kapitalny zwód, przegląd sytuacji, świetny strzał – sprawiają, iż jest praktycznie kompletnym zawodnikiem...

Nic więc dziwnego, że podczas zeszłorocznego Pucharu Europy w Bratysławie wpadł w oko łotewskim skautom. Od razu otrzymał prepozycję gry w zespole Latvijas Avize obecnie Rigas Lauvas. O kim mowa? O Michale Dziurdziku, wielokrotnym reprezentancie i mistrzu Polski w unihokeju.

- Dwukrotnie w tym turnieju graliśmy przeciwko Latvijas Avize. Przegraliśmy minimalnie i nie udało nam się awansować do finału, ale otrzymałem od rywali ofertę gry. Po dłuższym zastanowieniu przyjąłem ją. Zdecydowałem się, bo chciałem się sprawdzić w innych warunkach. Zobaczyć jak funkcjonuje ta dyscyplina, poza naszym krajem. Uważam, że była to dobra decyzja – mówi Michał Dziurdzik.

- Trafiłeś do lepszej, czy gorszej ligi?
- To porównywanie jest niekorzystne dla nas, nie tylko ze względów sportowych, ale także organizacyjnych. Liga stoi tam na zdecydowanie wyższym poziomie. W tym roku rywalizowało 12 zespołów i każdy z każdym mógł wygrać. W nadchodzącym sezonie liga powiększy się o kolejne dwa zespoły. Dlatego gra się częściej niż u nas, gdzie występuje tylko sześć drużyn, ale tylko trzy mocne. Nie wiem czy kiedyś doczekamy się takich warunków jak na Łotwie.

- Jest to profesjonalna liga?
- Nie wydaje mi się, ale to opinia tylko na podstawie mojego zespołu. Jednak nie trzeba się martwić o takie rzeczy jak sprzęt, załatwianie sędziów, trenera czy lekarza. Po prostu przychodzisz na mecz i grasz. Za sprawy organizacyjne odpowiedzialna była jedna osoba. U nas wszystko załatwiają sami zawodnicy. Nie wspomnę o trenerze, bo nie wiem, czy któraś drużyna w polskiej lidze takowego posiada.

- Które miejsce zajęliście i jak ty wypadłeś?
- Zadowolony jestem z debiutu w lidze zagranicznej. Przeważnie grałem w ataku na lewym skrzydle, czasem też w obronie w parze z Jurijsem Ivenkovsem. W ataku występowałem z Szwedem Marcusem Aderssonem, który łączył unihokej z pracą i nie zawsze miał czas na treningi i mecze. Trudno jest ustalić moją piątkę, gdyż trener bardzo często zmieniał ustawienia. W drużynie grali kadrowicze łotewscy - Ivo Preiss czy Atis Blinds jednak w trakcie sezonu zmienili klub na RTU Inspecta. Rozegrałem 17 spotkań i zdobyłem 8 bramek, a przy 6 „maczałem palce”. Drużyna zajęła 8. miejsce w sezonie zasadniczym, zdobywając 27 punktów. Odpadliśmy w pierwszej rundzie play off, z najlepszy teamem sezonu regularnego Cltik Lekrings, przegrywając trzy mecze dość wysoko. W tej drużynie gra ośmiu reprezentantów Łotwy. To bardzo mocna ekipa i mój faworyt do mistrzostwa. Na warunki bytowe też nie narzekałem. Otrzymałem mieszkanie w nienajgorszym stanie z kuchnią, łazienką i dużym pokojem. Obawiałem się, czy się z nimi dogadam, lecz większość chłopaków z drużyny i drugi trener mówili po angielsku, więc nie było tak źle.

- Pozostajesz na Łotwie ?
- Nie rozmawiałem z klubem na ten temat. Mam nadzieję, że wkrótce wszystko się wyjaśni. Jeśli nie na Łotwie, to będę występował w Szarotce.

- Jak trafiłeś do unihokeja?
- Jak większość chłopaków z Nowego Targu pierwsze kroki stawiałem w „podstawówce”. Ryszard Kaczmarczyk zaraził mnie unihokejem i jemu zawdzięczam największe sukcesy w szkole, a potem w Szarotce.

- Dotychczas dzieliłeś sportowy czas między unihokejem, a piłką nożną. Czy nadal będziesz łączył te dwie dyscypliny w przypadku pozostania w kraju?
- Nie wiem czy czas mi pozwoli, by występować na parkiecie i zielonej murawie.

- Polską reprezentację stać w dodatkowym turnieju na awans do światowej elity?
- Zdecydowanie tak. Mamy wielu dobrych zawodników, grających zarówno w Polsce jak i poza granicami kraju. Mam też nadzieję, że nowy szwedzki szkoleniowiec drużyny narodowej pomoże nam w tym. Jestem dobrej myśli i bardzo chciałbym w przyszłości zagrać przeciwko najlepszym drużynom świata, oczywiście, o ile znajdę uznanie w oczach nowego selekcjonera.

Stefan Leśniowski

Komentarze









reklama