- Jakie wnioski płyną w warszawskiego championatu?
- W Warszawie napotkaliśmy na twardy opór rywali. Nasza liga małopolsko - podkarpacka jest słabiutka i MMKS szkoleniowo na tym traci. Co nam dają wyniki 20:0 z Dębicą i Sanokiem, czy 30:0 z Cracovią? W takich meczach nie można wydębić od chłopaków dyscypliny taktycznej. Nie można też przećwiczyć pewnych wariantów gry. Gra się też na pół gwizdka i nie w pełni skoncentrowanym. To najdobitniej było widać w stolicy. Gdy przychodzą mecze na styku, gdzie należy grać 60 minut w pełnej dyscyplinie taktycznej, to z realizacją jest na bakier. Do tego dochodzą braki w treningu indywidualnym, w technice strzałów szczególnie na zmęczeniu. Duża też presja jest na zawodnikach od strony rodziców. W Warszawie przekonaliśmy się, że rywale ze Śląska czy północy kraju nie dadzą się ograć na jednej nodze. Drużyny ze Śląska, przy wyrównanej lidze, przyzwyczajone są do stresu meczowego i gry do ostatniej sekundy. To procentuje później w najważniejszym turnieju w sezonie. Musimy grać więcej spotkań z drużynami ze Śląska.
- MMKS nie może grać w lidze śląskiej?
- Może i powinien, ale to leży w gestii działaczy klubowych i centrali. To byłoby z pożytkiem dla polskiego hokeja. Rozmawiałem z szefostwem drużyn śląskich oraz z szefem wyszkolenia PZHL, Marianem Pyszem, wszyscy chętnie z nami zagrają. Żeby być uczciwym wobec pozostałych zespołów z małopolsko- podkarpackiej grupy, to MMKS powinien z drużynami tej ligi rozegrać mecz i rewanż, a potem niech same walczą aż do skutku. MMKS nie może sobie już pozwolić na grę w tej lidze. Ponadto w sezonie powinien rozegrać 10 -12 meczów z drużynami słowackimi. Tylko grając z lepszymi lub równymi można podnosić poziom.
- Jaki był poziom mistrzostw?
- Był to ciekawy turniej, ale zarazem bardzo wyczerpujący. W ciągu sześciu dni, zespoły, które weszły do czwórki, zagrały pięć spotkań. To końska dawka. Turniej pokazał, że jest spora grupa zawodników, z których polski hokej w przyszłości może mieć pożytek. Co ciekawe wszystkie zespoły dysponowały długimi ławkami. Nie wszystkie jednak grały na cztery formacje. Wyjątkiem był mój zespół. Byłem jedyny, który dał szansę wszystkim zawodnikom z pola i trzem bramkarzom.
Stefan Leśniowski
Zdjęcia Gabriel Samolej