- Dopiero po 12 latach ta sztuka udała się jednej z drużyn. To o czymś świadczy. Puchar powrócił do nas, bo to my byliśmy jego fundatorami podczas rozgrywania mistrzostw kraju w Nowym Targu – mówi wiceprezes ds. sportowych Old Boys Podhale, Jacek Kubowicz.
Po raz pierwszy forma „Szarotek” przed najważniejszą imprezą była wielką niewiadomą. W poprzednich sezonach rozgrywały mecze kontrolne, uczestniczyły w międzynarodowych turniejach. W tym sezonie, we wrześniu, rozegrali zaledwie dwa spotkania, w dodatku w Chicago. – To było wszystko – mówi Jacek Kubowicz. - Organizacja za poprzedniego zarządu nie była najlepsza. Jechaliśmy więc w ciemno, nie znając swojej dyspozycji. Może dlatego pierwszy mecz był nerwowy i nieudany, mimo iż zwycięski. W kolejnych potyczkach nasza gra już była zdecydowanie lepsza, poukładana i skuteczna.
- Mistrzostwa to już nie zabawa, jak dawniej bywało – twierdzi Kubowicz. - Drużyny traktują mistrzostwa bardzo poważnie i prestiżowo. Zespoły są coraz lepiej przygotowane kondycyjnie i taktycznie. Mają długie ławki i w miarę dobrych golkiperów. Wyniki zresztą o tym świadczą.
Nie było przepaści między drużynami. Jedynie ŁKS odstawał zdecydowanie od reszty. Myślę, że z roku na rok trudniej będzie sięgać po koronę. Tym bardziej, iż starzejemy się, a młodzi jakoś nie chcą nas wspomóc. Inna rzecz, że w PLH grają starsi zawodnicy, którzy śmiało mogliby już rywalizować w oldbojach. To wynik braku konkurencji. Być może nadchodzącym sezonie Mariusz Puzio i Tomek Jaworski wzmocnią jakiś zespół. My liczymy, że uda nam się namówić Jacka Zamojskiego i Piotra Gila. Będziemy przekonywać także pozostałych chłopaków, którzy zawiesili już łyżwy na kołku.
Mistrzowie najbardziej w grupie obawiali się gospodarzy. Tyszanie awizowali mocny skład z Mariuszem Czerkawski, Krzysztofem Oliwą, Wiesławem Jobczykiem, Wojciechem Matczakiem i Henrykiem Gruthem na czele. Niestety tylko Matczak i Jobczyk nie zawiedli miejscowych fanów. Gruth stał tylko w boksie i dyrygował zespołem.
– Nie powiem skład robił na nas wrażenie – twierdzi Jacek Kubowicz. – Obawialiśmy się też, że gospodarzom nie tylko ściany będą pomagały. Tu był najtrudniejszy nasz rywal. Zabrakło asów, ale i tak mieli na ławce 20 zawodników, do tego młodych, do gonienia. Mecz był na styku do samego końca. Uważam, że Tychy były zespołem mocniejszym niż nasz finałowy rywal z Krakowa. Mieli lepszego bramkarza, grali bardziej poukładany hokej, a taktykę nakreślał Heniu. Gdyby grali w grupie z Cracovią, to znaleźliby się w finale.
Po raz pierwszy w finałach zagrało 10 drużyn. – To była końska dawka – twierdzi Kubowicz. – Maraton od świtu do później nocy. Nawet lód nie wytrzymał takiego natężenia. W przyszłym roku championat trafia do Torunia i rozegrany ma być na dwóch taflach. Będą więc dłuższe przerwy między meczami. Nowy Targ zgłosiliśmy wstępnie do organizacji mistrzostw w 2011 roku.
Najlepszym bramkarzem turnieju wybrano Marka Batkiewicza, dla którego był to debiut w tej rangi imprezie i… jakże udany. Do mistrzostwa kraju dorzucił indywidualne wyróżnienie. – Taki debiut można sobie tylko wymarzyć – śmieje się „Śliwa”. – Po pierwszym meczu miałem małego kaca. Mnie i drużynie inauguracja nie wyszła. Przepuściłem bramkę w stylu Boruca. Zawodnik wjechał do tercji i wystrzelił krążek po lodzie w stronę mojej świątyni. Przystawiłem łopatkę kija, tak jak to robiłem tysiące razy w swojej karierze. Tymczasem „guma” odbiła się od kantu kija i wylądowała w okienku. W karierze ligowej takiej bramki nie puściłem. Zadziałały chyba jakieś siły nadprzyrodzone. Za to w finale wyszedłem na „zero”.
Stefan Leśniowski
Po 12 latach puchar wrócił do właściciela
Nie co dzień przechodzi się do historii. W sobotni wieczór uczynili to oldboje Podhala Nowy Targ. Trzeci raz z rzędu wywalczyli tytuł mistrza Polski i w myśl regulaminu, główne trofeum imprezy zdobyli na własność.