22.11.2011 | Czytano: 1449

Spadnie głowa prezesa? (+zdjęcia)

To był ważny mecz dla Podhala. Liczono, że ostatnich niepowodzeniach wreszcie odbije się od dna. Nie udało się. Kibiców spotkało kolejne rozczarowanie. Nic więc dziwnego, że w końcówce spotkania domagano się głów – trenera i prezesa.

Trzeba bić na alarm, póki nie jest jeszcze za późno, by najbardziej zasłużony klub dla polskiego hokeja, 19-krotny mistrz Polski, który jako jedyny od początku istnienia gra w ekstraklasie, nie zniknął z hokejowej mapy. Może do tego dojść, gdy „Szarotki” nie utrzymają się w lidze. Po przekroczeniu półmetka sezonu zasadniczego taki czarny scenariusz jest bardzo prawdopodobny.

- Nie dziwię się frustracji kibiców. Oczekują lepszej gry i zwycięstw. Nie wiedzą jednak, co się dzieje w środku klubu. Jaka jest sytuacja. Na pewno nie z mojej winy. Wiedziałem przed sezonem co mnie czeka. Zdawałem sobie sprawę, że zadanie będzie bardzo trudne – powiedział trener Podhala, Jacek Szopiński.

Popularny „Szopen” i jego chłopcy są tutaj najmniej winni. Winni są ci, którzy nie potrafili zbudować zespołu, nie potrafili ocenić jego możliwości. Chłopsko dostało taką drużynę, a nie inną. Do tego pracuje już blisko pół roku za friko. Takiego trenera włodarze Podhala nigdzie nie znajdą. Jedynie, co można trenerowi zarzucić to, to, że był zbyt miękki wobec włodarzy. Zbyt słabo naciskał i nie przekonał ich, że ekstraklasa to nie młodzieżowe rozgrywki. Nie uderzył pięścią w stół, gdy sprzedawali mu kolejnych graczy, a nie potrafili uzupełnić ich innymi, co najmniej równymi. Nowy Targ to małe miasto i kibice wiedzą co w trawie piszczy. Ich cierpliwość dobiegła końca i dlatego wznosili okrzyki: „Fryzjer ty niszczysz Podhale”, „Mrugała sperd...z Podhala”. Tłumacząc to na przystępny język, kazali mu zwijać manele z klubu w ekspresowym tempie. Działaczy widocznie ubodły przyśpiewki, bo nie zorganizowali konferencji prasowej. Zresztą od początku kadencji zarządu organizacja w klubie jest fatalna. Trudno się dziwić, że ma to także przełożenie na wyniki, a nikt z zewnątrz nie chce pomóc, gdy spaliło się za sobą mosty. Zrobili już swoje. Mocną ekipą zaliczyli na koszt organizatora egzotyczną podróż do Turkmenistanu.

- Przychodzimy do pracy i staramy się wykonywać pracę jak najlepiej potrafimy. Nie obijamy się, trenujemy ciężko, ale kolejne porażki odbiły piętno na naszą psychikę. Nasza głowa jest pusta. Drużynę mamy taka jaka mamy, słabsza niż przed rokiem. Sytuacja w klubie też jest trudna. Działacze narzekają, że nie ma pieniędzy, ale obiecują, że się poprawi. Mamy taką nadzieję – powiedział kapitan „Szarotek”, Rafał Dutka.

Działaczy, którzy dotychczas zajmowali się dziecinnymi zespołami, z profesjonalnym działaniem kompletnie sobie nie radzą. Zapowiadali, że po objęciu rządów Podhale będzie „krainą mlekiem i miodem płynąca”- jak powiedział Jarosław Furca. Zapowiadano, że mają sponsora lepszego od Wojasa. Niektórzy dali się nabrać na wyborczą kiełbasę. Dzisiaj wszyscy pijemy piwo, które naważyli.

Milan Baranyk, który poprowadził torunian do wygranej, w ubiegłym sezonie grał w Podhalu. Wszyscy byli zdziwienie, że nie wrócił do Podhala, z którym od lat był zwiany. Poznaliśmy powód dlaczego wybrał Toruń. - Nie dostałem propozycji. Nie jestem też do końca wypłacony za poprzedni sezon. Jestem umówiony z klubem i wierzę, że dotrzyma słowa – powiedział „Baran”. Gdzie podziali się ludzie, którzy wzięli „Barana” na swój garnuszek?

To on w 2 minucie, gdy jego zespół grał w osłabieniu, mógł mu dać prowadzenie. Wyciągnął z bramki Rajskiego, ale miał zbyt ostry kąt, by wpakować „gumę” do pustej bramki.

- Przespaliśmy początek meczu, chociaż mogłem dać prowadzenie drużynie – mówi Milan Baranyk. – Potem po błędzie zainkasowaliśmy bramkę. Było nerwowo, ale wierzyliśmy, że damy radę. Dwie kolejne tercje zagraliśmy mądrze. Mając wysokie prowadzenie nie napalaliśmy się na kolejne gole, lecz spokojnie graliśmy krążkiem.

- Przyjście Baranyka i Wróbla poprawiło naszą skuteczność, która do tej pory była piętą Achillesową. Trzy szybko zdobyte bramki w drugiej tercji zdecydowały o losach spotkania – powiedział Wiesław Walicki.

- W 7 minut przegraliśmy mecz, choć byliśmy stroną dominującą – twierdzi Jacek Szopiński. – Szybkościowo przewyższaliśmy przeciwnika, ale liczą się gole, a tych więcej zdobyli torunianie. Skuteczność, zresztą nie po raz pierwszy, nas zawiodła. Frajersko straciliśmy kolejne punkty. Ambicji chłopakom nie mogę odmówić. Walczyli i chcieli wygrać. Zagraliśmy o niebo lepiej niż z Zagłębiem i Sanokiem.

Jacek Szopiński poczynił w składzie istotne zmiany. Trzeci atak był młodzieżowy. Odsunięci zostali od zespoły Bomba, Landowski i Budaj. - Wstrząs musiał być w drużynie. Trzeba stawiać na juniorów młodszych i ogrywać ich, by stali się pełnowartościowymi członkami drużyny. Wzmocnienia też są potrzebne – powiedział trener.

Świetnie rozpoczęło się spotkanie dla górali. Od razu dwukrotnie grali w liczebnej przewadze i drugie osłabienie gości wykorzystali. Ziętara dobił krążek po strzale Czuya. „Szarotki” jeszcze raz umieścili krążek w bramce Witkowskiego, ale sędzia gola nie uznał, ponieważ jeden z Podhalan znajdował się w polu bramkowym. Nowotarżanie w pierwszej tercji byli aktywniejsi, stworzyli sobie więcej sytuacji. Najlepszą miał Wielkiewicz. Przybysze z Pomorza też nie zasypiali gruszek w popiele, ale brakowało w ich akcjach ofensywnych wykończenia. W 20 min. o mały włos, a górale sami wepchnęliby „gumę” do własnej bramki.

Po drugiej tercji kibice Podhala mieli już nietęgie miny. Ich drużyna zagrała fatalnie, a całe nieszczęście rozpoczęło się od Olchawskiego, który niczym partner z drużyny wyłożył krążek wprost na kij Dzięgiela. Torunianin takiego prezentu nie zmarnował. Trochę dziwi, iż arbiter przy tej bramce podał dwie asysty. W 26 minucie kapitalną akcję przeprowadził Baranyk, który dograł na drugi słupek do nadjeżdżającego Jankowskiego, ten tylko dołożył łopatkę kija i czarny kauczukowy przedmiot zatrzepotał w siatce. Chwilę później Różański przegrał pojedynek oko w oko z Witkowskim. W odpowiedzi Marmurowicz w zamieszaniu podbramkowym wrzucił krążek do siatki nad leżącym bramkarzem.

W 32 min. bardzo długo trwała analiza wideo, która miała dać odpowiedzieć, czy krążek po strzale Czuya przekroczył linię bramkową. Nie przekroczył i chwilę później Wróbel zdobył czwartego gola. Nowotarżanie rzucili się do odrabiania start. Grając w przewadze Różański zdobył gola, dającego nadzieję, że w trzeciej tercji jego zespół odrobi straty.

Nie odrobił. W 47 min. Szumal w sytuacji sam na sam był faulowany i arbiter podyktował karnego. Wykonywał go sam poszkodowany i wykonywał fatalnie. Przestrzelił. Nowotarżanom nie można odmówić ambicji, próbowali zmienić losy spotkania, ale przeciwnik bardzo mądrze się bronił, szanował „gumę”.

MMKS Podhale Nowy Targ – Nesta Karawela Toruń 2:4 (1:0, 1:4,0:0)
1:0 Ziętara (Czuy, Różański) 4:45 w przewadze,
1:1 Dzięgiel (Gościmiński, Koseda) 23:52,
1:2 Jankowski (Baranyk) 25:55,
1:3 Marmurowicz (Bluks) 27:23,
1:4 Wróbel (Baranyk, Winiarski) 34:00,
2:4 Różański (Czuy, Sulka) 37:26 w przewadze.

Sędziowali: Kryś – Gawron, Kaczmarek (Katowice).
Kary: 4 – 12 min.
Widzów 500.

Podhale: Rajski – Dutka, Sulka, Czuy, Ziętara, Różański – W. Bryniczka, Cecuła, Kmiecik, Neupauer, Ćwikła – K. Kapica, Szumal, Olchawski, Wielkiewicz, Michalski –Bomba. Trener Jacek Szopiński.
Nesta: Witkowski – Żółkowski, Bluks, Marmurowicz, Kuchnicki, Bomastek – Maj, Smeja, Koseda, Dzięgiel, Winiarski - Lidtke, Porębski, Minge, Chrzanowski, Gościmiński - Baranyk, Wróbel, Jankowski. Trener Wiesław Walicki.

Tekst Stefan Leśniowski
Zdjęcia Mateusz Leśniowski

Komentarze







reklama