18.10.2011 | Czytano: 1622

Pieprzak drugi w Dziczy Bieszczadzkiej

Ukończenie Dziczy Bieszczadzkiej to ogromne wyzwanie. To najtrudniejsza impreza przeprawowa w kraju. Tu liczy się charakter. Trzeba nie tylko z ekstremalnie trudnym terenem się zmagać, ale także ze sprzętem, który nie jest bezawaryjny, a głównie ze swoimi słabościami. Toczy się też potworna walka z czasem, bo trzeba się zmieścić w limicie 19 godzin.

Tym, którzy nie brali udziału w rajdzie, wydaje się, że 19 godzin to pestka. No to przekonajcie się sami. Kupcie quada i w puszczę. Poszukajcie adrenaliny ścigając się nocą, w lasach, w błocie po pas, deszczu, chłodzie, gdzie wokół baraszkuje dzika zwierzyna i zalega głęboka cisza. Takim śmiałkiem jest Oskar Pieprzak, były unihokejowy mistrz Polski i reprezentant kraju.

Była to ostatnia „dzicz”. Od sezonu 2012 impreza zmienia nazwę na Puchar Polski Extreme i będzie organizowana w różnych miejscach w kraju. Charakter i wyjątkowy klimat imprezy pozostanie. Tak przynajmniej zapewniają organizatorzy.

- Do imprezy przygotowywałem się z dużą starannością. Quad rozebrany został w drobny mak. Każda jego cześć zastała solidnie przebadana. Sprzęt musi być przygotowany na ekstremalne warunki i „zagrać” na najwyższym poziomie. Zadbałem o każdy szczegół, bo wszystko zapowiadało, że impreza, podobnie jak poprzednie, będzie bardzo trudna. Tym bardziej, iż na starcie stanęli wszyscy najlepsi w kraju. Każdy przyjechał wyśmienicie przygotowany, z myślą, że to jemu w udziale przypadnie główna nagroda.

Na starcie stanęło ponad 90 quadów, w klasie Extreme i Adventure. Pieprzak za partnera miał Piotra Kurka z Sanoka. W tej imprezie liczy się tandem. Obaj muszą sobie pomagać, muszą ukończyć rajd, by zostać sklasyfikowanym. – Już raz z nim startowałem, w ubiegłym roku. Piotrek to bardzo dobry rider, który nabiera coraz więcej doświadczenia – mówi Oskar.

Obaj wystartowali na quadach Yamaha Grizzly 450. Wylosowali start o godzinie 22 i najpóźniej po 19 godzinach jazdy (limit) musieli zameldować się na mecie.

- Trasa składała się z 4 oesów, rozstawionych kilka kilometrów od siebie – opowiada Oskar Pieprzak. - Dwa pierwsze odcinki przebiegały korytami potoków, kolejne dwa to bardzo mocno nachylony teren, w którym nie zabrakło mocnych trawersów, kilkudziesięciometrowych zjazdów, podjazdów. Jak się później okazało, to właśnie ten teren zweryfikował najbardziej umiejętności i przygotowania sprzętowe zawodników. Z Piotrem wyjechaliśmy bardzo skoncentrowani, nastawieni na konsekwentną i efektywną jazdę. Nie udało się ustrzec błędów. Dwukrotnie mój quad wylądował do góry kołami. Nie były to bardzo mocne zdarzenia, jednak zabrały troszkę cennego czasu. Na ostatnim z oesów nie wytrzymała stalowa lina, od przedniej wyciągarki Piotra, która nominalnie potrafi utrzymać ciężar kilku ton. Od tej chwili jechaliśmy na tylnej wyciągarce, co także zabrało nam wiele cennych minut. Po bardzo dobrej, prawie bezbłędnej jeździe na metę dotarliśmy 20 minut po zwycięzcach, którymi okazali się chłopaki z Jeleniej Góry. W klasyfikacji generalnej rajdu po zliczeniu wszystkich punktów i czasów, zajęliśmy drugie miejsce w tegorocznej edycji Dziczy Bieszczadzkiej.

To najlepszy wynik Oskara. Dotychczas dwukrotnie stawał na najniższym stopniu podium. – Oczekiwałem takiego rezultatu – mówi. - Po takim wyniku z optymizmem i dużym spokojem będę czekał na starty w następnym roku. Dziękuję Maciejowi, mojemu mechanikowi, który wraz z zespołem wykonał mega robotę i perfekcyjnie przygotował sprzęt. Dziękuję także serwisowi motocyklowemu PS Bikes, za wszelkie wsparcie techniczne jakie od nich otrzymałem podczas tej imprezy. Dobra robota Panowie !

Tekst Stefan Leśniowski
Zdjęcia www.wiewiorek.pl

Komentarze







reklama