Główną atrakcją zawodów miał być występ najlepszego na świecie endurocrossowca, Tadeusza Błażusiaka. Prasa określiła go „królem ekstremalnego enduro na zewnątrz ( czytaj: na wolnym powietrzu) i wewnątrz ( w hali)”. Walczył o 10 tys. dolarów, ale... – Padła mi fura, idę spać – napisał w SMS-ie.
Knockout składał się z kilku rund. Każda inna. W jednej ścigali się z czasem, w innych łeb w łeb, a wszystko to w terenie otwartym, najeżonym wieloma niespodziankami. Motocykliści rywalizowali w lesie, jechali po ostrych kamieniach i korzeniach, nieraz ukrytych w trawie lub mchu, powalonych pniach drzew oraz wąwozach, podjeżdżając i zjeżdżając po ruchomych skalach. Wyścig tak był wytyczony, że tysiące widzów obserwowało motocyklistów jak na dłoni. Praktycznie nic nie uszło im uwadze, a szczególnie sekcje ekstremalnie trudne.
Z tym trudnym terenem najlepiej poradził sobie Mike Brown (USA, KTM), ktory pokazał swoją siłę na długiej pętli. Cody Webb (USA, Beta) był drugi, a na trzecim stopniu podium stanął Kanadyjczyk Bobby Prochnau, na KTM –ie. „Taddy” Błażusiak wygrał klasyfikacje, ale w wyścigu głównym został wyeliminowany z rywalizacji w pierwszej rundzie. Miał wywrotkę. Motocykl uderzył w skałę i nawalił system wtrysku paliwa. Zmuszony został do wycofania się z imprezy.
- Dobrze, że w takiej imprezie doszło do awarii, a nie w mistrzostwach świata czy Ameryki. Wszystko jednak zostało w rodzinnie, bo na najwyższym i najniższym podium stanęli jeźdźcy z stajni KTM – powiedział Tadeusz Błażusiak.
Stefan Leśniowski